piątek, 13 września 2013

Rozdział 25 - Draco

W swoim apartamencie prefekta zjawiłem się po jakimś parominutowym dosyć szybkim spacerku. Czułem się coraz gorzej, dlatego też zaraz dopadłem do łazienki i zawisłem nad muszlą ubikacji. Akurat w tym samym momencie żołądek postanowił zrobić sobie wielkie sprzątanie, a ja tylko mogłem się do tego dostosować.
Severus jakiś czas temu miał okazję dokładnie wytłumaczyć mi, co oznacza taka sytuacja i teraz dobrze wiedziałem, co musiałem zrobić w następnej kolejności.
Kiedy torsje jako tako ustały, na drżących nogach dotarłem do sypialni, gdzie na szafce nocnej leżał mały kuferek. Opadłem na kolana tuż przed nim, czując, że przy staniu robi mi się coraz bardziej słabo. Otworzyłem zamek i uchyliłem wieczko, spoglądając do środka kuferka na trzy równe rządki poukładanych flakoników. Sięgnąłem pierwszy lepszy i po odkorkowaniu go zębami, przechyliłem naczynko, połykając łapczywie jego zawartość.
Palące uczucie zawładnęło moim ciałem, a ja ostatkiem sił znalazłem się na łóżku. Niech ten cholerny eliksir zacznie działać… 
Minął dobry kwadrans zanim poczułem, że już robi mi się lepiej, a mdłości całkowicie opuściły moje ciało. Sięgnąłem do kieszeni, wyciągając z niej paczkę papierosów L&M Linków. Wyciągnąłem jednego z paczki, wkładając go sobie między wargi i podpalając srebrną, grawerowaną zapalniczką. Już na wstępie zaciągnąłem się mocno, delektując się nikotyną rozchodzącą się po moich płucach, dopiero po chwili wypuszczając dym z cichym westchnieniem.
Miałem powoli dość wszystkiego. Co chwilę działo się coś, na co nie miałem w ogóle wpływu. A to kuzyn, a to Haruse, bądź ten Erydan.
Czasami żałowałem, że nie urodziłem się zwyczajnym mugolem. Wtedy jedynym moim zmartwieniem byłyby papierosy, od których czasami nie mogłem się odpędzić.
Jakie to uczucie być niemagicznym…?

~ * ~
Bolała mnie głowa. Nieznośne pulsowanie roznosiło się pod moją czaszką, doprowadzając mnie niemal do szewskiej pasji. Jednak zbyt dobrze znałem przyczynę tego stanu i z bólem musiałem na nowo uświadomić sobie, że nic nie mogę na to poradzić.
Z boku przewróciłem się na brzuch, wzdychając cicho w poduszkę. Niedługo będę zmuszony wstać z łóżka i udać się po odświeżającą; bardzo odświeżającą kąpiel. Wczoraj nie byłem w stanie wykonać tej czynności, a i nawet jakoś wypadło mi to całkowicie z głowy. Chyba za bardzo skupiłem się na chęci wytępienia wszelkich dolegliwości, jak też na tym, abym jak najlepiej spalił tego papierosa.
Swoją drogą, w dalszym ciągu trzymałem paczkę w ręce. Hmm, może czas też trochę zapalić?
- Zrobiłeś wczoraj wokół siebie małe zamieszanie.
Z początku nie rozpoznałem głosu mojego rozmówcy, dlatego też poderwałem głowę gwałtownie do góry, spoglądając w napięciu na mężczyznę.
Severus uniósł jedną brew do góry, przez chwilę nic nie mówiąc. Ja natomiast rozluźniłem się na tyle, na ile mogłem, siadając na skraju łóżka. Przez to wszystko zgniotłem trochę paczkę, którą teraz z namaszczeniem pogładziłem i odłożyłem koło poduszki.
- Wolałem zrobić małe zamieszanie, niż zwrócić śniadanie do talerza. Pierwsza opcja wydawała mi się o wiele bardziej kusząca, niż druga. – Westchnąłem na końcu wypowiedzi, rozpościerając ramiona w wyrazie bezradności i wstając na równe nogi. Skierowałem się zaraz ku łazience, po drodze ściągając z siebie kolejno ubrania, aby w końcu stanąć nagi w łazience. Przy kim jak przy kim, ale przy moim chrzestnym nigdy nie bałem się pokazywać mojego ciała. Tyle razy mi pomógł, że teraz nawet nie było dla mnie opcji zagrożenia ze strony Severusa.
- Nie spodobało się to kilku nauczycielom, jednak praktycznie od razu powiedziałem, że kazałem ci sprawdzić kilka rzeczy – oznajmił mężczyzna, nieśpiesznie wchodząc za mną do pomieszczenia. Ja w tym czasie wszedłem pod prysznic, odkręcając ciepły strumień i nakierowując go na swoje ciało. Mogłem jeszcze usłyszeć jak Sev wzdycha cicho, zamykając drzwi. Przez chwilę nawet myślałem, że wyszedł, dopóki ponownie się nie odezwał. –Połknęli to wszyscy prócz Erydana, który najwidoczniej zaczął później węszyć.
- Właśnie! – przekrzyczałem szum wody, który mimo wszystko utrudniał mi komunikację. Nie chciałem jednak się śpieszyć z myciem. Jeszcze wyszedłbym na jakiegoś brudasa. –Ojciec nigdy nie mówił mi o rodzinie ze swojej strony, prócz o dziadku, który teraz siedzi gdzieś na Hawajach. Ten cały… – zamilkłem na chwilę, starając przypomnieć sobie imię tego mężczyzny.
- Erydan. I tak, jesteście spokrewnieni. Co prawda, spotkałem go kilka razy, kiedy przebywałem u twojego ojca podczas przerw świątecznych, czy bodajże raz w wakacje, jednak to ograniczało się jedynie do przedstawienia się pierwszego razu, a potem mijaniem się bez słowa na korytarzu. – W tej chwili wylałem sobie trochę szamponu o zapachu orchidei, po czym zacząłem rozprowadzać go dość szybkimi ruchami na włosach. Przez szklane drzwiczki prowadzące do kabiny prysznicowej mimo pary kłębiącej się wewnątrz było widać większość moich ruchów. Dlatego nawet nie zdziwiłem się, że zamilkł i czekał do momentu, aż spłuczę pianę i już całkowicie skończę się myć. – Muszę przyznać, że Erydan wydawał mi się być wtedy strasznie cichą i zamkniętą w sobie osobą. Za każdym razem był blady i miał worki pod oczami, jakby praktycznie w ogóle nie spał. Przez jakiś czas podejrzewałem, że może cierpi na jakąś, nieuleczalną nawet w świecie magicznym, chorobę.
Wyszedłem z kabiny, przyjmując zaraz ciemnoniebieski ręcznik od Severusa. Mężczyzna ruszył ku wyjściu z łazienki, co i ja skwapliwie uczyniłem, wysuszając się po drodze ręcznikiem. Przysiadłem na skraju łóżka dokańczając czynność i patrząc ponaglająco na bruneta.
- W dalszym ciągu nie powiedziałeś mi, w jaki sposób jest on powiązany z moją rodziną – mruknąłem w końcu, nie mogąc wytrzymać ciszy, jaka zaległa między nami. Odrzuciłem ręcznik za siebie, nie przejmując się mokrymi kosmykami włosów i wstałem, szybkim krokiem podchodząc do szafy, którą otworzyłem z rozmachem.
Dzisiejszego dnia, jak i już każdego kolejnego nie miałem zamiaru nosić tego samego ubioru, co reszta uczniów. Co z tego, że moja szata była lepsza gatunkowo, skoro miała taki sam krój jak reszta? Może też wyróżniałem się samą twarzą; nieskazitelnie przystojną i pozbawioną jakiejkolwiek skazy. Moje włosy, jedwabne w dotyku i olśniewająco platynowe, aż prosiły się o pogładzenie ich i podziwianie.
To jednak mnie nie satysfakcjonowało. Chciałem więcej, o wiele więcej. Pragnąłem, aby wzrok każdego spoczywał na mojej osobie. Aby dziewczyny lgnęły do mnie i błagały o to, abym chociaż na którąś z nich spojrzał. Aby chłopacy wodzili za mną wzrokiem, zazdroszcząc mi mojego wdzięku i elegancji. Każdy na jakiś swój sposób podziwiałby mnie! Wtedy powoli mógłbym zdobywać nad nimi przewagę.
Nie byłbym już tylko numerem jeden w moim domu, czy też co jakiś czas w innym. Stałbym się bożyszczem całej szkoły! Najgorętszym towarem, o jaki biłyby się wszystkie dziewczyny – przeważająca przewaga liczebności nad przeciwną stroną – jak zapewne i część chłopaków. Nie oszukujmy się; jestem z pewnością fantazją każdego geja w szkole (jak i pewnie ich znajomych – geje to takie plociuchy).
Powoli zacząłem przeglądać każdą rzecz, zastanawiając się, co do czego będzie najlepiej pasować.
- Twoja szata leży przewieszona przez krzesło obok biurka – poinformował mnie mężczyzna, a ja rzuciłem mu tylko powątpiewające spojrzenie. Doprawdy, czasami się zastanawiałem, jak to możliwe, że na ziemi istnieją osoby, które nie interesują się modą. Severus tyle lat obracał się w towarzystwie mojej rodziny; w moim towarzystwie, że powinien wiedzieć już jak się najlepiej prezentować. Nawet Potter potrafił wziąć się za siebie.
- Nie rozumiesz powagi sytuacji – odparłem tylko, w końcu wyciągając ciemną koszulę z delikatnie zarysowanym fioletowym wzorem wykonaną na zamówienie przez jakiegoś amerykańskiego projektanta. Materiał został magicznie ulepszony zaklęciami chroniącymi przez zabrudzeniami i utratą swojego koloru. Do tego jeszcze wybrałem jasne jeansy przylegające w każdym miejscu do ciała – tak zwane rurki. Nim jednak je założyłem, na moim tyłku znalazły się jasnofioletowe bokserki z Levi’sa. – Nie mogę pozwolić sobie na bycie jakąś szarą jednostką w tej szkole – dodałem, podchodząc do lustra i przyglądając się swojemu odbiciu. Hmm, prezentowałem się bardzo dobrze. Doszukałem się jeszcze białych skarpetek i tego samego koloru butów Cesare Cave, które niemal natychmiast założyłem i zawiązałem.
- Nie zamierzasz chyba iść tak na zajęcia. – Spojrzałem na Snape’a, który widocznie był niezadowolony z mojego ubioru.
- A czemu nie? Ja nie widzę w tym nic złego. – Ostatecznie sięgnąłem do szafy po szatę, którą w ostatnim tygodniu wakacji otrzymałem od ekstrawaganckiego krawca z Pokątnej, który z entuzjazmem zgodził się zmienić „odrobinę” moją kreację szkolną.
W sumie poznałem go dzięki Igowi, który parę lat temu przypadkiem znalazł lokal Louisa, kiedy wybrał się ze mną na małe zakupy w magicznej części Londynu.
Założyłem na siebie szatę, która pozbawiona była rękawów i kończyła się gdzieś w połowie łydki. Louis tak ją zrobił, aby co najwyżej można było zapiąć ją w jednym miejscu; tak z niecały centymetr pod mostkiem. Po lewej stronie na piersi, naszył mi etykietkę prefekta; widać było, że trochę ją ulepszył. Zamiast bowiem dać mi zarówno odznakę przynależności do mojego domu i drugą, informującą o tym, że jestem prefektem, połączył je w jedną, gdzie srebrny wąż otaczał dużą, krystalicznie białą literę „P” na zielonym tle. Odrobinę powyżej tego rysunku odznaczały się dwa słowa „Slitherin Guardian”. Jak sam mi wcześniej powiedział – aby nie było za dużo słowa „prefekt”.
Dodatkowo posiadała dość wysoki kołnierz, który teraz przygładziłem do materiału, aby w ogóle nie odstawał. Tkanina poddawała się moim zabiegom zadziwiająco łatwo, z czego byłem naprawdę bardzo zadowolony.
Ponownie przejrzałem się w lustrze, starając się dojrzeć element, który by mi nie pasował. Włosy nie były do końca ułożone tak jakbym chciał.
- Spiąć je, czy kombinować coś z rozpuszczonymi? – spytałem profesora, który zdążył w tym czasie podejść do biurka i sięgnąć po jakąś kartkę, w którą widocznie się wczytał. – Sev! – krzyknąłem cicho, chcąc skupić na sobie jego uwagę. Kiedy mężczyzna tylko na mnie spojrzał, westchnąłem cicho, przykładając ręce do twarzy. Naprawdę, czasami czułem się, jakby żył w swoim własnym świecie. – Pytałem się, czy mam je spiąć, czy porobić coś przy rozpuszczonych…
- Która z tych opcji będzie trwała krócej? – Zaśmiałem się cicho, słysząc to pytanie. Mogłem się domyślić, że Severusowi będzie tylko chodziło o czas.
- W takim razie rozpuszczone. – Chwyciłem szczotkę, rozczesując starannie każdy kosmyk. Były już naprawdę długie i mogłem robić z nimi coraz więcej rzeczy. – Co to za kartka, którą trzymasz?
- Wiadomość od twojego szanownego brata. Wczoraj był u ciebie w odwiedzinach, jednak zastał cię śpiącego w najlepsze – oznajmił, jeszcze raz zaglądając w tekst.
- Przeczytaj mi, jak możesz – poprosiłem cicho, jednak zaraz sam podszedłem do niego, zaglądając mu zza ramienia.

Smoczku,
przyszedł
em do Ciebie w odwiedziny, kiedy tylko zaznajomiłem się na szybkiego z zasadami mojego nowego domu. Niestety, spałeś sobie w najlepsze z niedopałkiem papierosa w ustach (pozwoliłem sobie wyrzucić go do kosza – wybacz! ;P). Radziłbym też chować Ci się trochę z nimi; nie chcesz chyba, aby jakaś niepowołana osoba dowiedziała się o Twoim małym nałogu?
Chciałem Cię przeprosić za to, że przysporzyłem Ci trochę nerwów, kiedy ten beret na mojej głowie, krzyczał: „Gryffindor” (Swoją drogą, nie uważasz, że jego krzyk mógłby ogłuszyć nawet najbardziej wyprawionego w boju?). Pomyślałem sobie bowiem, że będzie dobrą zabawą ujrzeć minę ojca, kiedy dowie się, że nie mieszkam w „Gnieździe Węży” – jak to ładnie Gryfoni określają. Chciałem poznać też Twojego wielkiego, szkolnego arcywroga, który to w jakiś sposób przyczynił się do tego, że ojciec złapał Cię wtedy, na mistrzostwach. Wiesz, musiałem wiedzieć jako Twój starzy brat; czasami muszę zachowywać się właściwie do swojej roli.
Nie sądziłem jednak, że ten Harry Potter, o którym to tak zawsze negatywnie się wyrażałeś jest tak naprawdę dobrą osobą. Serio! Tak mi się świetnie z nim gadało, że przez chwilę nawet miałem zamiar powiedzieć mu kilka swoich tajemnic. Nie wiem jak on to robi, ale naprawdę umie przybliżać do siebie ludzi.
Myślę, że powinieneś kiedyś „przełknąć” swoją malutką dumę i spróbować chociaż z nim pogadać. Jestem pewny, że jako mój bliźniak z pewnością też to zauważysz. Harry jest naprawdę niesamowity!
Aż zaczynam mieć wątpliwości, czy naprawdę tak się nie lubicie, jak mówiłeś? :P
Zresztą pogadamy jak już wstaniesz… Teraz lecę klimatyzować się z Wężami xD
Ps. Przypomniało mi się, że ojciec wspominał coś o przyjęciu mnie do rodziny…
Z nutką rozbawienia,
Igniss Black (Malfoy).
 
Wpatrywałem się jeszcze przez chwilę w tekst wiadomości, nie wiedząc zupełnie, co powinienem zrobić. To było dla mnie wręcz niepojęte. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Potter aż tak bardzo zaaferował mojego brata.
- A to się polubili. – Severus parsknął cicho, gdy ja posłałem mu niezadowolone spojrzenie. Mnie ta sytuacja wcale nie rozbawiała. Bardziej mnie to martwiło.
Jak to było możliwe, że on w ogóle mógł polubić osobę pokroju Pottera? Przecież w nim nie było nic ciekawego. Zamiast przyjąć moją ofertę znajomości, on wolał zadawać się z tymi szlamami, którzy tylko zaczęli mamić jego osobę, a przez co teraz jest on takim wolno łapiącym idiotą.
Z jakim przyjemnie mi się rozmawiało…
- Zrobię wszystko, aby Ig poznał prawdziwą naturę Pottera – mruknąłem w odpowiedzi, zgarniając do wewnętrznej kieszeni „bez dna” mojej szaty różdżkę i papierosy. Coś czułem, że lepiej będzie jak będę miał je cały czas pod ręką. Nie wiadomo przecież, kiedy najdzie mnie potrzeba zapalenia.
Skinąłem głową profesorowi, po czym odwróciłem się na pięcie i opuściłem moją sypialnię, kierując się szybkim krokiem ku wyjściu z domu.
- D-Draco? – Pansy zająknęła się zszokowana, kiedy to właśnie przemierzałem pokój wspólny Slitherinu. Praktycznie wszystkie znajdujące się tam osoby spoglądały na mnie, z czego wewnętrznie byłem bardzo dumny. Mój plan zaczynał właśnie się powoli rozwijać.
Podszedłem powolnym, kocim krokiem do czekającej na mnie przy wyjściu dziewczyny, nie omieszkując rzucić pewnego siebie spojrzenia innym damom.
- Spokojnie. Nie musisz być, aż tak tym zaaferowana – zwróciłem się do niej, kiedy nasze ciała oddzielały tylko centymetry. Moje wargi praktycznie muskały płatek ucha dziewczyny, wywołując na jej twarzy soczyste rumieńce. Mnie jednak w tym czasie obchodziła tylko reakcja ze strony innych Ślizgonów, którzy to przecież byli obecni w pomieszczeniu. Dziewczęta widocznie najbardziej w świecie (a przynajmniej ich porażająca większość) patrzyły na nas z niezadowoleniem, jawnie pokazując przez to, że to one chciałyby znaleźć się na miejscu Parkinson.
- Niesamowicie się prezentujesz, Draco. – Odwróciłem się wolno od dziewczyny, spoglądając na Williama i towarzyszącego mu Zabiniego. Ten pierwszy spoglądał na mnie z takim zachwytem, jednocześnie wzrokiem lustrując moją sylwetkę, że mimowolnie i moje policzki zaróżowiły się delikatnie.
- To idziemy już na to piekielne śniadanie? – mruknąłem, starając się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej naturalnie. Gdy ci tylko przytaknęli, jako pierwszy wyszedłem na korytarz lochów, idąc już o wiele pewniej w kierunku Wielkiej Sali. Chociaż nie byłem w ogóle głodny, musiałem czynić pozory. Tym bardziej, gdy miałem świadomość, że przyczyną mojego braku apetytu może być sam miecz Enqua.
- Wiesz, że Igniss dzieli sypialnie z tym mięczakiem, Potterem? – zwróciła się do mnie dziewczyna, najwidoczniej odczekując ode mnie jakiejś ciętej wypowiedzi. Ja natomiast jedyne, co zrobiłem, to zacisnąłem palce w pięści, obiecując sobie, że niedługo porozmawiam z bratem i pokażę przy okazji temu okularnikowi, gdzie jest jego miejsce. Niech teraz nie szuka sobie przyjaciół, których ja pierwszy miałem. Nie ma prawa mi ich odbierać.
- Skąd niby mogłem się o tym dowiedzieć. Kiedy Ig przyszedł do naszego „gniazda”, ja leżałem w łóżku i spałem sobie w najlepsze. Cholera! – Miałem ochotę coś rozwalić, jednak pod ręką nie było żadnego dobrego celu. Nawet narybek nie kręcił się jeszcze po szkole.
- Pansy. Daj mu spokój. Jest dopiero początek roku, a ty już wytrącasz go z równowagi. – W mojej obronie stanął William, na którego miałem ochotę nawet spojrzeć z wdzięcznością, jednak powstrzymałem się w ostatnim momencie. Do takiego poziomu jako Malfoy nie powinienem się zniżać (co nie oznacza, że nie zdarzało mi się tak robić).
- Powiedzcie wy mi lepiej, co sądzicie o waszych zajęciach? – odezwał się nagle Blaise, do którego aż odwróciłem się na chwilę. – Mnie osobiście nie podoba się to, że musimy wybrać jeszcze jakieś dodatkowe zajęcia. Komu dla przykładu potrzebna jest szermierka, czy też jazda konna?
- Jak byłem młodszy, codziennie jeździłem konno – odparłem na to, ponawiając wędrówkę ku sali i nie odzywając się już na ten temat słowem.
Wrota otworzyły się przede mną same, wpuszczając mnie do środka. Z początku nikt nie zwrócił na mnie uwagi, jednak gdy tylko uczyniła to jedna z młodszych Puchonek, westchnęła głośno, a za nią niczym domino zrobiły to jej koleżanki i potem reszta uczniów.
Dumnie przeszedłem odległość dzielącą mnie od drzwi do mojego miejsca przy stole, rzucając jeszcze pełne wyniosłości spojrzenie Potterowi i jego świcie. Czułem się niesamowicie usatysfakcjonowany widząc pełen niedowierzania wzrok Bliznowatego, w którego jadeitowych oczach czaiły się ledwo widoczne iskierki podziwu.
Zasiadłem na swoim miejscu, posyłając kilku dziewczynom z mojego domu uwodzicielski uśmiech, na co te zachichotały wręcz rozanielone z tego powodu.
Kątem oka widziałem jeszcze jak McGonagall starała się wstać od stołu, najwyraźniej niezadowolona moim ubiorem, jednak dyrektor zatrzymał ją, mówiąc jej coś po cichu.
Szybko przygotowałem sobie tosta, w czasie gdy moi towarzysze dołączyli do mnie, po czym gdy chciałem dla niepoznaki wziąć chociaż jednego gryza, poczułem jak ktoś wpycha się między mnie, a Willa.
- Nie ładnie oszukiwać~! – Zaśmiał się cicho Ig, odbierając ode mnie tosta, smarując go miodem i pakując od razu do moich ust. Posłałem bratu niezadowolone spojrzenie, starając się w miarę szybko przełknąć jedzenie w moich ustach.
Jeszcze trochę, a zostałbym zabity przez własnego bliźniaka, który miałby na sumieniu moją jakże niewinną duszyczkę.
- Jedz normalnie, a nie będziesz mi tu oszukiwał – dodał jeszcze, patrząc na mnie z nutką rozbawienia. Niestety, akurat w tej chwili w żadnym wypadku nie było mi do śmiechu. Tym bardziej kiedy przypomniałem sobie o tym, co napisał mi w liście. Zaprzyjaźnić się z Potterem? Chyba bym na głowę upadł.
- A ty karm normalnie, a nie będziesz starał się mi tu targnąć na moje życie – odparłem, odwracając głowę, z zamiarem traktowania go jak powietrze. Niech wie, że nie spodobała mi się jego zagrywka. Tak mnie traktować przecież nie wolno.
Sięgnąłem po dzbanek nalewając sobie soku z dyni, po czym upiłem parę łyków. Ig w tym czasie zaczął rzuć resztkę mojego tosta (jednocześnie smarując sobie drugiego dżemem), rozmawiając z Pansy na temat mojego niesamowitego wyglądu. Dziewczyna przytakiwała mu gorliwie, widocznie oczekując jego dalszej wypowiedzi.
- Czekaj, czekaj. Zapchałem się – Zaśmiał się cicho w pewnym momencie, na co westchnąłem w duch. Jednocześnie zastanawiałem się, z jakiej racji mój brat tak nagannie zachowywał się przy stole. Tak nie przystawało. I co z tego, że nie nosił nazwiska Malfoy. To, które miał teraz również wystarczało do tego, żeby starać się zachowywać odrobinę lepiej przy stole.
Zaraz poczułem jak łapie mnie za nadgarstek; ten, w którym trzymałem puchar, po czym ciągnie go w swoją stronę, pociągając solidnego łyka z kielicha. Spoglądał przy tym na mnie z takim rozbawieniem czającym się w jego oczach, że ostatkami sił powstrzymywałem się od nikłego uśmiechu.
- Debilny Gryfon. U siebie nie dopuszczają cię do wodopoju? – Rzuciłem w jego kierunku, pozwalając dalej, aby pił jeszcze – można to ująć – z mojej ręki. Ten natomiast podsunął pod moją twarz końcówkę tosta. Westchnąłem tylko, w końcu przyjmując go i przeżuwając w miarę szybko pieczywo. Mmm, ten dżem był przepyszny.
- Marudzisz. Przecież, gdzie nie usiądę; koryto mam to samo. – Słyszałem jak część osób z mojego domu parska śmiechem, na co Ig wyszczerzył się dumnie. – Powinieneś czasami brać z nich przykład i też się uśmiechnąć. A tak z innej beczki: wyglądasz naprawdę nieziemsko. Skąd ty wytrzasnąłeś taką szatę?!
- Louis mi ją zrobił – odparłem z delikatnie wyniosłym uśmiechem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co się zaraz stanie. Co jak co, ale wzmianka o byłym facecie mojego brata w dalszym ciągu była dla niego gorącym tematem.
- Ten Louis? – krzyknął cicho, patrząc na mnie z rosnącym oczekiwaniem. Przytaknąłem, a Igniss sapnął głośno, zabierając kielich z mojej dłoni i odstawiając go na stole. Zaraz też objął mnie w pasie, przybliżając twarz do mojego policzka. – Jeśli ten pacan cię tknął, to pozbawię go kutasa. Powiedz tylko słowo, braciszku – szepnął mi do ucha, jednocześnie bawiąc się moimi włosami. Ja natomiast nie mogłem wytrzymać i parsknąłem cicho śmiechem, nawet nie myśląc o tym, jak nasza pozycja musiała wyglądać z drugiej strony. W tej chwili interesowało mnie tylko to, jak bardzo mój brat mógł czasami być głupi.
- Wracaj do swoich przyjaciół, Black. – Starałem się zabrzmieć poważnie, jednak chyba nie za dobrze mi to wyszło, gdyż w dalszym czasie uśmiechałem się lekko. Brat również był zadowolony. Zapewne też z tego względu, iż udało mu się w końcu doprowadzić mnie do takiego stanu. Tym bardziej, gdy przed wyjazdem na peron 9 i ¾ zapewniałem go, że w szkole nie będzie dochodziło do sytuacji, jakie miały miejsce, gdy byliśmy sami, bądź też kiedy mieszkaliśmy u Seporiana.
- Wyrzucasz mnie? Jak możesz? – zawył cicho, jednak posłusznie wstał ze swojego miejsca. – Jesteś taki nieczuły – dodał, mając najwyraźniej nadzieję, że tymi słowami zmiękczy moje serce, a ja zatrzymam go w pół kroku i poproszę, by jednak towarzyszył mi na śniadaniu.
- W końcu. Już myślałem, że nigdy tego nie zrozumiesz, pieseczku. – Zaakcentowałem ostatnie słowo, wiedząc doskonale, że to wzburzy Pottera. Musiałem go do siebie zrazić jeszcze mocniej, aby sytuacja z pociągu nie powtórzyła się.
Rozmowa z Potterem wpływała wtedy na mnie dziwnie kojąco, a ja sam z niewiadomej racji, czułem delikatne przyciąganie do Gryfona, co było dla mnie rzeczą bardzo niepokojącą.
- Rozumiem, że poprzez pieseczka rzucałeś mi aluzję do Syriusza? – Spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem, a ja w tym czasie zrozumiałem swój błąd. Przecież Ig, mimo iż nie znał mężczyzny, bardzo go lubił i podziwiał. – To nie było miłe, naprawdę. A myślałem, że masz duże obycie. W końcu wywodzisz się z naprawdę potężnego rodu, a i w jednym kręgu jesteś bardzo popularny, fretko.
W tym momencie nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. W domu, jakoś zupełnie nie miał mi za złe, kiedy delikatnie obrażałem go, czy też naśmiewałem się z innych.
Jeszcze nigdy mnie tak nie potraktował. Nie wyrzucał mi tego tak dosadnie, że to ja jestem dziedzicem, czy też tego, że Voldemort uwielbiał mój tyłek. A nawet śmiał przypomnieć mi ten znieważający moment, kiedy Szalonooki Moody zmienił mnie w białego gryzonia.
Jego słowa zadziały na mnie niczym uderzenie w policzek. Poczułem się taki zdradzony!
- Cieszy mnie, że się rozumiemy, Black. – Również wstałem, spoglądając na niego bez wyrazu. – Trzymaj się swoich domowników, a mnie lepiej omijaj szerokim łukiem. W innym wypadku nie ręczę za siebie.
- Bo co? Zaatakujesz go od tyłu!? – Spojrzałem na wściekłego Weasleya, który krzyknął w naszym kierunku podnosząc się ze swojego miejsca. Nasza trójka w tej chwili była wystawiona na uwagę całej szkoły. Każdy zapewne przyglądał się nam zainteresowany. W końcu była to kłótnia pomiędzy Ślizgonem, a Gryfonem. To zawsze przynosiło jakiś aplauz.
- Uragiri… – mruknąłem po krótkiej chwili ciszy, wymijając brata i kierując się ku wyjściu z sali. Jakoś w tej chwili mało mnie obchodziło, że wyglądało to tak, jakbym uciekał z podkulonym ogonem. Teraz interesowało mnie tylko to, abym zabił w sobie to uczucie bólu w piersi.
- Draco! – Zignorowałem krzyk bliźniaka, który wybiegł za mną na korytarz. Chciałem z całych sił znaleźć się jak najdalej od niego. Dlatego też przyśpieszyłem kroku, mając naprawdę wielką nadzieję, że w końcu da mi spokój.
- Odwal się! – krzyknąłem jeszcze, chcąc podkreślić, że jego towarzystwo nie jest dla mnie teraz tym, czego pragnę.
Brunet złapał mnie za ramiona, zatrzymując w miejscu i przyszpilając do ściany. Rzuciłem mu pełne bólu spojrzenie, ostatkiem sił powstrzymując od ucieczki napływające do oczu łzy. Pierwszy raz od bardzo dawna miałem ochotę wyć nie z powodu gwałtu.
- Przesadziłem na całej linii – przyznał, w dalszym ciągu przytrzymując mnie za ramiona. Przez to, chciał mi pokazać, że nie puści mnie tak łatwo. – Nie wiem, co mnie podkusiło do wypowiedzenia takich słów, ale bardzo ich żałuję. Nie wybaczę sobie, jeśli przez taki objaw głupoty z mojej strony stracę jedną z najważniejszych dla mnie osób.
- Zdradziłeś mnie – szepnąłem, pozwalając bratu, aby starł kilka łez, jakie spłynęły po moich policzkach. – Jeszcze nigdy nie czułem się tak zdradzony. Ojciec i Voldemort razem wzięci nie zrobili mi takiej krzywdy przez te wszystkie lata, jak ty zrobiłeś to teraz – dodałem, chwytając jego nadgarstki i odciągając je od mojej twarzy. – Chyba nie sądzisz, że tak łatwo o tym zapomnę i będzie wszystko w porządku?
- Nie, mam jednak nadzieję na małą taryfę ulgową – mruknął, patrząc na mnie z nadzieją. – Obiecuję też, że już nie będę reagować źle na pieseczka. Ale szczekać i merdać ogonkiem nie mam zamiaru – dodał figlarnie, uśmiechając się do mnie szeroko.
- Nawet bym tego nie chciał – odparłem, wybuchając cichym śmiechem. Oczyma wyobraźni widziałem już szczęśliwego Iga z psimi uszami i ogonem, latającego z wystawionym ozorem wokół moich nóg. To było po prostu zbyt absurdalne.
- Wybaczysz mi? Czy mam zrobić szczenięce oczka? – spytał, doskonale zdając sobie sprawę, że właśnie na to zareaguję. Podła bestia.
- Powinienem się domyśleć, że oprócz niego ty również zareagujesz na moją aluzję do Syriusza – westchnąłem cicho, kręcąc krótko głową. – Niech ci będzie. Wybaczam – dodałem, posyłając mu promienny uśmiech. ­– Znaj moją łaskę, bałwanie.
Ig odpowiedział mi tym samym, by zaraz dodać:
- Uwielbiam, kiedy się uśmiechasz.
- Tak, tak. Powtarzasz to mi od długiego czasu. – Machnąłem lekceważąco ręką, chociaż uśmiech nie schodził z mojej twarzy. – Dlatego to, co dobre nie będzie dostępne dla pospólstwa. Tylko VIP’y mają wstęp, więc czuj się zaszczycony – dodałem, posyłając mu delikatnego kuksańca w ramię.
- Jak zawsze – odparł wesoło, spoglądając delikatnie za mnie, jakby coś ściągnęło jego uwagę i zamarł.
- Nie mów, że jesteś tu od początku, Harry – odezwał się, a mnie aż zmroziło. Byłem przekonany, że oprócz mnie i Iga reszta uczniów jest jeszcze na posiłku. Nie spodziewałem się, że ktoś postanowi za nami pójść…
Powoli odwróciłem się delikatnie, spoglądając na zszokowane i skrępowane oblicze Promyka Nadziei. Czemu ze wszystkich ludzi na świecie to musiał być akurat on!?
Najwidoczniej gorzej już chyba być nie mogło!

3 komentarze:

  1. Hej,
    ten liścik, ojć niech nic nie robi Harremu, może niech Ignis powie czemu odrzucił no i jak Lucjusz chce go teraz przyjąć do rodziny, posiłek to było genialne, a potem może coś zmieni się między Harrym a Draco...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    zastanawiam się w jaki sposób Lucjusz chce Ignisa teraz przyjąć do rodziny, przecież z tego co pamiętam to dla świata umarł jego drugi syn... a może coś zmieni teraz się między Harrym a Draco...
    weny, weny życzę i wszystkiego dobrego w Nowym Roku...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    zastanawiam się jak Lucjusz zamierza teraz przyjść Ignissa do rodziny i żeby był jego dziedzicem, przecież dla świata umarł jego drugi syn... a może coś zmieni teraz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń