W swoim apartamencie prefekta zjawiłem się po jakimś
parominutowym dosyć szybkim spacerku. Czułem się coraz gorzej, dlatego też zaraz
dopadłem do łazienki i zawisłem nad muszlą ubikacji. Akurat w tym samym
momencie żołądek postanowił zrobić sobie wielkie sprzątanie, a ja tylko mogłem
się do tego dostosować.
Severus jakiś czas temu miał okazję dokładnie wytłumaczyć mi,
co oznacza taka sytuacja i teraz dobrze wiedziałem, co musiałem zrobić w
następnej kolejności.
Kiedy torsje jako tako ustały, na drżących nogach dotarłem do
sypialni, gdzie na szafce nocnej leżał mały kuferek. Opadłem na kolana tuż
przed nim, czując, że przy staniu robi mi się coraz bardziej słabo. Otworzyłem
zamek i uchyliłem wieczko, spoglądając do środka kuferka na trzy równe rządki
poukładanych flakoników. Sięgnąłem pierwszy lepszy i po odkorkowaniu go zębami,
przechyliłem naczynko, połykając łapczywie jego zawartość.
Palące uczucie zawładnęło moim ciałem, a ja ostatkiem sił
znalazłem się na łóżku. Niech ten cholerny eliksir zacznie działać…
Minął dobry kwadrans zanim poczułem, że już robi mi się
lepiej, a mdłości całkowicie opuściły moje ciało. Sięgnąłem do kieszeni,
wyciągając z niej paczkę papierosów L&M Linków. Wyciągnąłem jednego z
paczki, wkładając go sobie między wargi i podpalając srebrną, grawerowaną
zapalniczką. Już na wstępie zaciągnąłem się mocno, delektując się nikotyną
rozchodzącą się po moich płucach, dopiero po chwili wypuszczając dym z cichym westchnieniem.
Miałem powoli dość wszystkiego. Co chwilę działo się coś, na
co nie miałem w ogóle wpływu. A to kuzyn, a to Haruse, bądź ten Erydan.
Czasami żałowałem, że nie urodziłem się zwyczajnym mugolem.
Wtedy jedynym moim zmartwieniem byłyby papierosy, od których czasami nie mogłem
się odpędzić.
Jakie to uczucie być niemagicznym…?
~ * ~
Bolała mnie głowa. Nieznośne pulsowanie roznosiło się pod moją
czaszką, doprowadzając mnie niemal do szewskiej pasji. Jednak zbyt dobrze
znałem przyczynę tego stanu i z bólem musiałem na nowo uświadomić sobie, że nic
nie mogę na to poradzić.
Z boku przewróciłem się na brzuch, wzdychając cicho w
poduszkę. Niedługo będę zmuszony wstać z łóżka i udać się po odświeżającą;
bardzo odświeżającą kąpiel. Wczoraj nie byłem w stanie wykonać tej czynności, a
i nawet jakoś wypadło mi to całkowicie z głowy. Chyba za bardzo skupiłem się na
chęci wytępienia wszelkich dolegliwości, jak też na tym, abym jak najlepiej
spalił tego papierosa.
Swoją drogą, w dalszym ciągu trzymałem paczkę w ręce. Hmm,
może czas też trochę zapalić?
- Zrobiłeś wczoraj wokół siebie małe zamieszanie.
Z początku nie rozpoznałem głosu mojego rozmówcy, dlatego też
poderwałem głowę gwałtownie do góry, spoglądając w napięciu na mężczyznę.
Severus uniósł jedną brew do góry, przez chwilę nic nie
mówiąc. Ja natomiast rozluźniłem się na tyle, na ile mogłem, siadając na skraju
łóżka. Przez to wszystko zgniotłem trochę paczkę, którą teraz z namaszczeniem
pogładziłem i odłożyłem koło poduszki.
- Wolałem zrobić małe zamieszanie, niż zwrócić śniadanie do
talerza. Pierwsza opcja wydawała mi się o wiele bardziej kusząca, niż druga. –
Westchnąłem na końcu wypowiedzi, rozpościerając ramiona w wyrazie bezradności i
wstając na równe nogi. Skierowałem się zaraz ku łazience, po drodze ściągając z
siebie kolejno ubrania, aby w końcu stanąć nagi w łazience. Przy kim jak przy
kim, ale przy moim chrzestnym nigdy nie bałem się pokazywać mojego ciała. Tyle
razy mi pomógł, że teraz nawet nie było dla mnie opcji zagrożenia ze strony
Severusa.
- Nie spodobało się to kilku nauczycielom, jednak praktycznie
od razu powiedziałem, że kazałem ci sprawdzić kilka rzeczy – oznajmił mężczyzna,
nieśpiesznie wchodząc za mną do pomieszczenia. Ja w tym czasie wszedłem pod
prysznic, odkręcając ciepły strumień i nakierowując go na swoje ciało. Mogłem
jeszcze usłyszeć jak Sev wzdycha cicho, zamykając drzwi. Przez chwilę nawet
myślałem, że wyszedł, dopóki ponownie się nie odezwał. –Połknęli to wszyscy
prócz Erydana, który najwidoczniej zaczął później węszyć.
- Właśnie! – przekrzyczałem szum wody, który mimo wszystko
utrudniał mi komunikację. Nie chciałem jednak się śpieszyć z myciem. Jeszcze
wyszedłbym na jakiegoś brudasa. –Ojciec nigdy nie mówił mi o rodzinie ze swojej
strony, prócz o dziadku, który teraz siedzi gdzieś na Hawajach. Ten cały… – zamilkłem
na chwilę, starając przypomnieć sobie imię tego mężczyzny.
- Erydan. I tak, jesteście spokrewnieni. Co prawda, spotkałem
go kilka razy, kiedy przebywałem u twojego ojca podczas przerw świątecznych,
czy bodajże raz w wakacje, jednak to ograniczało się jedynie do przedstawienia
się pierwszego razu, a potem mijaniem się bez słowa na korytarzu. – W tej
chwili wylałem sobie trochę szamponu o zapachu orchidei, po czym zacząłem
rozprowadzać go dość szybkimi ruchami na włosach. Przez szklane drzwiczki
prowadzące do kabiny prysznicowej mimo pary kłębiącej się wewnątrz było widać
większość moich ruchów. Dlatego nawet nie zdziwiłem się, że zamilkł i czekał do
momentu, aż spłuczę pianę i już całkowicie skończę się myć. – Muszę przyznać,
że Erydan wydawał mi się być wtedy strasznie cichą i zamkniętą w sobie osobą. Za
każdym razem był blady i miał worki pod oczami, jakby praktycznie w ogóle nie
spał. Przez jakiś czas podejrzewałem, że może cierpi na jakąś, nieuleczalną
nawet w świecie magicznym, chorobę.
Wyszedłem z kabiny, przyjmując zaraz ciemnoniebieski ręcznik
od Severusa. Mężczyzna ruszył ku wyjściu z łazienki, co i ja skwapliwie
uczyniłem, wysuszając się po drodze ręcznikiem. Przysiadłem na skraju łóżka
dokańczając czynność i patrząc ponaglająco na bruneta.
- W dalszym ciągu nie powiedziałeś mi, w jaki sposób jest on
powiązany z moją rodziną – mruknąłem w końcu, nie mogąc wytrzymać ciszy, jaka
zaległa między nami. Odrzuciłem ręcznik za siebie, nie przejmując się mokrymi
kosmykami włosów i wstałem, szybkim krokiem podchodząc do szafy, którą
otworzyłem z rozmachem.
Dzisiejszego dnia, jak i już każdego kolejnego nie miałem
zamiaru nosić tego samego ubioru, co reszta uczniów. Co z tego, że moja szata
była lepsza gatunkowo, skoro miała taki sam krój jak reszta? Może też
wyróżniałem się samą twarzą; nieskazitelnie przystojną i pozbawioną jakiejkolwiek
skazy. Moje włosy, jedwabne w dotyku i olśniewająco platynowe, aż prosiły się o
pogładzenie ich i podziwianie.
To jednak mnie nie satysfakcjonowało. Chciałem więcej, o wiele
więcej. Pragnąłem, aby wzrok każdego spoczywał na mojej osobie. Aby dziewczyny
lgnęły do mnie i błagały o to, abym chociaż na którąś z nich spojrzał. Aby chłopacy
wodzili za mną wzrokiem, zazdroszcząc mi mojego wdzięku i elegancji. Każdy na jakiś
swój sposób podziwiałby mnie! Wtedy powoli mógłbym zdobywać nad nimi przewagę.
Nie byłbym już tylko numerem jeden w moim domu, czy też co
jakiś czas w innym. Stałbym się bożyszczem całej szkoły! Najgorętszym towarem,
o jaki biłyby się wszystkie dziewczyny – przeważająca przewaga liczebności nad
przeciwną stroną – jak zapewne i część chłopaków. Nie oszukujmy się; jestem z
pewnością fantazją każdego geja w szkole (jak i pewnie ich znajomych – geje to
takie plociuchy).
Powoli zacząłem przeglądać każdą rzecz, zastanawiając się, co
do czego będzie najlepiej pasować.
- Twoja szata leży przewieszona przez krzesło obok biurka –
poinformował mnie mężczyzna, a ja rzuciłem mu tylko powątpiewające spojrzenie.
Doprawdy, czasami się zastanawiałem, jak to możliwe, że na ziemi istnieją
osoby, które nie interesują się modą. Severus tyle lat obracał się w
towarzystwie mojej rodziny; w moim towarzystwie, że powinien wiedzieć już jak
się najlepiej prezentować. Nawet Potter potrafił wziąć się za siebie.
- Nie rozumiesz powagi sytuacji – odparłem tylko, w końcu
wyciągając ciemną koszulę z delikatnie zarysowanym fioletowym wzorem wykonaną
na zamówienie przez jakiegoś amerykańskiego projektanta. Materiał został
magicznie ulepszony zaklęciami chroniącymi przez zabrudzeniami i utratą swojego
koloru. Do tego jeszcze wybrałem jasne jeansy przylegające w każdym miejscu do
ciała – tak zwane rurki. Nim jednak je założyłem, na moim tyłku znalazły się
jasnofioletowe bokserki z Levi’sa. – Nie mogę pozwolić sobie na bycie jakąś
szarą jednostką w tej szkole – dodałem, podchodząc do lustra i przyglądając się
swojemu odbiciu. Hmm, prezentowałem się bardzo dobrze. Doszukałem się jeszcze
białych skarpetek i tego samego koloru butów Cesare Cave, które niemal
natychmiast założyłem i zawiązałem.
- Nie zamierzasz chyba iść tak na zajęcia. – Spojrzałem na
Snape’a, który widocznie był niezadowolony z mojego ubioru.
- A czemu nie? Ja nie widzę w tym nic złego. – Ostatecznie
sięgnąłem do szafy po szatę, którą w ostatnim tygodniu wakacji otrzymałem od
ekstrawaganckiego krawca z Pokątnej, który z entuzjazmem zgodził się zmienić
„odrobinę” moją kreację szkolną.
W sumie poznałem go dzięki Igowi, który parę lat temu
przypadkiem znalazł lokal Louisa, kiedy wybrał się ze mną na małe zakupy w
magicznej części Londynu.
Założyłem na siebie szatę, która pozbawiona była rękawów i
kończyła się gdzieś w połowie łydki. Louis tak ją zrobił, aby co najwyżej można
było zapiąć ją w jednym miejscu; tak z niecały centymetr pod mostkiem. Po lewej
stronie na piersi, naszył mi etykietkę prefekta; widać było, że trochę ją
ulepszył. Zamiast bowiem dać mi zarówno odznakę przynależności do mojego domu i
drugą, informującą o tym, że jestem prefektem, połączył je w jedną, gdzie
srebrny wąż otaczał dużą, krystalicznie białą literę „P” na zielonym tle.
Odrobinę powyżej tego rysunku odznaczały się dwa słowa „Slitherin Guardian”.
Jak sam mi wcześniej powiedział – aby nie było za dużo słowa „prefekt”.
Dodatkowo posiadała dość wysoki kołnierz, który teraz
przygładziłem do materiału, aby w ogóle nie odstawał. Tkanina poddawała się
moim zabiegom zadziwiająco łatwo, z czego byłem naprawdę bardzo zadowolony.
Ponownie przejrzałem się w lustrze, starając się dojrzeć
element, który by mi nie pasował. Włosy nie były do końca ułożone tak jakbym
chciał.
- Spiąć je, czy kombinować coś z rozpuszczonymi? – spytałem
profesora, który zdążył w tym czasie podejść do biurka i sięgnąć po jakąś
kartkę, w którą widocznie się wczytał. – Sev! – krzyknąłem cicho, chcąc skupić
na sobie jego uwagę. Kiedy mężczyzna tylko na mnie spojrzał, westchnąłem cicho,
przykładając ręce do twarzy. Naprawdę, czasami czułem się, jakby żył w swoim
własnym świecie. – Pytałem się, czy mam je spiąć, czy porobić coś przy
rozpuszczonych…
- Która z tych opcji będzie trwała krócej? – Zaśmiałem się
cicho, słysząc to pytanie. Mogłem się domyślić, że Severusowi będzie tylko chodziło
o czas.
- W takim razie rozpuszczone. – Chwyciłem szczotkę,
rozczesując starannie każdy kosmyk. Były już naprawdę długie i mogłem robić z
nimi coraz więcej rzeczy. – Co to za kartka, którą trzymasz?
- Wiadomość od twojego szanownego brata. Wczoraj był u ciebie
w odwiedzinach, jednak zastał cię śpiącego w najlepsze – oznajmił, jeszcze raz
zaglądając w tekst.
- Przeczytaj mi, jak możesz – poprosiłem cicho, jednak zaraz
sam podszedłem do niego, zaglądając mu zza ramienia.
Smoczku,
przyszedłem do Ciebie w odwiedziny, kiedy tylko zaznajomiłem się na szybkiego z zasadami mojego nowego domu. Niestety, spałeś sobie w najlepsze z niedopałkiem papierosa w ustach (pozwoliłem sobie wyrzucić go do kosza – wybacz! ;P). Radziłbym też chować Ci się trochę z nimi; nie chcesz chyba, aby jakaś niepowołana osoba dowiedziała się o Twoim małym nałogu?
przyszedłem do Ciebie w odwiedziny, kiedy tylko zaznajomiłem się na szybkiego z zasadami mojego nowego domu. Niestety, spałeś sobie w najlepsze z niedopałkiem papierosa w ustach (pozwoliłem sobie wyrzucić go do kosza – wybacz! ;P). Radziłbym też chować Ci się trochę z nimi; nie chcesz chyba, aby jakaś niepowołana osoba dowiedziała się o Twoim małym nałogu?
Chciałem Cię
przeprosić za to, że przysporzyłem Ci trochę nerwów, kiedy ten beret na mojej
głowie, krzyczał: „Gryffindor” (Swoją drogą, nie uważasz, że jego krzyk mógłby
ogłuszyć nawet najbardziej wyprawionego w boju?). Pomyślałem sobie bowiem, że
będzie dobrą zabawą ujrzeć minę ojca, kiedy dowie się, że nie mieszkam w
„Gnieździe Węży” – jak to ładnie Gryfoni określają. Chciałem poznać też Twojego
wielkiego, szkolnego arcywroga, który to w jakiś sposób przyczynił się do tego,
że ojciec złapał Cię wtedy, na mistrzostwach. Wiesz, musiałem wiedzieć jako
Twój starzy brat; czasami muszę zachowywać się właściwie do swojej roli.
Nie sądziłem
jednak, że ten Harry Potter, o którym to tak zawsze negatywnie się wyrażałeś
jest tak naprawdę dobrą osobą. Serio! Tak mi się świetnie z nim gadało, że
przez chwilę nawet miałem zamiar powiedzieć mu kilka swoich tajemnic. Nie wiem
jak on to robi, ale naprawdę umie przybliżać do siebie ludzi.
Myślę, że
powinieneś kiedyś „przełknąć” swoją malutką dumę i spróbować chociaż z nim
pogadać. Jestem pewny, że jako mój bliźniak z pewnością też to zauważysz. Harry
jest naprawdę niesamowity!
Aż zaczynam mieć
wątpliwości, czy naprawdę tak się nie lubicie, jak mówiłeś? :P
Zresztą pogadamy
jak już wstaniesz… Teraz lecę klimatyzować się z Wężami xD
Ps. Przypomniało
mi się, że ojciec wspominał coś o przyjęciu mnie do rodziny…
Z nutką
rozbawienia,
Igniss Black
(Malfoy).
Wpatrywałem się jeszcze przez chwilę w tekst wiadomości, nie wiedząc zupełnie, co powinienem zrobić. To było dla mnie wręcz niepojęte. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Potter aż tak bardzo zaaferował mojego brata.
- A to się polubili. – Severus parsknął cicho, gdy ja posłałem
mu niezadowolone spojrzenie. Mnie ta sytuacja wcale nie rozbawiała. Bardziej
mnie to martwiło.
Jak to było możliwe, że on w ogóle mógł polubić osobę pokroju
Pottera? Przecież w nim nie było nic ciekawego. Zamiast przyjąć moją ofertę
znajomości, on wolał zadawać się z tymi szlamami, którzy tylko zaczęli mamić
jego osobę, a przez co teraz jest on takim wolno łapiącym idiotą.
Z jakim przyjemnie mi się rozmawiało…
- Zrobię wszystko, aby Ig poznał prawdziwą naturę Pottera –
mruknąłem w odpowiedzi, zgarniając do wewnętrznej kieszeni „bez dna” mojej
szaty różdżkę i papierosy. Coś czułem, że lepiej będzie jak będę miał je cały
czas pod ręką. Nie wiadomo przecież, kiedy najdzie mnie potrzeba zapalenia.
Skinąłem głową profesorowi, po czym odwróciłem się na pięcie i
opuściłem moją sypialnię, kierując się szybkim krokiem ku wyjściu z domu.
- D-Draco? – Pansy zająknęła się zszokowana, kiedy to właśnie
przemierzałem pokój wspólny Slitherinu. Praktycznie wszystkie znajdujące się
tam osoby spoglądały na mnie, z czego wewnętrznie byłem bardzo dumny. Mój plan
zaczynał właśnie się powoli rozwijać.
Podszedłem powolnym, kocim krokiem do czekającej na mnie przy
wyjściu dziewczyny, nie omieszkując rzucić pewnego siebie spojrzenia innym
damom.
- Spokojnie. Nie musisz być, aż tak tym zaaferowana –
zwróciłem się do niej, kiedy nasze ciała oddzielały tylko centymetry. Moje
wargi praktycznie muskały płatek ucha dziewczyny, wywołując na jej twarzy
soczyste rumieńce. Mnie jednak w tym czasie obchodziła tylko reakcja ze strony
innych Ślizgonów, którzy to przecież byli obecni w pomieszczeniu. Dziewczęta
widocznie najbardziej w świecie (a przynajmniej ich porażająca większość)
patrzyły na nas z niezadowoleniem, jawnie pokazując przez to, że to one
chciałyby znaleźć się na miejscu Parkinson.
- Niesamowicie się prezentujesz, Draco. – Odwróciłem się wolno
od dziewczyny, spoglądając na Williama i towarzyszącego mu Zabiniego. Ten
pierwszy spoglądał na mnie z takim zachwytem, jednocześnie wzrokiem lustrując
moją sylwetkę, że mimowolnie i moje policzki zaróżowiły się delikatnie.
- To idziemy już na to piekielne śniadanie? – mruknąłem,
starając się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej naturalnie. Gdy ci tylko
przytaknęli, jako pierwszy wyszedłem na korytarz lochów, idąc już o wiele
pewniej w kierunku Wielkiej Sali. Chociaż nie byłem w ogóle głodny, musiałem
czynić pozory. Tym bardziej, gdy miałem świadomość, że przyczyną mojego braku
apetytu może być sam miecz Enqua.
- Wiesz, że Igniss dzieli sypialnie z tym mięczakiem,
Potterem? – zwróciła się do mnie dziewczyna, najwidoczniej odczekując ode mnie
jakiejś ciętej wypowiedzi. Ja natomiast jedyne, co zrobiłem, to zacisnąłem
palce w pięści, obiecując sobie, że niedługo porozmawiam z bratem i pokażę przy
okazji temu okularnikowi, gdzie jest jego miejsce. Niech teraz nie szuka sobie
przyjaciół, których ja pierwszy miałem. Nie ma prawa mi ich odbierać.
- Skąd niby mogłem się o tym dowiedzieć. Kiedy Ig przyszedł do
naszego „gniazda”, ja leżałem w łóżku i spałem sobie w najlepsze. Cholera! –
Miałem ochotę coś rozwalić, jednak pod ręką nie było żadnego dobrego celu.
Nawet narybek nie kręcił się jeszcze po szkole.
- Pansy. Daj mu spokój. Jest dopiero początek roku, a ty już
wytrącasz go z równowagi. – W mojej obronie stanął William, na którego miałem
ochotę nawet spojrzeć z wdzięcznością, jednak powstrzymałem się w ostatnim
momencie. Do takiego poziomu jako Malfoy nie powinienem się zniżać (co nie
oznacza, że nie zdarzało mi się tak robić).
- Powiedzcie wy mi lepiej, co sądzicie o waszych zajęciach? –
odezwał się nagle Blaise, do którego aż odwróciłem się na chwilę. – Mnie
osobiście nie podoba się to, że musimy wybrać jeszcze jakieś dodatkowe zajęcia.
Komu dla przykładu potrzebna jest szermierka, czy też jazda konna?
- Jak byłem młodszy, codziennie jeździłem konno – odparłem na
to, ponawiając wędrówkę ku sali i nie odzywając się już na ten temat słowem.
Wrota otworzyły się przede mną same, wpuszczając mnie do
środka. Z początku nikt nie zwrócił na mnie uwagi, jednak gdy tylko uczyniła to
jedna z młodszych Puchonek, westchnęła głośno, a za nią niczym domino zrobiły
to jej koleżanki i potem reszta uczniów.
Dumnie przeszedłem odległość dzielącą mnie od drzwi do mojego
miejsca przy stole, rzucając jeszcze pełne wyniosłości spojrzenie Potterowi i
jego świcie. Czułem się niesamowicie usatysfakcjonowany widząc pełen
niedowierzania wzrok Bliznowatego, w którego jadeitowych oczach czaiły się
ledwo widoczne iskierki podziwu.
Zasiadłem na swoim miejscu, posyłając kilku dziewczynom z
mojego domu uwodzicielski uśmiech, na co te zachichotały wręcz rozanielone z
tego powodu.
Kątem oka widziałem jeszcze jak McGonagall starała się wstać
od stołu, najwyraźniej niezadowolona moim ubiorem, jednak dyrektor zatrzymał
ją, mówiąc jej coś po cichu.
Szybko przygotowałem sobie tosta, w czasie gdy moi towarzysze
dołączyli do mnie, po czym gdy chciałem dla niepoznaki wziąć chociaż jednego
gryza, poczułem jak ktoś wpycha się między mnie, a Willa.
- Nie ładnie oszukiwać~! – Zaśmiał się cicho Ig, odbierając
ode mnie tosta, smarując go miodem i pakując od razu do moich ust. Posłałem
bratu niezadowolone spojrzenie, starając się w miarę szybko przełknąć jedzenie
w moich ustach.
Jeszcze trochę, a zostałbym zabity przez własnego bliźniaka,
który miałby na sumieniu moją jakże niewinną duszyczkę.
- Jedz normalnie, a nie będziesz mi tu oszukiwał – dodał
jeszcze, patrząc na mnie z nutką rozbawienia. Niestety, akurat w tej chwili w
żadnym wypadku nie było mi do śmiechu. Tym bardziej kiedy przypomniałem sobie o
tym, co napisał mi w liście. Zaprzyjaźnić się z Potterem? Chyba bym na głowę
upadł.
- A ty karm normalnie, a nie będziesz starał się mi tu targnąć
na moje życie – odparłem, odwracając głowę, z zamiarem traktowania go jak
powietrze. Niech wie, że nie spodobała mi się jego zagrywka. Tak mnie traktować
przecież nie wolno.
Sięgnąłem po dzbanek nalewając sobie soku z dyni, po czym
upiłem parę łyków. Ig w tym czasie zaczął rzuć resztkę mojego tosta
(jednocześnie smarując sobie drugiego dżemem), rozmawiając z Pansy na temat
mojego niesamowitego wyglądu. Dziewczyna przytakiwała mu gorliwie, widocznie
oczekując jego dalszej wypowiedzi.
- Czekaj, czekaj. Zapchałem się – Zaśmiał się cicho w pewnym
momencie, na co westchnąłem w duch. Jednocześnie zastanawiałem się, z jakiej
racji mój brat tak nagannie zachowywał się przy stole. Tak nie przystawało. I
co z tego, że nie nosił nazwiska Malfoy. To, które miał teraz również
wystarczało do tego, żeby starać się zachowywać odrobinę lepiej przy stole.
Zaraz poczułem jak łapie mnie za nadgarstek; ten, w którym
trzymałem puchar, po czym ciągnie go w swoją stronę, pociągając solidnego łyka
z kielicha. Spoglądał przy tym na mnie z takim rozbawieniem czającym się w jego
oczach, że ostatkami sił powstrzymywałem się od nikłego uśmiechu.
- Debilny Gryfon. U siebie nie dopuszczają cię do wodopoju? –
Rzuciłem w jego kierunku, pozwalając dalej, aby pił jeszcze – można to ująć – z
mojej ręki. Ten natomiast podsunął pod moją twarz końcówkę tosta. Westchnąłem
tylko, w końcu przyjmując go i przeżuwając w miarę szybko pieczywo. Mmm, ten
dżem był przepyszny.
- Marudzisz. Przecież, gdzie nie usiądę; koryto mam to samo. –
Słyszałem jak część osób z mojego domu parska śmiechem, na co Ig wyszczerzył
się dumnie. – Powinieneś czasami brać z nich przykład i też się uśmiechnąć. A
tak z innej beczki: wyglądasz naprawdę nieziemsko. Skąd ty wytrzasnąłeś taką
szatę?!
- Louis mi ją zrobił – odparłem z delikatnie wyniosłym
uśmiechem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co się zaraz stanie. Co jak
co, ale wzmianka o byłym facecie mojego brata w dalszym ciągu była dla niego
gorącym tematem.
- Ten Louis? – krzyknął cicho, patrząc na mnie z rosnącym oczekiwaniem.
Przytaknąłem, a Igniss sapnął głośno, zabierając kielich z mojej dłoni i
odstawiając go na stole. Zaraz też objął mnie w pasie, przybliżając twarz do
mojego policzka. – Jeśli ten pacan cię tknął, to pozbawię go kutasa. Powiedz
tylko słowo, braciszku – szepnął mi do ucha, jednocześnie bawiąc się moimi
włosami. Ja natomiast nie mogłem wytrzymać i parsknąłem cicho śmiechem, nawet
nie myśląc o tym, jak nasza pozycja musiała wyglądać z drugiej strony. W tej
chwili interesowało mnie tylko to, jak bardzo mój brat mógł czasami być głupi.
- Wracaj do swoich przyjaciół, Black. – Starałem się zabrzmieć
poważnie, jednak chyba nie za dobrze mi to wyszło, gdyż w dalszym czasie uśmiechałem
się lekko. Brat również był zadowolony. Zapewne też z tego względu, iż udało mu
się w końcu doprowadzić mnie do takiego stanu. Tym bardziej, gdy przed wyjazdem
na peron 9 i ¾ zapewniałem go, że w szkole nie będzie dochodziło do sytuacji,
jakie miały miejsce, gdy byliśmy sami, bądź też kiedy mieszkaliśmy u Seporiana.
- Wyrzucasz mnie? Jak możesz? – zawył cicho, jednak posłusznie
wstał ze swojego miejsca. – Jesteś taki nieczuły – dodał, mając najwyraźniej
nadzieję, że tymi słowami zmiękczy moje serce, a ja zatrzymam go w pół kroku i
poproszę, by jednak towarzyszył mi na śniadaniu.
- W końcu. Już myślałem, że nigdy tego nie zrozumiesz, pieseczku. – Zaakcentowałem ostatnie
słowo, wiedząc doskonale, że to wzburzy Pottera. Musiałem go do siebie zrazić
jeszcze mocniej, aby sytuacja z pociągu nie powtórzyła się.
Rozmowa z Potterem wpływała wtedy na mnie dziwnie kojąco, a ja
sam z niewiadomej racji, czułem delikatne przyciąganie do Gryfona, co było dla
mnie rzeczą bardzo niepokojącą.
- Rozumiem, że poprzez pieseczka
rzucałeś mi aluzję do Syriusza? – Spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem, a ja w
tym czasie zrozumiałem swój błąd. Przecież Ig, mimo iż nie znał mężczyzny,
bardzo go lubił i podziwiał. – To nie było miłe, naprawdę. A myślałem, że masz
duże obycie. W końcu wywodzisz się z naprawdę potężnego rodu, a i w jednym kręgu jesteś bardzo popularny, fretko.
W tym momencie nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. W domu,
jakoś zupełnie nie miał mi za złe, kiedy delikatnie obrażałem go, czy też
naśmiewałem się z innych.
Jeszcze nigdy mnie tak nie potraktował. Nie wyrzucał mi tego
tak dosadnie, że to ja jestem dziedzicem, czy też tego, że Voldemort uwielbiał
mój tyłek. A nawet śmiał przypomnieć mi ten znieważający moment, kiedy
Szalonooki Moody zmienił mnie w białego gryzonia.
Jego słowa zadziały na mnie niczym uderzenie w policzek.
Poczułem się taki zdradzony!
- Cieszy mnie, że się rozumiemy, Black. – Również wstałem,
spoglądając na niego bez wyrazu. – Trzymaj się swoich domowników, a mnie lepiej
omijaj szerokim łukiem. W innym wypadku nie ręczę za siebie.
- Bo co? Zaatakujesz go od tyłu!? – Spojrzałem na wściekłego Weasleya,
który krzyknął w naszym kierunku podnosząc się ze swojego miejsca. Nasza trójka
w tej chwili była wystawiona na uwagę całej szkoły. Każdy zapewne przyglądał
się nam zainteresowany. W końcu była to kłótnia pomiędzy Ślizgonem, a Gryfonem.
To zawsze przynosiło jakiś aplauz.
- Uragiri… – mruknąłem po krótkiej chwili ciszy, wymijając brata
i kierując się ku wyjściu z sali. Jakoś w tej chwili mało mnie obchodziło, że
wyglądało to tak, jakbym uciekał z podkulonym ogonem. Teraz interesowało mnie
tylko to, abym zabił w sobie to uczucie bólu w piersi.
- Draco! – Zignorowałem krzyk bliźniaka, który wybiegł za mną
na korytarz. Chciałem z całych sił znaleźć się jak najdalej od niego. Dlatego
też przyśpieszyłem kroku, mając naprawdę wielką nadzieję, że w końcu da mi
spokój.
- Odwal się! – krzyknąłem jeszcze, chcąc podkreślić, że jego
towarzystwo nie jest dla mnie teraz tym, czego pragnę.
Brunet złapał mnie za ramiona, zatrzymując w miejscu i
przyszpilając do ściany. Rzuciłem mu pełne bólu spojrzenie, ostatkiem sił
powstrzymując od ucieczki napływające do oczu łzy. Pierwszy raz od bardzo dawna
miałem ochotę wyć nie z powodu gwałtu.
- Przesadziłem na całej linii – przyznał, w dalszym ciągu
przytrzymując mnie za ramiona. Przez to, chciał mi pokazać, że nie puści mnie
tak łatwo. – Nie wiem, co mnie podkusiło do wypowiedzenia takich słów, ale
bardzo ich żałuję. Nie wybaczę sobie, jeśli przez taki objaw głupoty z mojej
strony stracę jedną z najważniejszych dla mnie osób.
- Zdradziłeś mnie – szepnąłem, pozwalając bratu, aby starł
kilka łez, jakie spłynęły po moich policzkach. – Jeszcze nigdy nie czułem się
tak zdradzony. Ojciec i Voldemort razem wzięci nie zrobili mi takiej krzywdy
przez te wszystkie lata, jak ty zrobiłeś to teraz – dodałem, chwytając jego
nadgarstki i odciągając je od mojej twarzy. – Chyba nie sądzisz, że tak łatwo o
tym zapomnę i będzie wszystko w porządku?
- Nie, mam jednak nadzieję na małą taryfę ulgową – mruknął,
patrząc na mnie z nadzieją. – Obiecuję też, że już nie będę reagować źle na pieseczka. Ale szczekać i merdać
ogonkiem nie mam zamiaru – dodał figlarnie, uśmiechając się do mnie szeroko.
- Nawet bym tego nie chciał – odparłem, wybuchając cichym
śmiechem. Oczyma wyobraźni widziałem już szczęśliwego Iga z psimi uszami i
ogonem, latającego z wystawionym ozorem wokół moich nóg. To było po prostu zbyt
absurdalne.
- Wybaczysz mi? Czy mam zrobić szczenięce oczka? – spytał,
doskonale zdając sobie sprawę, że właśnie na to zareaguję. Podła bestia.
- Powinienem się domyśleć, że oprócz niego ty również
zareagujesz na moją aluzję do Syriusza – westchnąłem cicho, kręcąc krótko
głową. – Niech ci będzie. Wybaczam – dodałem, posyłając mu promienny uśmiech. –
Znaj moją łaskę, bałwanie.
Ig odpowiedział mi tym samym, by zaraz dodać:
- Uwielbiam, kiedy się uśmiechasz.
- Tak, tak. Powtarzasz to mi od długiego czasu. – Machnąłem
lekceważąco ręką, chociaż uśmiech nie schodził z mojej twarzy. – Dlatego to, co
dobre nie będzie dostępne dla pospólstwa. Tylko VIP’y mają wstęp, więc czuj się
zaszczycony – dodałem, posyłając mu delikatnego kuksańca w ramię.
- Jak zawsze – odparł wesoło, spoglądając delikatnie za mnie,
jakby coś ściągnęło jego uwagę i zamarł.
- Nie mów, że jesteś tu od początku, Harry – odezwał się, a
mnie aż zmroziło. Byłem przekonany, że oprócz mnie i Iga reszta uczniów jest
jeszcze na posiłku. Nie spodziewałem się, że ktoś postanowi za nami pójść…
Powoli odwróciłem się delikatnie, spoglądając na zszokowane i
skrępowane oblicze Promyka Nadziei. Czemu ze wszystkich ludzi na świecie to
musiał być akurat on!?
Najwidoczniej gorzej już chyba być nie mogło!
Hej,
OdpowiedzUsuńten liścik, ojć niech nic nie robi Harremu, może niech Ignis powie czemu odrzucił no i jak Lucjusz chce go teraz przyjąć do rodziny, posiłek to było genialne, a potem może coś zmieni się między Harrym a Draco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńzastanawiam się w jaki sposób Lucjusz chce Ignisa teraz przyjąć do rodziny, przecież z tego co pamiętam to dla świata umarł jego drugi syn... a może coś zmieni teraz się między Harrym a Draco...
weny, weny życzę i wszystkiego dobrego w Nowym Roku...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńzastanawiam się jak Lucjusz zamierza teraz przyjść Ignissa do rodziny i żeby był jego dziedzicem, przecież dla świata umarł jego drugi syn... a może coś zmieni teraz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza