piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział 22 - Harry



Tym razem w końcu się zmieściłam w ramach czasowych xD
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba.
~*~*~*~
Szedłem zatłoczonym peronem, mijając rodziny żegnające dzieci i czekające z nimi na Express Hogwart. Jak zwykle szukałem w tłumie grupki rudych czupryn. Z roku na rok było to coraz łatwiejsze. W końcu zdecydowanie mniej osób zasłaniało mi widok przy moim metr siedemdziesiąt jeden, niż gdy nie miałem nawet metra pięćdziesiąt…
Wreszcie wyłowiłem wzrokiem przyjaciół. Moje usta w jednej chwili rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej się z nimi przywitać. Podczas pobytu w Londynie byłem tak zabiegany, że nie myślałem o nich za wiele. Raptem kilka razy wieczorem zastanawiałem się nad wysłaniem do nich sowy, ale ostatecznie zawsze rezygnowałem. Dopiero teraz, widząc ich wszystkich, dobitnie poczułem, jak bardzo za nimi tęskniłem. Ale moja radość zniknęła, gdy byłem wystarczająco blisko, by dostrzec ich twarze.
Byli zaniepokojeni. Aż sam zacząłem się denerwować. Miałem złe przeczucia. Czyżby coś się stało? Ktoś niebezpieczny się tu kręci? Czyżby obawiali się ataku Śmierciożerców? Po tych ostatnich porwaniach wszystko było możliwe. A ja od miesiąca nie miałem żadnych informacji o tym, co dzieje się w magicznym świecie. Choć przecież mieszkałem zaledwie kilka przecznic od Dziurawego Kotła i Pokątnej.
– Co się dzieje? – rzuciłem poważnie, gdy dzieliły nas już zaledwie ze trzy metry.
Jak na komendę wszystkie pięć rudych głów (był tylko jeden bliźniak) i jedna brązowa odwróciły się w moją stronę. Ich twarze wyrażały głównie szok. I w sumie im się nie dziwiłem. Po cudach Amber mi samemu ciężko było uwierzyć, że chłopak w lustrze to naprawdę ja… Ale nie czas teraz na głupoty.
– Kto…? – Ron spojrzał na mnie całkowicie zbity z tropu.
– Stary, kumpla nie poznajesz?
– Harry…! – usłyszałem zduszony okrzyk Hermiony, która dosłownie chwilę później rzuciła mi się na szyję. Poklepałem ją niezręcznie po plecach.
– Też się za wami stęskni… łem? – zawiesiłem na moment głos, czując gorące krople na swoim ramieniu. Otworzyłem szerzej oczy, zaskoczony.
– Harry! Ty ży-żyjesz! – zaszlochała.
– Jasne, że żyję. Czemu miałoby być inaczej? – Kompletnie nie wiedziałem, co się dzieje, ani tym bardziej jak powinienem się zachować. Postanowiłem wiec jakoś rozluźnić atmosferę.– Dursleyowie może nie należą do najmilszych ludzi na świecie – są raczej całkowitym zaprzeczeniem „miłości”, dodałem w myślach – ale nie są kanibalami... Zresztą pewnie byłbym ostatnią osobą na świecie, którą chcieliby zjeść. Jestem dla nich za chudy i żylasty. Co innego, gdybym wyglądał jak Dudley… Tak, wtedy moglibyście zacząć się o mnie martwić – spróbowałem zażartować, ale osiągnąłem jedynie jeszcze głośniejszy szloch Hermiony, boleśnie dźwięczący w moim uchu.
– Harry, wiemy.
– No tak, Fred, nie trudno się domyślić, że raczej nie gustują w niskokalorycznych daniach…
– Harry! To nie czas na głupie żarty!
Spojrzałem zaskoczony na Ginny, ale po chwili przybrałem poważny wyraz twarzy. A więc jednak miałem rację…
– Co tym razem zrobił?
– Liczyliśmy, że to ty nam powiesz. – Ron spojrzał na mnie dziwnie.
– A skąd ja mam niby wiedzieć, co on robi…? No dobra, może poza tymi głupimi snami, ale ostatnio jakoś się pod tym względem uspokoiło.
– Snami?
– No, snami. Wizjami, jak zwał tak zwał. Przecież wszyscy doskonale o nich wiecie…
– Ale my nie mówimy o Voldemorcie, Harry! – Spojrzałem zaskoczony na Hermionę, która w końcu odsunęła się ode mnie kawałek, tylko po to by teraz patrzeć na mnie zapłakanymi oczami.
– Jak nie o nim, to o kim? Przecież widziałem, że kogoś usilnie wypatrywaliście w tłumie. Od razu pomyślałem, że coś się kroi…
– To CIEBIE wypatrywaliśmy, idioto! – Hermiona tupnęła nogą.
– Mnie? Ale czemu? – Dopiero teraz rozejrzałem się po wszystkich. Pan Weasley był śmiertelnie poważny, a co dziwniejsze wyglądał na rozzłoszczonego… Pani Weasley patrzyła na mnie, jakby właśnie dowiedziała się, że jestem śmiertelnie chory… Fred przyglądał mi się uważnie, ale na jego twarzy brakowało zwyczajowego uśmiechu i błysku w oku… Ginny podobnie jak bliźniak patrzyła na mnie uważnie, ale – pomijając lekki rumieniec – niewiele mogłem powiedzieć o jej minie. Zapłakana Hermiona przypominała trochę panią Weasley, a Ron… wyglądał okropnie. Patrząc na niego, odnosiłem wrażenie, że od kilku dni w ogóle nie spał. A teraz patrzył na mnie z taką mieszanką emocji, że ciężko było mi jednoznacznie stwierdzić, czy jest smutny, szczęśliwy, czy może zaraz rzuci się na mnie z pięściami.
– Ty się jeszcze pytasz?! – Ron kilkoma susami pokonał dzielącą nas odległość i teraz stał niecały metr ode mnie, zaciskając pięści. Był czerwony ze złości. – Od dwóch tygodni łamiemy sobie głowę, co się z tobą dzieje! W nocy nie mogę spać, bo za każdym razem, gdy zamknę oczy, widzę coraz gorsze sceny, w których ktoś cię torturuje – na przemian twoje wujostwo i Sam-Wiesz-Kto! Merlinie! Próbowałem odsuwać od siebie te obrazy, ale nie byłem w stanie! Zacząłem się nawet zastanawiać „A co jeśli naprawdę go złapali?”. Najgorsze jednak było, że w pewnym momencie przyszła do mnie myśl „a jeśli on już nie żyje?”! Ze wszystkich sił starałem się o tym nie myśleć, ale ile można?! A ty zjawiasz się tu teraz, jak gdyby nigdy nic i… i… – Ron urwał i teraz tylko patrzył na mnie z bólem, dysząc ciężko.
A ja stałem tam jak wryty, nie potrafiąc znaleźć w głowie słów, które mógłbym teraz użyć. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że w roli moich oprawców widział także Dursleyów. Pytanie opuściło moje usta, nim zdążyłem je powstrzymać.
– Skąd wiesz o Vernonie?
Hermiona jęknęła, jakby ktoś ją uderzył w brzuch, ale zdążyłem jedynie przelotnie na nią zerknąć, bo zaraz moją uwagę przyciągnął pan Weasley.
– A więc to prawda. – Aż się wzdrygnąłem, słysząc jego lodowaty ton. – Jak długo, Harry?
– Ale…
– Nawet nie próbuj teraz zaprzeczać. Jak długo twój wuj – to słowo z wyraźnym trudem przeszło mu przez gardło – się nad tobą znęcał? – Pod koniec jego głos zadrżał, a utkwione we mnie spojrzenie zmiękło. Od razu zalało mnie poczucie winy. Znów dałem im powód do zmartwień. Nagle przypomniała mi się wczorajsza kłótnia z Amber, a właściwie jej kazanie na temat kłamstw. „Bardziej ich zmartwisz wykręcaniem się i tajemnicami, niż powiedzeniem prawdy”. Obiecałem jej, że się postaram, a teraz mam idealną okazję, by się z tej obietnicy wywiązać…
– Z tego, co pamiętam, to od zawsze mnie… karali – dokończyłem kwaśno, po krótkim zawieszeniu. – Zamykali mnie w komórce pod schodami… Nie róbcie takich min, to normalne…
– NORMALNE?! – wypiszczała Hermiona, a jej oczy zrobiły się prawie tak wielkie jak Zgredkowe.
– Biorąc pod uwagę, że to był mój pokój, to tak. – Widząc zdruzgotane miny przyjaciół, zrozumiałem, że tylko pogorszyłem sytuację. Ale skoro zacząłem, to już dokończę. Nie trudno było mi sobie wyobrazić, że teraz nie dadzą mi się wywinąć od odpowiedzi. Zresztą przecież tak naprawdę chciałem im wszystko powiedzieć. Tylko że do tej pory za bardzo bałem się ich reakcji. I patrząc teraz na nich wszystkich chyba słusznie. – Słynny „pokój z kratami” – skrzywiłem się lekko – dostałem niedługo po tym, jak poszedłem do Hogwartu. Kiedy zorientowali się, że zamykanie w tamtym pokoju to dla mnie żadna kara – zdecydowanie bardziej wolałem siedzieć tam sam, niż z nimi – zaczęli obcinać mi racje żywnościowe. Bywa, że przez kilka dni nic nie jem, ale zazwyczaj kończy się na braku obiadu i kolacji. Lub kolacji i śniadania, zależy kiedy pokłócę się z wujem. Nie pamiętam jednak, kiedy dokładnie zaczęły się nasze szarpaniny. Choć mam wrażenie, że to było jakoś w wakacje po czwartej klasie. Vernon chyba wciąż nie mógł mi wybaczyć wysłania jego siostry pod sufit… – Uśmiechnąłem się na wspomnienie przerażonych min wszystkich na Privet Drive. Też wtedy należałem do tego wystraszonego grona, ale teraz wspominam to z satysfakcją. To była jedna z nielicznych ostatnimi czasy sytuacji, kiedy im dogryzłem. – W każdym razie wtedy zaczęły się nasze bójki. Bo to nie tak, że tylko ja dostaję. – Wolałem jasno im to powiedzieć. Nie chciałem, by pomyśleli, że daję robić z siebie worek treningowy. W życiu bym na to nie pozwolił! – Jednak on ma przewagę masy, a po tylu moich głodówkach też siły, więc zazwyczaj to ja kończę najbardziej potłuczony.
Zamilkłem, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Weasleyów czy Hermiony, ale wszyscy stali jak ogłuszeni, wpatrując się we mnie z przerażeniem lub szokiem. Z tego transu wyrwał ich dopiero gwizd lokomotywy.
– Kochani, lećcie już do pociągu, nim wam ucieknie. – Pani Weasley pierwsza się ocknęła. Podeszła do mnie i przytuliła mocno. – Nie martw się, Harry. Wszystko będzie już dobrze. A następne wakacje całe spędzasz u nas, choćby Albus nie wiem jak nas przekonywał. Zaprzemy się rękami i nogami, ale cię nie oddamy w łapska tych… potworów.
– Właśnie, Harry. Możesz być pewny, że odpowiedzą za to, co ci zrobili.
– Nie! Proszę, zostawcie to tak, jak jest.
Zirytowałem się, gdy sześć par oczu spojrzało na mnie jak na szaleńca.
– Masz zamiar pozwolić, żeby uszło im to na sucho?! – krzyknął z niedowierzaniem Ron.
– Nie! Ale nie chcę tego załatwiać w ten sposób. To mogłoby tylko wszystko pogorszyć!
– Oni powinni odpowiedzieć za to przed sądem! Harry, znęcanie się nad nieletnim to poważne przestępstwo!
– Wiem, Hermiono. I nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo cieszyłbym się, mogąc zobaczyć Vernona za kratkami, ale… Pozwólcie mi samemu sie tym zająć.
– Ale, Harry…
– Panie Weasley, proszę! Choć w tej jednej sprawie dotyczącej MOJEGO życia pozwólcie mi SAMEMU zadecydować – fuknąłem rozeźlony, ale zaraz się opamiętałem i przeprosiłem skruszony.
– Nic się nie stało. – Wydawał się mocno zaskoczony moją reakcją. – Dobrze, z ciężkim sercem, ale zostawiamy to w twoich rękach. A teraz lećcie, bo naprawdę nie zdążycie wsiąść!
Pożegnaliśmy się szybko z Fredem i państwem Weasley (pani Weasley nie dość, że prawie mnie udusiła, to jeszcze nie chciała puścić), po czym biegiem ruszyliśmy do pociągu. Na szczęście okazało się, że mieliśmy jeszcze trochę czasu do odjazdu. Zdążyliśmy przejść chyba pół pociągu w poszukiwaniu wolnego przedziału. Na swoje fotele opadliśmy dosłownie na kilka sekund przed tym, jak ruszył.
– Już myślałem, że będziemy jechać na korytarzu. Strasznie dużo w tym roku pierwszoklasistów, no nie? – zagadał Ron. Z ulgą przyjąłem zmianę tematu. Byłem wystarczająco rozdrażniony, żeby nie mieć ochoty wracać do tematu z peronu. Powiedziałem, co miałem do powiedzenia, więc temat można uznać za zamknięty.
– Dlaczego to przed nami urywałeś?!
Niestety Hermiona chyba była innego zdania.
–A co miałem wam niby powiedzieć?! „Cześć wszystkim, jak tam wasze wakacje? Wspaniale? To świetnie! Moje też były przednie. Miałem dwumiesięczny domowy kurs boksu. I wiecie co jeszcze? Nie mogę się doczekać uczty powitalnej! Od tygodnia nie miałem w ustach nic poza wodą. – Aż sam zaskoczyłem się ilością ironii i goryczy w moich słowach. To nie zabrzmiało najlepiej…
– Chociażby to! Wszystko byłoby lepsze od oszukiwania nas na każdym kroku! Co roku w każdym liście nas okłamywałeś! Zawsze pisałeś, że wszystko w porządku, podczas gdy nic nie było w porządku! Czemu nam nie zaufałeś? Nie uważasz nas za przyjaciół?!
– Oszalałaś?! – Spojrzałem na nią jak na UFO. – Jesteście jednymi z nielicznych osób, które uważam za przyjaciół! Co więcej, byliście jednymi z pierwszych, którym zaufałem!
– W takim razie masz jakiś spaczony sposób okazywania zaufania, ukrywając przed nami tak ważne rzeczy!
– Nie pomyślałaś o tym, że zrobiłem to dla was?!
– Dla NAS?! Harry, co ty za głupoty opowiadasz?!
– To nie są głupoty! Wyobrażasz sobie, jak ja się czuję, ciągle przysparzając wam zmartwień? Czasem zastanawiam się, jakim cudem wy jeszcze ze mną wytrzymujecie!
– Jak? Na Boga, Harry, jesteś naszym przyjacielem!
– Ale ile można się martwić o jedną osobę! Nie męczy was to?
– Oczywiście, że męczy! Najchętniej w ogóle bym się o ciebie nie martwiła! I jestem pewna, że inni też z wielką chęcią by przestali!
Poczułem ból w klatce. Więc jednak. Są mną zmęczeni…
– Więc proszę bardzo! – warknąłem. Czułem narastające w piersi złość i żal. Z całej siły zacisnąłem dłonie w pięści. – Od dziś możecie się w ogóle o mnie nie martwić. I tak pewnie już długo nie pożyję, skoro Voldemort najwyraźniej szykuje się do ostatecznej walki. Nie będziecie już musieli strzępić sobie dla mnie nerwów. Przy najbliższej okazji spełnię w końcu swoje głupie przeznaczenie jako Żywa-Broń-Na-Gada i – jak dobrze pójdzie – za jednym zamachem będziecie mieć i mnie, i jego z głowy!
Plask.
Spojrzałem spode łba na Hermionę.
Tego już za wiele! Najpierw mi mówi, że mają już mnie dosyć, a teraz jeszcze dała mi w twarz!
Zerwałem się z siedzenia i wyszedłem z przedziału, ze złością zatrzaskując za sobą drzwi.
Miałem wrażenie, że krew wrze w moich żyłach. Oddychałem szybko i ciężko. Byłem wściekły, roznosiła mnie energia. Marzyłem teraz tylko o jednym – półgodzinnej przebieżce. Ale oczywiście nie mogłem tego zrobić! Jak zwykle to, czego pragnę jest poza moim zasięgiem! Ta niemoc irytuje mnie jeszcze bardziej. W końcu, nie mając lepszego pomysłu, puściłem się sprintem ku końcowi korytarza. Jak przypuszczałem, efekt był marny. Nawet zadyszki nie złapałem!
I po co Hermiona dalej drążyła ten piekielny temat?! Nie wystarczyło, że wszystko im wyśpiewałem tam na peronie?! Niby taka jest inteligentna, ale nie pomyślała, że ciężko mi było im o tym wszystkim powiedzieć! W zamian stwierdziła, że mam spaczone pojęcie o przyjaźni! I że ja im niby nie ufam! A ja przecież ufam! I to niemal bezgranicznie! Czy tak ciężko pojąć, że ja po prostu nie chciałem ich martwić?!
Ze złością walnąłem pięścią w ścianę obok drzwi do toalety.
– Cholera! – syknąłem, chwytając się za obolałą dłoń.
W jeszcze podlejszym nastroju oparłem się o ścianę i wbiłem wzrok w krajobraz przesuwający się za oknem. Stałem tak jakiś czas, dysząc ze złością. Na przemian kurczyłem i rozkurczałem palce, nie bardzo wiedząc, jak poradzić sobie z wciąż trawiącą mnie wściekłością.
I czemu Ron nie stanął po mojej stronie?! Czemu milczał, pozwalając Hermionie mówić, co jej się żywnie podobało?! Chyba że… on też tak myślał…?
– Potter…?
Jak na komendę odwróciłem głowę. Przez jedną irracjonalną sekundę myślałem, że zobaczę Rona, ale długie blond włosy szybko wyprowadziły mnie z błędu. No i to „Potter”. Ale to nawet lepiej, że to jego akurat spotkałem. Przynajmniej będę mógł się na nim wyładować bez późniejszych wyrzutów sumienia.
– Malfoy – syknąłem, patrząc na niego spode łba. – Nie powiem, żeby jakoś szczególnie brakowało mi twojej gęby przez ostatni miesiąc, ale liczyłem, że jak się ponownie spotkamy, to przynajmniej znowu będziesz facetem. Nie żebym miał coś przeciw transwestytom, ale w razie co głupio mi będzie bić się z kimś, kto wygląda jak baba – zakpiłem.
– Powiem szczerze, że mało obchodzą mnie twoje dyskryminacje i podejrzewanie siebie o bycie damskim bokserem. Udam, że nie słyszałem twoich skomleń. Znaj moją wspaniałomyślność, Potter. – Uśmiechnął się kącikiem ust. – Muszę też przyznać, że gdybyś tak słuchał mnie wcześniej, to już dawno zaszedłbyś bardzo daleko. Cóż, lepiej późno niż wcale. Mam tylko nadzieję, że spaliłeś te swoje stare, obrzydliwe szmaty. - Zadrżał lekko. - Aż mi niedobrze, na samo wspomnienie o nich...
– Nie myśl sobie, że to przez ciebie postanowiłem zmienić wygląd. Jakby cokolwiek, co mówisz, miało dla mnie jakieś większe znaczenie – prychnąłem. – Po prostu w końcu miałem okazję, by się za to wziąć.
– No tak, bo te pięć lat byłeś strasznie zabiegany i nie miałeś kiedy pozbyć się tych porażek stylowych, paskudnych okularów i ptasiego gniazda z głowy. – Mimo wyraźnych starań, nie udało mu się powstrzymać parsknięcia cichym śmiechem. Chciałem się za to na niego wkurzyć, ale jakoś nie byłem w stanie. Za to kąciki ust drgały mi od powstrzymywania uśmiechu. – Przyznaj się po prostu, że moje słowa w końcu do ciebie dotarły i postanowiłeś posłuchać się rad przystojniejszego kolegi.
- Od kiedy niby jesteśmy kolegami, Malfoy? – spytałem jednocześnie zdziwiony i rozbawiony. Mój szkolny wróg numer jeden (numer dwa biorąc pod uwagę Voldemorta) nazywający się moim kolegą… – Już prędzej przystojniejszego wroga. I to nie tak, że nie miałem czasu. Po prostu nie miałem możliwości. Poza tym jakoś niezbyt przejmowałem się swoim wyglądem... Zresztą co ja ci się będę tłumaczył. Najważniejsze, że nigdy więcej nie będę musiał oglądać tamtych szmat. Nawet nie wyobrażasz sobie, z jaką przyjemnością Amber wyrzuciła je do kosza. Była taka szczęśliwa, jakby w ostatniej sekundzie meczu udał jej się rzut za trzy punkty i tym samym zdobyła mistrzostwo... – Zachichotałem, przypominając sobie jej zwycięską minę.
– Może i wróg, ale nie zaprzeczyłeś, że przystojny. – Spojrzał na mnie rozbawiony. –Tak też myślałem, że to nie twoi najlepsi przyjaciele pomagali ci zmienić styl. Oni by tylko pogorszyli sprawę. Z kolei ta dziewczyna... – zamilkł na chwilę, przygryzając delikatnie wargę i uważnie lustrując moje ciało. Splotłem ręce na piersi, próbując się choć trochę skryć przed jego badawczym spojrzeniem. – Muszę przyznać, że ma zbliżony gust do mojego. Naprawdę, należą jej się wielkie brawa. Nie każdy może mi w tej kwestii dorównać.
– Rany, zastanawiam się czy ty wiesz, co oznacza słowo "skromność"... – Wywróciłem oczami rozbawiony. – I nie zrozum mnie źle. Nie powiedziałem "przystojny", a "przystojniejszy wróg". Pod względem wyglądu bez dwóch zdań bijesz Gada na głowę. – Wzdrygnąłem się na wspomnienie jego wężowatej gęby.
– Proszę cię, Potter. Nie stawiaj mnie na jednym miejscu z Nim! – Złapał się za pierś, udając omdlenie. – Przecież od niego to nawet odchody mojego kota są bardziej atrakcyjne! Jak mogłeś porównać tak przystojną i atrakcyjną osobę jak ja do tego, tego... aż nie mam na to określenia! To był cios poniżej pasa!
Zacząłem się śmiać. Nie przypuszczałem, że Malfoy potrafi się tak wygłupiać.
– Hahaha… wybacz, faktycznie… hahaha… nie ta liga… Słodki Merlinie… Pierwszy raz ktoś… porównał Voldemorta do… kociego gównaaaa-ahahahahahhaa! – Chwyciłem się za brzuch, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
– Nie śmiej się, Potty! – Malfoy podniósł delikatnie głos, chociaż było widać po nim, że powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem. – To wcale nie jest śmieszne. To wręcz katastroficzne! I on jest na czele śmierciożerców... – W końcu nie wytrzymał. – Hahaha... Wyobrażasz to sobie? Kocia kupa wydająca polecenia-ahaha! – Przyłożył dłonie do twarzy, by chociaż troszkę się uciszyć.
Zawyłem ze śmiechu. Oparłem się plecami o ścianę, żeby nie skończyć turlając się po podłodze. Oczy zaszły mi łzami, nie mogłem oddychać. Spazmatycznie łapałem powietrze i próbowałem się nie udusić. W końcu jednak jakoś udało mi się opanować. Oddychałem ciężko. Było mi gorąco i aż musiałem przetrzeć załzawione oczy.
– Merlinie... Obym sobie nie przypomniał tego przy następnym spotkaniu z Gadem, bo turlający się ze śmiechu po ziemi będę raczej łatwym celem... Choć może znów by mi się poszczęściło i tak by ich zatkało, że zdążyłbym wezwać pomoc – wysapałem.
– Fakt, ku ich radości byłbyś wtedy naprawdę łatwym celem – odparł, kiedy udało mu się uspokoić.
– Wiesz, Malfoy, jednak nie jesteś taki zły. Nie przypuszczałem, że potrafisz się tak śmiać.
– Za mało mnie znasz, Potty. Zapewniam cię, gdybyś tylko nie odrzucił mnie wtedy, poznałbyś więcej moich ukrytych stron. Jednak cóż poradzić? – Rozłożył ręce na boki w geście bezradności. – Dokonałeś wyboru i stanąłeś po stronie rudzielca i panny-wiem-wszystko.
– Przestań z tym „Potty” to wkurzające – mruknąłem. – Właśnie… Czemu tak właściwie chciałeś się ze mną zaprzyjaźnić? Przecież w ogóle mnie nie znałeś.
- Czepiasz się, Potty. – Z premedytacją przeciągnął głoski w ostatnim słowie. - I kto powiedział, że cię nie znałem? - Uśmiechnął się rozbawiony. Zaraz jednak odrobinkę spoważniał, spoglądając gdzieś ponad moim ramieniem. – Radzę ci lepiej przypomnieć sobie nasze prawdziwe pierwsze spotkanie. A teraz uciekaj do swoich małych Potty-maniaków – mruknął odwracając się na pięcie i odchodząc.
Spojrzałem do tyłu, zastanawiając się, kogo tam wypatrzył. Hermiona wychylała się z naszego przedziału, najwyraźniej mnie szukając. Na jej widok momentalnie wróciła moja złość, choć już dużo słabsza. Nie miałem jednak zamiaru spędzić reszty drogi na korytarzu, więc chcąc nie chcąc wróciłem do przedziału. W drzwiach wyminąłem Hermionę, nawet na nią nie spoglądając.
– Harry… – Całkowicie zignorowałem jej cichy głos i usiadłem obok Ginny, od razu kierując wzrok za okno. – Harry, naprawdę cię przepraszam. Nie powinnam była cię uderzyć. – Milczałem. Co prawda nie czułem już bólu na policzku, ale wciąż się na nią gniewałem. I to nie tylko z powodu otrzymanego liścia, ale głownie przez jej słowa. Nie była to nasza pierwsza kłótnia, ale pierwszy raz tak bardzo mnie zraniła. – Harry – jęknęła. – Błagam, powiedz coś.
– A co chciałabyś usłyszeć? – spytałem, choć i tak nie dałem jej dojść do słowa. – Jak przypuszczam, oczekiwałaś czegoś w stylu: „Przepraszam, że się obraziłem i wybiegłem z przedziału bez żadnej przyczyny. W końcu skoro ktoś tak mądry jak ty mówi mi, że jestem głupim, zarozumiałym bachorem, którego wszyscy mają już powyżej uszu, to przecież musi to być prawda. Powinienem był z uśmiechem na ustach tobie przytaknąć”. – Mój głos ociekał ironią. – Czyż nie? – warknąłem na koniec. Zdumienie na twarzach przyjaciół i zbolała mina Hermiony mnie otrzeźwiły. Przesadziłem. Znowu. Moja złość minęła, pozostawiając za sobą jedynie poczucie winy. W końcu nie tylko ona tu zawiniła. Zdaję sobie sprawę, że też popełniłem błąd, ukrywając pewne rzeczy przed przyjaciółmi, bo chociaż miałem dobre zamiary, tylko wszystko pogorszyłem. Amber mi to przecież wczoraj tłumaczyła. Ale w tym wypadku jej kazanie i tak nic nie mogło zmienić. W końcu od lat, właściwie przez całą naszą znajomość, ukrywałem przed nimi prawdę. Nic dziwnego, że poczuli się oszukani czy nawet zdradzeni. Zrobiło mi się głupio. Mimo to nie potrafiłem wydusić z siebie przeprosin. Po chwili krępującej ciszy odezwała się Ginny.
– Harry, nikt cię nie uważa za zarozumiałego ani tym bardziej zbędnego! Jesteś jedną z nielicznych osób, których ten świat potrzebuje!
– Taa, bo w końcu kto inny pozbędzie się dla was Voldemorta…
– Harry, uspokój się wreszcie, bo aż mnie ręka świerzbi, żeby ci znowu przyłożyć! Tu nie chodzi tylko o Voldemorta! Jasne, o niego też, w końcu zagraża ludzkości, a najwyraźniej tylko ty masz na tyle siły, by mu stawić czoła. Ale to nie wszystko! My też cię potrzebujemy!
– Ciekawe do czego? – mruknąłem, jednak teraz już tylko z minimalną dozą sarkazmu w głosie.
– Choćby do tego, żeby się dobrze bawić! Harry, jesteś moim najlepszym kumplem. Nigdy nie pomyślałem o tobie, jako o broni przeciw Sam-Wiesz… Voldemortowi! Nieważne, czy miałbyś wystarczającą moc do pokonania go, czy nie, jestem pewien, że równie dobrze by nam się gadało czy grało w szachy! Tak samo wkurzalibyśmy Fretkę czy pili u Hagrida herbatę z wiader!
Parsknąłem śmiechem na tę ostatnią uwagę. Ale nie mogłem się z nim nie zgodzić. No, może poza Malfoyem. Wątpię, czy zwróciłby na mnie uwagę, gdybym nie był sławnym Chłopcem-Który-Przeżył. Ale może wtedy to ja pierwszy bym zaczął naszą prywatną wojnę…? Wątpię bym potrafił przez tyle lat pozostać obojętnym na tego dupka. Nawet, jeśli w ostatnim czasie przekonałem się, że posiada też całkiem przyjemną stronę charakteru.
– Dzięki, Ron. – Uśmiechnąłem się z wdzięcznością do mojego najlepszego przyjaciela. Jednocześnie poczułem, że naprawdę muszę ich przeprosić za te kłamstwa i za swoje zachowanie.
– … ale musisz przyznać, Hermiono, że to co powiedziałaś, było naprawdę wredne. I jeszcze mnie uderzyłaś! – dodałem w wyrzutem.
– Bo gadałeś kompletne bzdury! Jak mogłeś pomyśleć, że chcielibyśmy „mieć cię z głowy”?! – Spojrzała na mnie zrozpaczona.
– Przecież sama powiedziałaś, że chcielibyście żebym przestał wam zawracać głowę!
– Że co?! Kiedy niby coś takiego powiedziała? – Tym razem cała trójka patrzyła na mnie w zdumieniu.
– Jak spytałem, czy nie męczy was martwienie się o mnie.
– Ty pomyślałeś… Och, Harry! Nie wierzę, że tak to odebrałeś.
– Ale o co ci chodzi? – Zmarszczyłem brwi skonsternowany.
– Miałam na myśli, że wolelibyśmy, żebyś zachowywał się tak, żebyśmy się o ciebie nie martwili! Naprawdę wierzysz, że chcielibyśmy przestać się z tobą zadawać?!
Milczałem, utkwiwszy wzrok znów za oknem. Było mi głupio. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Nagle poczułem ramiona oplatające moją szyję i delikatny zapach jaśminu, gdy Hermiona oparła głowę na moim ramieniu.
– Jesteś okropnym idiotą, Harry. Jak możesz mieć tak niską samoocenę? – Wciąż uparcie milczałem, nawet nie drgnąłem. Hermiona odsunęła się kawałek. – Spójrz na mnie, Harry. – Z ociąganiem spełniłem jej prośbę. Patrzyła na mnie uśmiechnięta. – Kocham cię, Harry. – Patrzyłem na nią w szoku, czując jak pali mnie twarz. Hermiona zachichotała, odwracając lekko głowę. Też była zarumieniona. – Nie patrz tak na mnie. To żadne wielkie wyznanie, więc nie masz się czego wstydzić. Nie zapominaj, że jestem lesbijką w związku. – Co nie zmieniało faktu, że pierwszy raz w życiu, ktoś powiedział mi, że mnie kocha… Czułem ciepło rozlewające się po moim wnętrzu. – Kocham cię jak brata. Jestem pewna, że oni – skinęła głową w kierunku Rona i Ginny – a także reszta… no, może poza Percym, ale on to w ogóle jest odludkiem… w każdym razie, oni też cię kochają. Choć nie mówią tego na głos. Tyle razy mówili, że traktują cię jak część rodziny. Jak po tym wszystkim mogłeś zwątpić? Jak mogłeś pomyśleć, że mamy cię dosyć?
Wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok. Jak mogłem? Dobre pytanie. Sam się nad tym zastanawiam. Gdy jestem z nimi, wszystko wydaje się takie łatwe. Ale kiedy przychodzi co do czego… Co poradzę, że ogarniają mnie wątpliwości? Ale nie mogę im tego powiedzieć. Sam muszę się z tym zmierzyć. To raczej nie zalicza się do rzeczy, których nie powinienem przed nimi zatajać.
– Powiedz nam jeszcze jedną rzecz, Harry. Gdzie spędziłeś końcówkę wakacji, skoro nie na Privet Drive?
– Byłem w Londynie.
– Co?! – Przyjaciele spojrzeli na mnie w szoku. Dzisiejszy dzień jest dla nich pod tym względem naprawdę obfity…
– Co was tak dziwi?
– Zdajesz sobie sprawę, że szukało cię pół Zakonu?! Wszyscy stawali na głowach, przetrząsnęli każdy zaułek, a teraz twierdzisz, że byłeś w Londynie? Jakim cudem cię nie odnaleźli? – Ginny patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Skąd mam to niby wiedzieć? Co prawda starałem się nie rzucać w oczy, wybrałem najbardziej niepozorny motelik w nieczarodziejskiej części miasta, ale większość czasu spędziłem poza nim. Byłem też kilka razy na Pokątnej.
– Wiesz, chyba cię jednak nie doceniałam. Co prawda zrobiłeś prawdziwą głupotę, uciekając do Londynu, ale wygląda na to, że miałeś na tyle rozsądku, by nie złapali cię Śmierciożercy.
– Starałem się nie rzucać w oczy – przytaknąłem, przezornie pomijając fakt, że to przed nimi, a nie Śmierciożercami chciałem się ukryć… Byłem stuprocentowo pewny, że gdybym się do tego przyznał, dzisiejsza kłótnia zaczęłaby się na nowo.
– Z takim wyglądem? Teraz rzucasz się jeszcze bardziej w oczy, niż wcześniej. Oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu – powiedziała cicho Ginny. Jej policzki były zaróżowione. Podrapałem się po potylicy zakłopotany jej komplementem.
– Dzięki – mruknąłem. – Ale to nie moja zasługa. Gdyby nie Amber, wciąż chodziłbym w pokrowcach na pianino po Dudleyu i z gniazdem na głowie. – Z zadowoleniem patrzyłem na śmiejących się przyjaciół. Za tą atmosferą właśnie tęskniłem. Przez chwilę przed oczami widziałem śmiejącego się Malfoya, ale szybko odegnałem od siebie ten obraz, w zamian pogrążając się w opowieści.
Opowiadałem przyjaciołom o dniu, gdy spotkałem Amber. O moim przerażeniu, gdy wszedłem do sklepu, wybawieniu w postaci szatynki z bzikiem na punkcie mody, godzinach spędzonych na zakupach. Doszedłem właśnie do wizyty u fryzjera, gdy z kieszeni spodni usłyszałem dobrze znaną już melodię. Wyciągnąłem komórkę i odebrałem, nawet nie patrząc na wyświetlacz.
W końcu tylko jedna osoba miała mój numer.

~*~*~*~

3 komentarze:

  1. Hej,
    przez pewien czas myślałam, że to Ignis, Draco śmiejący się, chce go takiego więcej, Amber dzwoni, ech czarodziejski świat mógłby się dowiedzieć jak był traktowany Harry przez wujostwo...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, Draco śmiejący się... och chce go takiego więcej ;) czarodziejski świat mógłby się dowiedzieć jak był traktowany Harry przez wujostwo... bo uważają go za wychuhanego księcia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    fantastycznt rozdział, och Draco... śmiejący się... to wspaniały widok, chce go takiego więcej ;) bardzo bym chciała aby czarodziejski świat dowiedział się jak był traktowany Harry przez Dursleyow... bo uważają go za "wychuchanego księcia", który miał wszystko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń