Ten rozdział jest najdłuższym w historii tego opowiadania. Mam nadzieję, że się choć trochę spodoba.
~*~*~*~
Otworzyłem oczy i lekko zdezorientowany rozejrzałem się po
nieznanym pomieszczeniu. Promienie słońca wpadały do pokoju przez szparę w
zasłonach. Przez chwilę próbowałem sobie przypomnieć, jak się tu znalazłem i co
to za miejsce. Dopiero po kilku sekundach mój ospały umysł zaczął pracować,
sprawiając, że powróciły do mnie wszystkie wspomnienia.
Ostatni tydzień u Dursleyów był jeszcze gorszy niż poprzednie. Vernon miał jakieś problemy w pracy, więc chodził cały czas zdenerwowany, a co za tym szło – prowokowało go wszystko, co robiłem. Ale mnie nie bił. A przynajmniej udawało mi się uchylać, jak już próbował. W zamian za to ograniczono mi posiłki. Jak tak teraz o tym myślę, to od wyjazdu z Nory jadłem może z sześć razy… A to było prawie dwa tygodnie temu. Byłem przez to osłabiony, pod koniec nawet zaczęły mnie łapać zawroty głowy. Jednocześnie wciąż dzień w dzień biegałem. Musiałem w końcu się jakoś rozładować, a ten sposób wyjątkowo przypadł mi do gustu. Byłem ciągle zły – już tradycyjnie – na Voldemorta jako główną przyczynę tego wszystkiego; na Dumbledore’a, bo nie chciał mnie wysłuchać; na Vernona za to, że jest takim bydlakiem; na siebie, bo byłem i jestem zbyt słaby, by stawić czoła któremukolwiek z nich. Mimo że już nie raz stawałem naprzeciw każdego z nich i walczyłem o swoje, nie udało mi się nic zmienić… Dlatego kilka dni po przyjeździe z Nory postanowiłem najpierw spróbować pokonać wuja. Był w końcu najbliżej no i wystarczyło jedynie, bym zyskał na sile fizycznej. Zacząłem więc ćwiczyć. Prócz biegania, robiłem pompki, brzuszki… Ale już po tygodniu musiałem przestać, bo byłem tak wycieńczony, że nie miałem na nic siły. Gdybym nie miał nic innego do roboty, prócz tego, co sam sobie zaplanowałem, pewnie wciąż bym kontynuował ćwiczenia, ale robiłem jeszcze w międzyczasie za chłopca na posyłki. Okazało się, że to dla mnie za wiele. Dwa razy nawet straciłem przytomność…
Ostatni tydzień u Dursleyów był jeszcze gorszy niż poprzednie. Vernon miał jakieś problemy w pracy, więc chodził cały czas zdenerwowany, a co za tym szło – prowokowało go wszystko, co robiłem. Ale mnie nie bił. A przynajmniej udawało mi się uchylać, jak już próbował. W zamian za to ograniczono mi posiłki. Jak tak teraz o tym myślę, to od wyjazdu z Nory jadłem może z sześć razy… A to było prawie dwa tygodnie temu. Byłem przez to osłabiony, pod koniec nawet zaczęły mnie łapać zawroty głowy. Jednocześnie wciąż dzień w dzień biegałem. Musiałem w końcu się jakoś rozładować, a ten sposób wyjątkowo przypadł mi do gustu. Byłem ciągle zły – już tradycyjnie – na Voldemorta jako główną przyczynę tego wszystkiego; na Dumbledore’a, bo nie chciał mnie wysłuchać; na Vernona za to, że jest takim bydlakiem; na siebie, bo byłem i jestem zbyt słaby, by stawić czoła któremukolwiek z nich. Mimo że już nie raz stawałem naprzeciw każdego z nich i walczyłem o swoje, nie udało mi się nic zmienić… Dlatego kilka dni po przyjeździe z Nory postanowiłem najpierw spróbować pokonać wuja. Był w końcu najbliżej no i wystarczyło jedynie, bym zyskał na sile fizycznej. Zacząłem więc ćwiczyć. Prócz biegania, robiłem pompki, brzuszki… Ale już po tygodniu musiałem przestać, bo byłem tak wycieńczony, że nie miałem na nic siły. Gdybym nie miał nic innego do roboty, prócz tego, co sam sobie zaplanowałem, pewnie wciąż bym kontynuował ćwiczenia, ale robiłem jeszcze w międzyczasie za chłopca na posyłki. Okazało się, że to dla mnie za wiele. Dwa razy nawet straciłem przytomność…
Jedyną zaletą tych dwóch
tygodni był brak wizji czy koszmarów, dzięki czemu mogłem się chociaż porządnie
wysypiać.
Ale to nie miało aż
takiego znaczenia, skoro tak czy siak wciąż przeżywałem koszmary. Różnica
polegała na tym, że teraz działy się one w ciągu dnia. No i nie byłem ich
biernym obserwatorem, który odczuwa jedynie psychiczny ból… i ból głowy.
Miałem dość tych
wakacji, miałem dość tych ludzi. Pragnąłem tylko jak najszybciej wrócić do
Hogwartu, do moich przyjaciół. Chciałem w spokoju przetrwać jeszcze te dwa
tygodnie… Ale nie byłem w stanie.
Tego wieczoru zostałem z
Vernonem sam na sam. Jak zawsze zaczęliśmy się kłócić. Tylko że tym razem było
trochę inaczej. Wygadałem się, że Syriusz, jedyna osoba, która naprawdę
przerażała Dursleyów, nie żyje. I wtedy rozpętało się piekło. A przynajmniej
dla mnie to było piekło. Nie pamiętam, co dokładnie mówił Vernon i szczerze,
cieszy mnie to. Pamiętam tylko, że obrażał Syriusza. Później nagle przeszedł do
ubliżania moim rodzicom… Nie wytrzymałem. Rzuciłem się na niego z pięściami.
Przez myśl nawet przeszło mi wyciągnięcie różdżki, ale mgliście przypomniałem
sobie, że jeśli jej użyję, to nigdy już nie postawię stopy w Hogwarcie. Waliłem
więc na oślep pięściami, wściekły i rozżalony. Ale byłem zbyt osłabiony, by
długo utrzymać się na zwycięskiej pozycji. Kiedy Vernon otrząsnął się z
pierwszego szoku, nasze role się zamieniły. Wciąż próbowałem mu oddawać czy
unikać ciosów, ale nie byłem w stanie. Kręciło mi się w głowie, potykałem się.
W pewnym momencie pociemniało mi przed oczami, kolana mi zmiękły, a świat
zawirował przed oczami. Upadając, walnąłem w coś głową. Nie wiem, ile leżałem
na podłodze, dochodząc do siebie, ale raczej nie długo. Kiedy minęło
oszołomienie, a mroczki przed oczami zniknęły na tyle, że widziałem, wyraźnie
poczułem ostry ból i coś ciepłego spływającego mi po twarzy. Kiedy tego
dotknąłem i spojrzałem na dłoń, przeraziłem się. Krew. Nie rzuciłem nawet
pojedynczego spojrzenia wujowi, tylko podźwignąłem się z trudem z podłogi.
Stojąc niepewnie na chwiejnych nogach, obróciłem się i ruszyłem do drzwi
frontowych. Chwilę później szedłem chodnikiem. Stopniowo strach i szok
zamieniały się w gniew. Wraz z narastającą złością przyspieszałem, aż zacząłem
biec. Starałem się ignorować mroczki przed oczami, które czasem przysłaniały mi
widok. Zatrzymałem się dopiero w jakimś zaułku, gdy już naprawdę pociemniało mi
przed oczami. Oparłem się o brudną ścianę i osunąłem się po niej. Złapałem się
za bolącą głowę… I poczułem, jak pieką mnie oczy. Starałem się siłą powstrzymać
łzy, ale i tak kilka spłynęło po mojej twarzy. Miałem dość. To było już ponad
moje siły. Nie chciałem tam wracać, nie chciałem oglądać jego gęby. Podjęcie
decyzji o opuszczeniu tego „bezpiecznego miejsca” zajęło mi moment. Odczekałem
jeszcze chwilę, w międzyczasie ścierając krew i łzy z twarzy, po czym ruszyłem
na Privet Drive 4. Czułem się, jakbym szedł na wojnę. Ale nie natknąłem się na
wuja ani kiedy wszedłem, ani kiedy wychodziłem stamtąd ze wszystkimi swoimi
rzeczami. Będąc tam, na szybko przemyłem sobie ranę i zakleiłem ją plastrem
znalezionym w łazience. Okazało się, że rozciąłem sobie skórę tuż przy skroni…
heh, niecały centymetr w bok i byłoby po
mnie... Zarzuciłem kaptur bluzy na głowę, by nie przyciągać zbytniej uwagi. Problemem
pozostawało jednak, co miałem zrobić dalej. Gdzie się udać? Myślałem o podróży
do Nory, ale… Nie miałem jak się tam dostać. Zawsze jak miałem do nich pojechać,
przychodzili po mnie pan Weasley czasem wraz z bliźniakami po czym jeden z nich
brał mnie jako pasażera w czasie aportacji. Kiedy indziej, tak jak ostatnim
razem, dostawałem świstoklik… A teraz nie mogłem skorzystać z żadnej z tych
opcji. Jedyną moją możliwością był Błędny Rycerz, ale z kolei nie byłem pewny,
czy byłby w stanie odnaleźć ich dom. W pobliżu Nory nie było bowiem żadnej
drogi, zresztą byli zabezpieczeni różnymi zaklęciami, żeby Voldemort ich nie
wykrył…
Po za tym, jeśli
pojawiłbym się tam w takim stanie… Byliby przerażeni. Lepiej odczekać jakiś
czas, aż te siniaki i rana znikną. Tak, dzięki temu nie będą się tak martwić.
Przed tym wyślę do nich Hedwigę z pytaniem, czy by po mnie nie przyjechali… To
dobry plan.
Tylko gdzie mam się
zatrzymać do tego czasu? Mógłbym w jakimś hotelu, ale nie mam mugolskich
pieniędzy. Z kolei najbliższa magiczna dzielnica jest w Londynie… Ale tam z
kolei są bliźniacy. Nie mogą mnie zobaczyć w takim stanie. Tylko wtedy co mam
zrobić, skoro nie mam funtów, a jedynie u Gringotta mogę wymienić na nie
galeony? Ech, wygląda na to, że tak czy siak muszę tam pojechać. Po prostu będę
musiał uważać na Pokątnej.
Naciągnąłem mocniej
kaptur na głowę i przygładziłem grzywkę. Wyciągnąłem różdżkę i machnąłem nią
nad ulicą, przywołując Błędnego Rycerza.
~*~
Przed Dziurawym Kotłem wysiadłem
jakąś godzinę później. Wokół kręciło się sporo osób, jednak nie zwracały na
mnie uwagi. Podniosłem swój bagaż i spojrzałem bezradnie na drzwi przed sobą,
zastanawiając się, co teraz. Powinienem znaleźć jakiś nocleg – w końcu była
prawie północ – a to wymagało podjęcia i wymiany pieniędzy z banku Gringotta,
ale bałem się pójść do Dziurawego Kotła. A co jeśli ktoś mnie pozna? Co jeśli
natrafię tam na bliźniaków?
Ale tak naprawdę nie
miałem innego wyboru, jeśli nie chciałem spędzić nocy na ulicy.
Odetchnąłem głęboko, po
raz kolejny tej nocy poprawiając kaptur i grzywkę, po czym wszedłem do pubu. W
środku było pusto. Tylko lampa nad barem się świeciła. Przyjąłem to z
niewyobrażalną ulgą, która jednak szybko zniknęła, gdy pomyślałem o czymś, co
było przecież takie oczywiste! Czy bank Gringotta będzie otwarty o tej porze? Z
bijącym sercem poszedłem w stronę przejścia na Pokątną, by kilka minut później
iść opustoszałą ulicą.
Na szczęście bank był
otwarty przez całą dobę, więc bez problemu dostałem się do swojej skrytki,
wziąłem spory zapas monet, wymieniłem większość na funty i ostatecznie w swoim
pokoju hotelowym w niemagicznej części Londynu znalazłem się trochę po
pierwszej . Był to mały, obskurny motel, ale przynajmniej był tani i nie rzucał
się zbytnio w oczy. Przy okazji jedzenia też nie miał najlepszego, ale po tylu
dniach postu zjadłbym chyba wszystko. Nawet kamienne ciasteczka Hagrida
wydawały mi się prawdziwym przysmakiem…
Choć nawet żeby dostać ten niewielki pokój i paskudny posiłek
musiałem się sporo namęczyć.
Podszedłem do lady i
uderzyłem w dzwoneczek, bo nikogo przy niej nie było. Ziewnąłem szeroko,
czekając na recepcjonistę. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w pokoju. W
końcu zobaczyłem niskiego rudego mężczyznę w średnim wieku ubranego w czarne
spodnie, białą koszulę i ciemną kamizelkę.
– Tak? Ostrzegam, że
jałmużny nie dajemy – warknął, lustrując mnie wzrokiem. Poczułem się
jednocześnie zażenowany i wściekły. Zmęczenie poszło w niepamięć.
– Chciałem wynająć pokój
na kilka nocy – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
– Och, przykro mi –
wcale nie wyglądało na to, że naprawdę tak czuje – ale niepełnoletni nie mogą
wynająć pokoju w motelach. Chyba że okażesz jakiś wiarygodny dowód tożsamości,
żeby później się nie okazało, że coś zniszczysz i nie będziemy mogli cię
znaleźć, bo podałeś nam sfałszowane dane…
– Jak pan może?! Nigdy
bym czegoś takiego nie zrobił! – Czy ten facet zgłupiał? – Nie jestem
złodziejem ani oszustem, po prostu potrzebuję się gdzieś zatrzymać na kilka
dni!
– To właśnie jest
podejrzane. Rodzice wiedzą, że tu jesteś? Jeśli przyjdą tu z tobą, to…
– Nie przyjdą, bo nie
żyją – stwierdziłem głucho. – Wujostwo się mną… – chciałem powiedzieć
„opiekuje”, ale to słowo nie było w stanie przejść mi przez gardło – zajmuje. Co
prawda nie mam żadnego dokumentu, ale mam pieniądze.
- Hmmm – mruknął. – A
ile dokładnie? – Jego oczy zabłyszczały.
- Wystarczy na opłacenie
pokoju, o to może być pan spokojny. – Byłem w coraz gorszym nastroju. Ten facet
działał mi na nerwy. Trzeba było jednak spróbować w Dziurawym Kotle. Tam
przynajmniej nie miałbym takiego problemu. Właściciel mnie zna i nie robiłby
kłopotów z wynajmem pokoju.
- Dobra, może dojdziemy
do porozumienia. – Spojrzałem na niego z cichą nadzieją. - Wynajmę ci pokój,
jeśli zgodzisz się na moje warunki. – Złączył palce dłoni i oparł się łokciami
o blat, wpatrując we mnie uważnie.
- Co pan ma konkretnie
na myśli? – spytałem trochę niepewnie. Nie miałem pojęcia, o co temu facetowi mogło
chodzić.
- Skoro mówisz, że masz
pieniądze, to chcę za każdy dzień dostawać pieniądze z góry i jeszcze szczodry napiwek – zaakcentował. Popatrzyłem na
niego z niedowierzaniem. Od kiedy to żąda się napiwku? Czy to nie powinno być
dobrowolne? Z drugiej jednak strony, skoro nigdzie indziej i tak mi nie wynajmą
pokoju (skoro w takiej dziurze były problemy), a ten powiedział, że mimo
wszystko nagnie zasady… Wolę mieszkać na uboczu, niż w pokoju nad pubem pełnym
czarodziei.
- No dobrze, tylko ile
chce pan za noc? – spytałem, wzdychając. Emocje zdążyły już opaść i znów
zrobiłem się śpiący. Zasłoniłem usta, ziewając.
- Łącznie chcę za noc 50
funtów.
- Niech będzie. Mogę
dostać wreszcie klucz?
- Najpierw pieniądze. –
Prychnąłem. Przecież powiedziałem, że zapłacę. Ten człowiek nie ma za grosz
zaufania do klientów. Wyciągnąłem z kieszeni na chybił trafił jakiś banknot,
który okazał się być stufuntowym. – I nazwisko.
- Harry Potter. Zapłacę
za dwie noce z góry – oznajmiłem, wręczając mu wartościowy papierek.
Przeciągnąłem się i wtuliłem w poduszkę, starając się
zignorować wbijające mi się w twarz oprawki. Po chwili wylegiwania podniosłem
się niechętnie. Omal nie spadłem z łóżka ze strachu, gdy coś białego zaczęło
walić w szybę. Przyzwyczaiłem się już do widoku duchów w Hogwarcie, ale to nie
jest Hogwart. Co innego spotkać je tam, gdzie mam pewność, że są przyjaźnie
nastawione (nie licząc Irytka), a co innego mieszkać w nawiedzonym hotelu.
Prawie jak bohater horroru...
Uśmiechnąłem się lekko, gdy w „zjawie” rozpoznałem sowę śnieżną.
- Widzę, że nawet tu bez problemu mnie odnalazłaś, malutka –
powiedziałem, wpuszczając do środka Hedwigę, która od razu usadowiła się na
stoliku. Kiedy postanowiłem wynieść się z Privet Drive, wypuściłem ją, by było
mi łatwiej zabrać się ze wszystkim. W końcu targanie ciężkiego kufra i klatki z
sową nie należało ani do łatwych, ani przyjemnych zadań. A tak przynajmniej
klatka nieco mniej mi ciążyła. – Dałbym ci jakiś smakołyk, ale niestety się
skończyły. Przy najbliższej okazji uzupełnię zapasy. – Posłałem jej
przepraszający uśmiech.
Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. Wskazywał kilka
minut po dziewiątej. Powinienem zamówić coś do jedzenia. Chwyciłem hotelowy
telefon i złożyłem zamówienie. Dwadzieścia minut. Zdążę się w tym czasie umyć,
pomyślałem, obserwując przez chwilę czyszczącą piórka Hedwigę. To był jej
swoisty rytuał. Myła się przed i po każdym lataniu. A także zaraz po
przebudzeniu, czasem też chyba z nudów…
Parsknąłem cichym śmiechem.
– Ale z ciebie czyścioch – mruknąłem wyciągając rękę, by ją
pogłaskać. Musiałem jednak szybko cofnąć, bo kłapnęła na mnie dziobem. – No
dobrze, dobrze. Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Mi też przydałoby się w
końcu umyć – dodałem po chwili, gdy zdałem sobie sprawę, że stoję tam jak
idiota.
Odszukałem wzrokiem drzwi do łazienki. Zabrawszy z kufra niezbędne
rzeczy, wszedłem do pomieszczenia. Znajdowała się tu mała wanna, umywalka i
sedes. Pomieszczenie nie było duże, ale wielkie lustro zajmujące pół szerokości
ściany, optycznie je powiększało.
Odkręciłem kran nad wanną. Rozebrałem się, rzucając ubrania na
podłogę. Mój wzrok mimowolnie powędrował na odbicie w lustrze, które było na
tyle wysokie, że widziałem się od głowy do połowy łydek. Aż rozszerzyłem oczy,
widząc się w całości. U Dursleyów w lustrze widziałem się tylko do ramion…
Byłem bardzo chudy. Oczywiście daleko mi było do Malfoya, który wyglądał
delikatnie i zgrabnie, choć też był szczupły. Ja z tymi wystającymi żebrami przypominałem
kościotrupa. Jednak nie to było najgorsze. Moje ciało pokrywały liczne sińce. I
wszystkie były świeże. Pamiątki po wczorajszej awanturze. Udało mi się co
prawda ochronić twarz przed pięściami Vernona, ale zderzenie z szafką – albo
stolikiem, nie jestem pewny, co to było – zostawiło po sobie ślad w postaci
rany i opuchlizny… Kiedy tak patrzyłem na siebie – wychudzonego, obitego, z
jakimś gniazdem zamiast włosów na głowie, w przekrzywionych okularach… Nagle w
pełni zrozumiałem, dlaczego Malfoy zawsze drwił z mojego wyglądu. Wyglądałem po
prostu… strasznie. A jak do tego mam na sobie za duże ciuchy po Dudleyu… muszę wtedy
wyglądać naprawdę okropnie.
Zniesmaczony odwróciłem
się tyłem do lustra. Postanawiając więcej nie patrzeć w jego stronę, zakręciłem
kran i wszedłem do wanny. Oparłem głowę o krawędź wanny i pozwoliłem mięśniom
się rozluźnić. Ostatni raz na takie wylegiwanie się w kąpieli mogłem sobie
pozwolić w Hogwarcie…
Kolejne dni zapowiadały się całkiem obiecująco.
~*~
Następne cztery dni spędziłem w pokoju, próbując odzyskać
siły. Ale to nie był jedyny powód. Nazajutrz po tym jak tu przyjechałem wyszedłem
pod wieczór trochę pobiegać… Miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą. Nie
żebym wcześniej pozostawał niezauważony. Ale teraz nie było to spowodowane
blizną na moim czole, przez którą znało mnie chyba całe magiczne społeczeństwo…
Miałem wrażenie, że ludzie patrzą na mnie ze wstrętem, kiedy słyszałem, jak
ktoś się śmieje, byłem pewny, że śmieje się z mojego wyglądu. To bolało,
dlatego jak ostatni tchórz po prostu zamknąłem się w pokoju i postanowiłem
stamtąd nie wychodzić. Nigdy nie przejmowałem się swoim wyglądem, ale teraz
jakoś tak… zaczęło mi zależeć.
Z drugiej strony nie mogłem do końca życia zostać w tym
pokoju. Pomijając fakt, że za kilkanaście dni zaczynał się rok szkolny, po
prostu nie byłem w stanie usiedzieć dłużej w jednym miejscu. Roznosiła mnie
energia, a teraz, popołudniem czwartego dnia siedzenia w zamknięciu, myślałem,
że oszaleję. Dlatego starając się nie myśleć o swoim wyglądzie – o za luźnych,
znoszonych ciuchach, sterczących we wszystkie strony włosach, skrytych pod
ubraniami paskudnych siniakach, które zamiast bladnąć z dnia na dzień były
coraz wyraźniejsze – zakluczyłem drzwi pokoju i poszedłem pobiegać.
Mimo że był środek lata, na dworze wcale nie było jakiegoś
upału, co było mi zdecydowanie na rękę. Nie chciałem odsłaniać potłuczonych
rąk, zakładając bluzkę z krótkim rękawem. Właśnie te wszystkie „pamiątki” od
Vernona były powodem, dla którego wciąż zwlekam z napisaniem do Rona. Nim to
zrobię, chciałbym, żeby one zniknęły. Teoretycznie mógłbym do niego napisać tak
po prostu, ale nie wiem, co miałbym mu powiedzieć. Nie mógłbym powiedzieć mu,
nic konkretnego, a często pewnie musiałbym kłamać albo uchylać się od
odpowiedzi. Nie chciałem tego. A co jeśli spytałby mnie, czy chcę do niego
przyjechać? Miałbym odpowiedzieć „chętnie, ale jeszcze nie teraz”? Zaraz
zasypałby mnie pytaniami, a ja nie mógłbym mu odpowiedzieć. Nie, dużo
bezpieczniej było milczeć i odezwać się, jak nie będę już musiał tak
kombinować.
Nagle mój wzrok padł na sklep z ubraniami, a w głowie zaświtał
mi pomysł. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem? Skoro tak nie lubię moich
obecnych ubrań, to czemu sobie po prostu nie kupić nowych? Miałem pieniądze i
czas. Nie musiałem się martwić, że jeśli Dursleyowie zobaczą mnie w nowych
ubraniach, to będą dociekali skąd wziąłem na to pieniądze. Nie musiałem się
obawiać, że po odkryciu mojej skrytki w banku, będą chcieli się do niej dobrać.
Byłem… wolny.
Ta myśl uderzyła we mnie z niewyobrażalną siłą. Pierwszy raz w
życiu, byłem całkowicie za siebie odpowiedzialny, nie musiałem się nikogo
słuchać, do nikogo dostosowywać. Mogłem robić, na co miałem ochotę i nie było
nikogo, kto spojrzałby na mnie karcąco, czy próbował mną kierować. Z takimi
myślami wszedłem do sklepu.
I zaraz ich pożałowałem.
Pierwszy raz byłem sam na zakupach. Pierwszy raz sam miałem
sobie kupić ubrania w mugolskim sklepie… I nie wiedziałem jak się za to zabrać.
Tu było tyle rzeczy! Od kurtek przez bieliznę na dodatkach kończąc. Przecież
żeby to wszystko przejrzeć, musiałbym tu siedzieć do wieczora! A jeszcze wybrać
rozmiar, przymierzyć… Naraz odechciało mi się tych całych zakupów. Ale i tak
zmusiłem się, by podejść do najbliższego wieszaka z męskimi ubraniami. To były
tylko koszule, ale kiedy patrzyłem na te wszystkie kolory i wzory, myślałem, że
oszaleję. Nagle przypomniałem sobie tłumy czarodziei z mistrzostw świata,
którzy poubierani byli w dziwaczne komplety posklecane z mugolskich ubrań… W
tej chwili dość brutalnie uświadomiłem sobie, że mimo wychowania się wśród
osób, które na co dzień ubierały się w sklepach takich jak ten… pewnie wcale nie
potrafiłbym stworzyć lepszego stroju niż czarodzieje, którzy nigdy nie mieli
styczności z normalnymi ubraniami.
– Przepraszam, może pomóc? – Usłyszałem za plecami uprzejmy,
dziewczęcy głos. Odwróciłem się nieco zakłopotany, ale jednocześnie odczułem
wielką ulgę. Nie musiałem sam staczać bitwy z tymi wszystkimi wieszakami!
– Chętnie – mruknąłem.
– Więc? Czego pan szuka?
– Emm... Wszystkiego – powiedziałem niepewnie.
– Wszystkiego? – powtórzyła zaskoczona szatynka.
– Tak, bo to co mam raczej do niczego się już nie nadaje. Więc
postanowiłem kupić sobie kilka kompletów – wyjaśniłem zakłopotany.
– Rozumiem… – przytaknęła powoli, mierząc mnie wzrokiem od
stóp do głów. Czułem się strasznie niezręcznie pod tym jej spojrzeniem. – Ma
pan na myśli jakiś konkretny styl?
– Styl? – powtórzyłem.
– No, są różne style. Niektórzy preferują koszule, inni z
kolei noszą tylko podkoszulki, jeszcze inni swetry. Niektórzy ubierają się
tylko w czerń lub ciemne kolory, a inni lubią się wyróżniać jasnymi, wręcz
jaskrawymi kolorami. Do tego dochodzą jeszcze dodatki. Od zwykłych zegarków,
przez rzemyki, skóry, łańcuchy, ćwieki, wisiorki, bandery, szale… – Patrzyłem
na nią z przerażeniem i bezradnością. Nie miałem bladego pojęcia, o czym ona do
mnie mówiła. Czyżby to miało być jeszcze trudniejsze, niż do tej pory
myślałem?! – Ech, no dobrze. W takim razie myślę, że po prostu będziemy
próbować, aż znajdziemy coś odpowiedniego. A właśnie. Myślę, że spędzimy ze
sobą sporo czasu, a wyglądasz na mniej więcej w moim wieku, więc może darujemy
sobie „pana” i „panią” i przejdziemy na „ty”?
– Jasne, chętnie – przytaknąłem. – Harry. – Wyciągnąłem w jej
stronę rękę, uśmiechając się przyjaźnie.
– Amber. – Odpowiedziała mi tym samym i po wymienieniu
uścisku, pociągnęła mnie w kierunku innych wieszaków. – Cieszę się, że cię
spotkałam. Normalnie z nieba mi spadłeś! Chcę w przyszłości zostać stylistką, a
teraz mam okazję pomóc ci w stworzeniu od zera całkiem nowego image’u! Jestem
taka szczęśliwa! – Patrzyłem z zakłopotaniem na jej uśmiechnięty profil, gdy trajkotała
coś o ubraniach i nagle stwierdziłem, że strasznie przypomina mi Rona, gdy
nawija o quidditchu. Ta myśl sprawiła, że sam też uśmiechnąłem się szeroko.
Nagle zakupy przestały mnie przerażać, zamiast tego stwierdziłem, że następne
godziny mogą być naprawdę przyjemne i ciekawe.
~*~
Po dwóch godzinach mój entuzjazm prysł jak bańka mydlana.
Byłem wykończony! Kto by przypuszczał, że mierzenie ubrań to takie męczące
zajęcie? Czułem się jak po półgodzinnym biegu, a przecież jedyne co robiłem, to
zakładałem i ściągałem kolejne ubrania, które znosiła mi Amber.
Ale pomijając zmęczenie, naprawdę dobrze się bawiłem. Pierwsze
czterdzieści minut spędziliśmy na szukaniu mojego rozmiaru i stylu, który
według Amber do mnie pasował. Co prawda mówiła mi jak te kolejne „style” się
nazywały, ale nie pamiętam żadnej z nazw. Wiem tylko, że przymierzyłem chyba połowę
męskich ubrań, jakie tu mieli. Pomijając takie, które kazałem jej odnieść, gdy
tylko je ujrzałem. No bo, jak mógłbym założyć na siebie jakąś różową bluzkę na
ramiączkach czy T-shirt, na którym chyba więcej było ćwieków i łańcuchów niż
materiału?! Wystarczająco dziwnie czułem się w spodniach z wąskimi nogawkami.
– One naprawdę muszą być takie obcisłe?
– To dla ciebie znaczy obcisłe? Chyba nie widziałeś obcisłych
spodni! To że nie zwisają ci z tyłka, nie znaczy, że są obcisłe. One po prostu
przylegają do ciała, podkreślając twój zgrabny tyłek…
– Amber, przestań, proszę…! – jęknąłem, czując, że się rumienię.
– Nie musisz się ze mnie nabijać – burknąłem.
– Kiedy ja się wcale nie nabijam! Mówię najprawdziwszą prawdę,
musisz mi uwierzyć! Czy te oczy mogą kłamać? – Złożyła ręce jak do modlitwy i
zatrzepotała rzęsami… Wybuchnąłem śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. – Drań –
prychnęła, udając obrażoną, choć doskonale widziałem błądzący na jej twarzy
uśmiech.
– Dobra, spodnie bierzesz, ale bluzka odpada, jednak nie
najlepiej ci w takim odcieniu niebieskiego… Rozbieraj się, zaraz przyniosę nowy
komplet – zawołała wesoło, odwracając się, by po raz kolejny ruszyć w stronę
wieszaków.
– Dużo jeszcze zamierzasz mnie tak katować?
– Jeszcze tylko kilka kompletów. Mówiłeś w końcu, że pieniądze
nie grają roli. A jestem pewna, że mieścimy się jeszcze w kwocie, którą masz
przy sobie.
– Nie o pieniądze mi chodzi, jestem po prostu wykończony…
– Nie marudź, bądź raczej wdzięczny, że w ogóle ci pomagam.
Zresztą teraz już dokładnie wiem, czego szukać, wiec pójdzie o wiele łatwiej.
Westchnąłem bezradnie, i zacząłem ściągać bluzkę. Nagle
wzdrygnąłem się, gdy niespodziewanie szybko usłyszałem głos Amber.
– Harry, masz na sobie spodnie?
– Co…? Tak, a co… – Nie zdążyłem dokończyć. Stałem półnagi,
patrząc z niezrozumieniem na przerażoną Amber. Dziewczyna zastygła w wejściu ze
wzrokiem utkwionym w… Cholera!
– Co… co ci się stało? – spytała cicho, upewniając się, że
zasłona jest dokładnie zasunięta.
– Nic – warknąłem, ale jednocześnie zażenowany odwróciłem
wzrok. Próbowałem się jakoś zasłonić wciąż trzymaną bluzką.
– Nie denerwuj się, Harry. Ja tylko…
– Wyjdź…
– Harry…
– Wyjdź! – powtórzyłem z naciskiem, nie posyłając jej nawet
jednego spojrzenia. Jakim byłem idiotą! Czemu nie przewidziałem takiej
sytuacji? Przecież co chwilę tu wchodziła, by oglądać efekt swojej pracy! Czemu
wcześniej nie zabroniłem jej tego robić? Czemu jak zwykle nie pomyślałem nim
coś zrobiłem?!
– Harry…? – Niepewny głos Amber wytrącił mnie z zamyślenia. –
Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, to nie będę naciskać. Po prostu byłam…
zaskoczona. Wiesz, znamy się dopiero od kilku godzin, ale zdążyłam cię polubić…
i tego… no… przepraszam. Zapomnijmy, że to widziałam, okej? Nie będę cię o to
wypytywać, obiecuję. Ale pozwól mi chociaż dalej sobie pomagać. Z zakupami,
oczywiście. Bo wiesz, pomyślałam sobie, że może mogłabym cię zabrać do znajomej
fryzjerki. Ona naprawdę czyni cuda z włosami! No i moglibyśmy poszukać dla
ciebie nowych oprawek, w końcu mówiłeś, że chciałbyś je zmienić… – Słowa
wylewały się z jej ust potokiem. Nie żeby było to u niej coś nowego, ale
wyraźnie słyszałem, że była przejęta. Ostatecznie, co mi szkodziło? Do tej pory
naprawdę dobrze się dogadywaliśmy. A skoro obiecała nie pytać…
– … Dobra – przytaknąłem cicho. Tak cicho, że nie byłem pewny,
czy w ogóle mnie usłyszała. Więc spróbowałem raz jeszcze. – Możemy kontynuować.
– Super. W takim razie odpowiedz mi na jedno pytanie…
– Ej!
– Daj mi dokończyć! Chciałam się spytać, czy bielizny,
skarpetek i butów też szukamy?
– Och… – Nie pomyślałem o tym. A przecież też by się przydały…
Przytaknąłem, choć nie bardzo podobał mi się pomysł, by Amber szukała dla mnie
gaci…
– Okej, przyjęłam. Tylko po te rzeczy pójdziemy gdzie indziej.
– Ale przecież jesteś w pracy.
– Tak naprawdę to skończyłam swoją
zmianę godzinę temu. Teraz pomagam ci prywatnie. – Wesołe tony rozbrzmiały w
jej głosie. – Ale najpierw skończymy tutaj… Później pójdziemy coś zjeść i na
dalsze zakupy, pasuje? – Znów przytaknąłem. – To wracam do roboty!
~*~
Kolejną godzinę później wreszcie
wyszedłem, a właściwie wyszliśmy z tamtego sklepu. Byliśmy zmęczeni, obładowani
zakupami, piekielnie głodni, ale zadowoleni.
– Wiesz, Harry, do tej pory
myślałam, że takie zakupy to tylko na filmach są możliwe… Właśnie. Skoro masz
tyle kasy, to czemu chodziłeś w takich – wybacz, że to powiem – szmatach? –
Spojrzała z odrazą, na ubrania po Dudleyu, które wciąż miałem na sobie. Czułem,
że pieką mnie policzki.
– Wcześniej po prostu nie mogłem
sobie pozwolić na takie zakupy – wyznałem, podnosząc sugestywnie rękę z
siatkami.
– A co, wygrałeś ostatnio w totka?
Dostałeś spadek po dziadku milionerze? Odkryłeś ropę w swoim ogródku? A może
najzupełniej w świecie obrabowałeś bank, a teraz i ja będę współwinna, jako że
pomogłam ci wydać te pieniądze?! – Zawołała konspiracyjnym szeptem.
– Wybacz… Nie chciałem cię w to
wciągać, ale rozumiesz, jak taka ładna dziewczyna, jak ty zaproponowała mi
pomoc, to pomyślałem „czemu nie?” przynajmniej będę miał miłe towarzystwo za
kratami… – Siliłem się na utrzymanie poważnego tonu do samego końca, ale widok
jej przerażonej miny całkiem mnie rozbroił. Wybuchnąłem śmiechem. – Chyba nie
myślałaś, że mówię poważnie?
– No wiesz, pozory mylą. Wyglądasz
na nieszkodliwego, ale kto wie, do czego naprawdę jesteś zdolny! – Widocznie
się rozluźniła. Choć, o ironio, akurat tu aż tak się nie pomyliła. W końcu w
czarodziejskim świecie ludzie uważali mnie za wystarczająco potężnego, by
pokonać Voldemorta, największego czarnoksiężnika naszych czasów… Czyli jakby
nie patrzeć, uważali, że jestem silniejszy nawet od Dumbledore’a, a jego z
kolei obawiał się nawet Voldemort… Ech,
co za idiotyzm.
– Pójdziesz ze mną do hotelu?
– A nie mówiłam?! A taki niewinny
się wydajesz! – W ostatniej chwili uchyliłem się przed wymierzonym policzkiem.
– Co ci odbiło? –spytałem z
niedowierzaniem. – Chciałem cię tylko prosić o pomoc w zataszczeniu tych toreb
do mojego pokoju! W końcu dzięki tobie aż tyle tego mam.
– O-och… – mruknęła z zakłopotaniem.
– Przepraszam. Myślałam, że… no wiesz.
– Nie, nie wiem – prychnąłem,
zirytowany. O co jej…?! O rany… Znów poczułem, jak robię się czerwony. – Przepraszam.
Głupio wyszło – mruknąłem i odwróciłem głowę. Jaki wstyd! A ona jeszcze się
śmieje!
– Ty naprawdę jesteś tak niewinny,
na jakiego wyglądasz… Wybacz, że zareagowałam tak gwałtownie. I chodźmy już, bo
nam sklepy pozamykają. Mam nadzieję, że nie mieszkasz daleko.
– Myślę, że spacerkiem jakieś
piętnaście minut.
– Swoją drogą, zaskoczyłeś mnie. Nie
myślałam, że masz taki dobry refleks.
– Kwestia wprawy – stwierdziłem
kwaśno. – Wuj... – zamilkłem gwałtownie, zdając sobie sprawę, co chciałem
powiedzieć. – Nic, nieważne. Zapomnij.
Ku mojej uldze, nie wypytywała mnie
o nic. Choć coś mi się zdaje, że jak tak dalej pójdzie, to jednak wszystko jej
wygadam. Jakoś tak łatwo mi się z nią rozmawiało.
~*~*~*~
– Harry... Tylko od razu mówię, chcę całkowicie szczerej
odpowiedzi. Przyznaj się, jakim cudem TYLE schudłeś?! – Amber pomachała mi
przed twarzą jedną z koszulek, które zamierzałem wyrzucić. Siedzieliśmy w moim
pokoju hotelowym, a ja podrzucałem jej ciuchy po Dudleyu. Nie mogłem pozwolić,
by zobaczyła w moim kufrze chociażby taki podręcznik do zaklęć…
Teraz jednak patrzyłem z konsternacją to na nią, to na
koszulkę po kuzynie…
– Czekaj… Ty myślisz, że byłem TAKI gruby?! – spytałem z
niedowierzaniem, wskazując na rozłożoną przez nią koszulkę.
– A co, mylę się?
– Jasne! To ciuchy po kuzynie. Nie moja wina, że jest
wielorybem… A wujostwo nie chciało mi kupić nowych ubrań.
– Może ich na to nie stać? – zasugerowała niepewnie.
– Uwierz mi, nie umarliby z głodu, gdyby wydali na moje ciuchy
choć ćwierć czy nawet połowę tego, co ja dziś. Całość też pewnie by im jakoś
szczególnie nie uszczupliła portfela. Mogliby sobie na to pozwolić, ale po co?
W końcu czemu mieliby na mnie wydawać więcej niż konieczne minimum? – W końcu
lepiej było kupować Dudleyowi co roku nowy komputer, rower, czy cokolwiek tam
sobie jeszcze zażyczy…
– Mogę cię o coś zapytać? Oczywiście, jeśli nie chcesz, to nie
będę naciskać – dodała szybko, wyciągając przed siebie dłonie w uspokajającym
geście. – Dlaczego mieszkasz z wujostwem? Czy twoi rodzice…?
– Nie żyją – przytaknąłem cicho. A teraz również Syriusz. A to
wszystko wina Voldemorta! Nim zdążyłem się powstrzymać, następną myśl
powiedziałem na głos. – Zostali zamordowani kiedy miałem roczek… Nie mogę nic
więcej powiedzieć – zastrzegłem, widząc, jak otwiera usta. Skinęła powoli
głową.
– Nie miałeś łatwego życia, prawda? – To nie było pytanie, ona
po prostu stwierdziła fakt.
Przytaknąłem. Bo czemu nie? Czas, jaki spędziłem u Dursleyów,
był najgorszym w moim życiu… Właśnie. Ale nie był jedynym. W końcu moje życie
gwałtownie się zmieniło, kiedy dostałem list z Hogwartu. I to na lepsze.
Zdobyłem przyjaciół, większość roku spędzałem w miejscu, które kocham. Poznałem
Weasleyów, którzy się o mnie troszczą. Miałem ciężko, to prawda, ale zawsze
mogło być gorzej. Mogłem skończyć jak Tom – w sierocińcu, wyszydzany od małego,
bez prawdziwych przyjaciół, z podejrzliwością obserwowany przez dyrektora. Mogłem
znienawidzić wszystkich wokoło… Ale tak się nie stało. W zamian za to wciąż
napotykam ludzi, z którymi się zaprzyjaźniam. Mam osoby, które chcę chronić
przed Voldemortem. Jeśli pominąć wakacje u Dursleyów, wizje czy potyczki z
Voldemortem, które pociągają za sobą kolejne ofiary… to moje życie naprawdę nie
jest takie złe. Choć będzie zdecydowanie lepsze, gdy wreszcie znikną z niego i
Dursleyowie, i Voldemort.
– Właśnie… Wciąż mi nie powiedziałeś, skąd masz tyle
pieniędzy.
– Jedna z twoich opcji była bardzo bliska prawdy.
– Ale nie ta z rabieżą banku, no nie? – Popatrzyła na mnie
podejrzliwie.
– Jasne, że nie, głupia. To spadek po rodzicach. – A oprócz
niego miałem jeszcze dostęp do skarbca Blacków… Ale przemilczałem ten fakt.
Zresztą sam nie chciałem o tym myśleć. To wciąż było zbyt bolesne.
– Wybacz… nie pomyślałam o tym. –
Zapadła chwila niezręcznej ciszy. – No, to wracajmy do pracy! Chcę jak
najszybciej wywalić te paskudztwa na śmietnik – jęknęła, wrzucając ciuchy po
Dudleyu do opróżnionej wcześniej siatki.
Parsknąłem cicho śmiechem, widząc
jej minę.
– Uwierz, że też z chęcią się ich
pozbędę.
To trochę jak symbol mojej wolności
od Dursleyów… No, a przynajmniej pierwszy krok ku temu.
~*~
– Harry! – Po raz kolejny usłyszałem
ponaglający głos Amber. – Jak będziesz się tak wlókł to zamkną nam optyka!
– To ty pędzisz, jak na złamanie
karku! Dałabyś mi trochę odsapnąć. Czuję się jak po całodniowym treningu
quiddicha... Poza tym zastanawiam się, jakim cudem jeszcze się nie wywaliłaś na
tych obcasach…
– Praktyka, kochanieńki, praktyka.
Gdybyś trochę poćwiczyć, też dałbyś radę.
– Dzięki, ale nawet nie mam zamiaru
próbować – prychnąłem, zrównując z nią. – Czemu się zatrzymałaś?
– Jesteśmy na miejscu – stwierdziła,
jak gdyby nigdy nic.
– Przecież jeszcze przed chwilą mnie
popędzałaś, bo niby nie zdążymy!
– No co? Trzeba ci jeszcze zrobić
badania, a na to potrzeba czasu, nie możemy przyjść na pół godziny przed
zamknięciem.
– I tak się spóźniliśmy, ma otwarte
tylko do 18, a jest już prawie dwadzieścia po. – Wskazałem na tabliczkę na
drzwiach.
– No, pięknie! Ech, w takim razie
musimy przełożyć to na jutro.
– Więc jutro też będziesz mi pomagać?
– A co, nie chcesz? W końcu dziś już
raczej nic nie załatwimy, a planowałam zaciągnąć cię jeszcze do fryzjera, no i
poszukać butów i bielizny…
– Tym ostatnim chyba już sam
się mogę zająć – mruknąłem zakłopotany.
– Oj, daj spokój, żaden problem. Kwestia
tylko taka czy nie masz nic przeciwko, byśmy jutro kontynuowali?
– Jasne że nie. Będzie mi miło.
Wieki by mi zajęło, gdybym sam miał błądzić po mieście i w ogóle… Życie mi
ratujesz. – Wyszczerzyłem się do niej
przyjaźnie. Odwzajemniła uśmiech.
– W takim razie, przyjdź jutro o czternastej
do sklepu, kończę wtedy zmianę.
– Jasne, do jutra.
~*~
Pierwszym miejscem jakie
odwiedziliśmy następnego dnia, był ten optyk z wczoraj. Nie spędziliśmy w nim jednak
za wiele czasu. Po jakichś dziesięciu
minutach Amber stwierdziła, że nie widzi tam żadnych ładnych oprawek, więc
zaciągnęła mnie do kolejnego… a później jeszcze jednego i jeszcze jednego… W
końcu ponad godzinę później, już po badaniach, stałem przed lustrem i
przymierzałem już chyba dwudzieste oprawki u piątego z kolei optyka. Amber
ciągle coś nie pasowało, więc jedyne, co mi pozostało, to posłusznie zakładać i
ściągać kolejne pary… Raz tylko spróbowałem się jej „sprzeciwić”. O ile można
tak to określić:
–
Amber… – jęknąłem, przymierzając którąś z kolei oprawkę. – Długo jeszcze?
–
Wciąż nie mogę znaleźć odpowiedniej oprawki, wiec tak, jeszcze trochę.
–
Raaany… A nie może być jakakolwiek? Przecież wszystko będzie lepsze od moich
starych…
I w tym momencie Amber rozpoczęła dziesięciominutową
tyradę o tym, co ona myśli o braniu „pierwszych lepszych rzeczy”, robieniu
wszystkiego na pół gwizdka, coś o życiu, pasji, takcie, wrażliwości i czymś
jeszcze, ale nie pamiętam już dokładnie… W każdym razie stwierdziłem, że już
więcej nie będę się jej narażał takimi tekstami… Choć z drugiej strony zabawnie
było odkryć, że Amber jest podobna nie tylko do Rona, ale też do Hermiony… Choć
jednocześnie była od nich taka inna. Przede wszystkim była dużo bardziej
bezpośrednia, gadatliwa, energiczna…
– Dobra, Harry. Po dłuższym namyśle
wybrałam w końcu dwie oprawki.
– Dzięki Merlinowi… Czekaj. DWIE?
– Dokładnie. Nie jestem w stanie
zdecydować, która jest lepsza.
– Więc co, mam wziąć dwie? – spytałem
z dozą ironii.
– Nie, nie. Jedna wystarczy… Ej, a
nie chciałbyś może soczewek?! – spytała nagle, patrząc się na mnie błyszczącymi
oczami.
– Soczewek? – powtórzyłem niepewnie.
– Że niby mam sobie wkładać palce do oczu?! Nigdy w życiu.
– Oj, nie przesadzaj. Dasz radę.
– Przecież od godziny chodzimy za
oprawkami do okularów! Czemu nagle przyszły ci do głowy szkła kontaktowe? – Merlinie,
ona mnie dziś wykończy!
– Nawet gdybym od razu na to wpadła,
to i tak musielibyśmy znaleźć ci nowe oprawki. Na wszelki wypadek powinno się
je mieć, gdyby na przykład skończyły ci się soczewki, a nie miałbyś możliwości
dokupienia ich sobie. Wiec tak naprawdę nic by się nie zmieniło.
– Ale ja się nie zgadzam! Nie chcę
soczewek. Nie są mi potrzebne…
– Co, boisz się? Nie dasz rady ich
założyć?
– Ha! Chciałabyś. Jasne, że dam
radę!
– No, wiedziałam, że dzielny z
ciebie chłopak. W takim razie poprosimy jeszcze badania na soczewki. – Ostatnie
zdanie skierowała do mężczyzny stojącego za ladą, który chyba cały czas nam się
przyglądał…
– Dobrze, a co z oprawkami?
Zdecydowali się państwo?
– Wciąż się waham… A jak pan myśli?
Ta – wskazała na oprawkę, którą aktualnie miałem na nosie – czy ta? – Podała
drugą.
– Są bardzo podobne, ale myślę, że
jednak ta druga.
– Naprawdę? Mi się wydawało, że
jednak ta pierwsza była lepsza… No nic, Harry, bierzesz tę. – Pomachała
trzymaną w ręku parą, a ja parsknąłem śmiechem.
– Skoro sama zdecydowałaś, to po co pytałaś
o radę? – Spojrzałem na nią rozbawiony.
– Nie śmiej się! – fuknęła na mnie,
choć na jej ustach błąkał się uśmiech. – Musiałam się upewnić.
– Ale przecież wybrałaś tą DRUGĄ.
– Oj tam, nie czepiaj się. Ważne, że
w końcu jakąś wybrałam. – Machnęła ręką, po czym odłożyła ostrożnie oprawki na
ladę. – A teraz idź na te badania, bo mamy jeszcze kilka miejsc do obskoczenia!
~*~
– Suz!
Wszedłem niepewnie za Amber do
salonu fryzjerskiego. Nie lubiłem tego typu miejsc. Miałem złe wspomnienia
związane z fryzjerem. Pomijając to, że do tej pory żadnemu z nich nie udało się
okiełznać moich włosów, to jeszcze jak byłem mały, ciotka Petunia zaciągała
mnie tam, by mnie ścieli na łyso… A następnego dnia budziłem się znów z moim kochanym gniazdem i ciotka znów mnie tam
ciągnęła… Aż w końcu dostałem tygodniowy szlaban za robienie jej na złość.
– Właśnie sobie przypomniałem, że
nie lubię fryzjerów – mruknąłem cicho do koleżanki, ale nie zdążyła mi odpowiedzieć.
Z zaplecza wyszła ciemnoskóra kobieta z włosami pomalowanymi na kilka odcieni (!)
niebieskiego i różu (na szczęście część włosów miała też czarnych… choć i tak
przypominało mi to trochę efekt niektórych specjałów bliźniaków).
– O, Amber! Czyżby już znudziła ci
się fryzura? Co tym razem? Loki? Farbowanie? Pasemka? Strzyżenie? Trwała…? Chwila.
A to kto?
– Suz, poznaj Harry’ego. Harry, to
Suzanne najlepsza fryzjerka w Londynie… co ja gadam, w Wielkiej Brytanii, a także moja najlepsza przyjaciółka.
Przyprowadziłam go do ciebie, byś okiełznała to, co ma na głowie. Byliśmy przed
chwilą po nowe okulary, a że minie trochę czasu nim będą gotowe, przyciągnęłam
Harry’ego tutaj.
– Widzę, że w końcu znalazłaś sobie
chłopaka. – Suzanne uśmiechnęła się do mnie ciepło.
– Eee… my… nie… – Zakłopotany
usiłowałem wytłumaczyć nieporozumienie, ale Amber mnie wyręczyła.
– No coś ty, Suz. Spotkaliśmy się wczoraj
w sklepie niedługo przed końcem mojej zmiany. Robię po prostu za jego
stylistkę.
– Jak cię znam to pewnie jeszcze za
darmo…
– Jak mogłabym wziąć od niego za to
pieniądze? W końcu sama zaproponowałam, że mu pomogę. Z początku to było co
prawda tylko przez moją pracę, ale kiedy dowiedziałam się, że chce wymienić
całą garderobę… a właściwie cały swój image, nie mogłam sobie odmówić
uczestniczenia w tym!
– Jasne, rozumiem. W końcu to twój
konik… Mam przynajmniej nadzieję, że go za bardzo nie wymęczyłaś. Wiesz, faceci
są mało odporni na kilkugodzinne zakupy. W sumie wystarczy na niego spojrzeć,
wygląda, jakbyś mu kazała głaz za sobą taszczyć… Oczywiście bez urazy, Harry,
po prostu widzę, że jesteś zmęczony. Dlatego
mam propozycję. Usiądź sobie wygodnie na fotelu, zamknij oczy i się odpręż. Ja
zajmę się całą resztą. Jak skończę, nie poznasz sam siebie!
– Ale nie będę miał tęczy na głowie,
prawda? – spytałem podejrzliwie, zajmując wskazane siedzenie. Natychmiast
zostałem zabezpieczony pelerynką, a Suzanne zaczęła bawić się moimi włosami.
– Nie, nie. Żadnego farbowania. Pomijając
fatalną stylizację, masz całkiem zadbane włosy. Nie chciałabym ich niszczyć
farbami. Wątpię byś należał do mężczyzn, którzy lubią bawić się w różne odżywki
i tego typu rzeczy.
– Tak, to zdecydowanie nie w moim
stylu.
– No widzisz. Zresztą ładnie ci w
takich kruczych włosach. No, a teraz ściągaj okulary i pozwól mi działać.
Wciąż byłem nieco niepewny, ale postanowiłem zaufać Amber. Skoro twierdziła, że Suzanne zna się na rzeczy, to
chyba nie miałem się czego obawiać.
~*~
W życiu nie przypuszczałem, że
robienie zakupów to taka męczarnia. W dodatku wydałem masę kasy. Ale z drugiej
strony mam kufer pełen nowych ubrań, spory zapas soczewek – w końcu nie
przewidywałem w trakcie roku wizyty w mugolskich sklepach. Na pytanie Amber czy
nie mógłbym ich sobie zamówić albo coś, powiedziałem, że chodzę do szkoły z
internatem, która jest Merlin-Wie-Gdzie, a w pobliżu niej jest tylko jedna mała
wioska… Amber uznała, że przesadzam, ale wolałem jej nie wyprowadzać z błędu.
W każdym razie zakupowe szaleństwo
skończyło się na szczęście w ciągu dwóch dni. Ale że dobrze się razem
bawiliśmy, to Amber zaproponowała, żebyśmy znów się spotkali – tak po prostu,
pogadać. Z przyjemnością się zgodziłem. W ogóle bardzo ją polubiłem i
ostatecznie skończyło się na tym, że spotykaliśmy się codziennie choćby na dwie
godziny, żeby pójść razem do kina. Aż w końcu nadszedł ostatni dzień wakacji.
Potrzebne rzeczy do szkoły kupiłem z rana przed drugim spotkaniem z Amber.
Akurat poprzedniego wieczora przyszła sowa z nową listą podręczników, a że
wolałem uniknąć większych tłumów, postanowiłem załatwić sprawę najszybciej jak
się dało. Na szczęście nie natrafiłem na bliźniaków ani nikogo znajomego, za co
byłem ogromnie wdzięczny losowi. Wciąż miałem na sobie ślady po bójce z wujem.
Za to przed ciekawskimi nieznajomymi chronił mnie kaptur, bo podcięte przez Suz
włosy nie były już w stanie zakryć mojej blizny. Swoją drogą, kiedy Suz zapytała
mnie o nią, nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc posłużyłem się bajeczką,
którą od dziecka karmili mnie Dursleyowie – wypadek samochodowy. Aż miałem
ochotę sobie przyłożyć, gdy te słowa opuściły moje usta. Choć doskonale zdaję
sobie sprawę, że nie mogłem powiedzieć im prawdy.
Suzanne próbowała wypytać mnie też o
świeże rany, ale Amber szybko zmieniła temat, za co byłem jej naprawdę
wdzięczny.
A teraz szliśmy przez park w ciszy,
po prostu ciesząc się swoim towarzystwem. W końcu widzieliśmy się po raz
ostatni. Przynajmniej w te wakacje. Chciałbym się z nią jeszcze kiedyś spotkać…
– Harry… Wybacz, że do tego wracam,
ale po prostu nie daje mi to spokoju. – Spojrzałem na nią zaskoczony, przez
chwilę zastanawiając się o co jej chodzi. Olśniło mnie w chwili, gdy zobaczyłem
jak poważnieje, choć jednocześnie patrzyła na mnie tak troskliwie. O nie… – Powiedz,
skąd masz te wszystkie siniaki?
– Miałaś nie poruszać tego tematu! –
warknąłem rozeźlony. W tym momencie przypominała mi gorszą – wścibską – stronę Hermiony.
– Kiedy ja tak nie mogę! Nie
rozumiesz, że się o ciebie martwię?! Im bardziej uciekasz od odpowiedzi, tym
gorsze mam podejrzenia! Gdyby to była głupia męska bójka, nie miałbyś takich
oporów przed przyznaniem się do tego. A tu proszę – stroszysz się jak osaczony
pies, próbując mnie odstraszyć, a jednocześnie podkulasz ogon, jakbyś bał się
odpowiedzi! Na myśl przychodzi mi tylko jedna przyczyna – ktoś się nad tobą
znęca! Tylko nie wiem czemu tak bardzo bronisz
swego oprawcę? Zastraszył cię, żebyś nikomu nie powiedział czy może chodzi
tu bardziej o twoją męską dumę? Harry, zlituj się. Jeśli ktoś cię krzywdzi,
trzeba to zgłosić na policję, zwłaszcza, że jesteś niepełnoletni. Nie musisz
tego znosić!
– I co, przydzielą mi kuratora?
Wtedy dopiero moje życie zmieniłoby się w piekło. Jutro stąd wyjadę i nie wrócę
do wujostwa przez najbliższe dziesięć miesięcy. W przyszłym roku będę musiał
wytrzymać z nimi tylko miesiąc, zresztą do tego czasu zdążę się tak
przygotować, że wuj nie da rady mnie znów uderzyć. A nawet jeśli, to oddam mu z
nawiązką. Nie ma sensu teraz tego roztrząsać. Jest dobrze tak jak jest. Zresztą
i tak nie było tak najgorzej. Prawie dwa tygodnie spędziłem u przyjaciół,
kolejne dwa tutaj. Może w przyszłym roku w ogóle nie wrócę do Dursleyów tylko
od razu wynajmę sobie pokój w hotelu… W sumie to nie taki zły pomysł…
– A czy twoi przyjaciele wiedzą, jak
cię traktuje wujostwo? Wiedzą, że uciekłeś?
– Coś ty! Gdybym im powiedział…
Merlinie, byliby przerażeni. Pewnie zaczęliby się obwiniać, że tak długo na to
pozwalali, że niczego nie zauważyli. A później pewnie zaczęliby się kłócić z
dyrektorem, w końcu to on kazał mi tam spędzać wakacje… Nie, nawet nie chcę
sobie wyobrażać, co za piekło by się rozpętało, gdyby się dowiedzieli… Wiesz,
to nie tak, że specjalnie i z premedytacją to przed nimi ukrywam. Czasem
naprawdę chciałbym im o wszystkim powiedzieć, ale… Widzisz, ja zawsze sprawiam,
że bliscy mi ludzie się o mnie martwią. Wciąż sprawiam im kłopoty, działam
pochopnie, pierw robię, potem myślę. Wiele razy ściągałem przez to
niebezpieczeństwo na siebie i innych. Dlatego jeśli jest coś, z czym mogę sobie
sam poradzić, staram się ich w to nie mieszać. Chcę odjąć im choć trochę
zmartwień. Tak naprawdę początkowo chciałem pójść prosto do nich, ale mój stan
nie był najlepszy, doskonale wiem, że byliby przerażeni, dlatego wylądowałem
tutaj. Ale to też niewiele dało, bo poznałem ciebie i teraz ty się o mnie
martwisz. Jestem beznadziejny… Ał! – Chwyciłem się za piekący policzek i
spojrzałem z niezrozumieniem na Amber… Jej oczy błyszczały się, jakby miała się
zaraz rozpłakać.
– Ty idioto! A co złego jest w tym,
że ludzie, którzy cię kochają martwią się o ciebie? Powinieneś się z tego
raczej cieszyć! Zresztą po to są, byście razem stawiali czoła
niebezpieczeństwom! Wspomniałeś kiedyś, że wiele razy dzięki przyjaciołom udało
ci się wyjść cało z tarapatów! A teraz pomyśl, czy gdyby nie ich pomoc, to czy
wciąż byś tu był? Czy może leżałbyś dwa metry pod ziemią?!
– Wolę sam się tam znaleźć niż
pociągnąć za sobą przyjaciół!
– Okej, rozumiem to. Troszczysz się
o nich. Ale zrozum – oni tak samo chcą się troszczyć o ciebie! Nie wiem, jakim
dokładnie wrogom musisz stawiać czoła, ale przypuszczam, że są piekielnie
niebezpieczni, skoro tyle razy lądowałeś przez nich w szpitalu! – Przez głowę
przeszła mi myśl, kiedy ja jej opowiadałem o tych wszystkich wypadkach, ale nie
mogłem sobie przypomnieć. Przy niej niemal zupełnie traciłem panowanie nad tym,
co mówię. Po prostu płynąłem z prądem, tak swobodnie mi się z nią rozmawiało.
Aż dziw, że jeszcze się nie wygadałem o całym czarodziejskim świecie… Choć już
musiałem się tłumaczyć z tego, czym jest quidditch…
– DLATEGO staram się ich w to NIE
wciągać! – powtórzyłem z naciskiem. Czemu nikt mnie nie rozumiał! – Robię to
dla ich dobra!
Amber wciągnęła głęboko powietrze,
jakby chciała krzyknąć, ale po chwili wypuściła je drżąco. Przeczesała niedbale
włosy palcami.
– Spróbuję wytłumaczyć ci to
inaczej. Na spokojnie. Wyobraź sobie taką sytuację. Ron i Hermiona dowiadują
się o jakimś spisku Voldemorta. Idą na odpowiednie miejsce sami, bez ciebie, bo
nie chcą cię narażać… Nie przerywaj mi – powiedziała z naciskiem, gdy otworzyłem
usta, by coś wtrącić. – Po prostu mnie słuchaj. A więc, idą tam, okazuje się,
że to pułapka, zostają ranni, jedno z nich, a może nawet obydwoje giną. Co
wtedy czujesz?
Patrzyłem przez chwilę w szoku na
Amber, a z moich ust niemal bez udziału mojej woli wypływają kolejne zdania.
– Mam do nich żal, że nie zabrali
mnie ze sobą, Gdybym był z nimi, możliwe
że by przeżyli. No i jestem wściekły na Voldemorta. Chcę się zemścić.
– Więc idziesz do niego sam, dajesz
się zabić. Ani się nie zemściłeś, ani go nie pokonaliście, tylko na marne zginęła trójka dzieciaków. A teraz inaczej. Ty odkrywasz spisek, idziesz
sam – jak wiele razy przedtem, z tego co mi mówiłeś –walczyć z Gadem i jego
sługami. Giniesz. Twoi przyjaciele rozpaczają, tak jak ty na ich miejscu, poszukują
zemsty, też na własną rękę… Chyba wiesz, do czego zmierzam?
– … Giną. Bezsensownie – z trudem wydobywam z siebie głos przez
zaciśnięte gardło.
– A teraz wersja trzecia. Ktokolwiek
z was dowiaduje się o spisku, ale tym razem organizujecie większą grupę ludzi.
Może nawet część z was zostaje ciężko ranna, ale wszyscy żyją. Nikt nie ma do
nikogo żalu, nie rodzi się chęć zemsty – a przynajmniej nie tak paląca, jak po
utracie bliskiej osoby. Możecie się lepiej przygotować do kolejnego starcia.
Wszyscy. Czy taka opcja nie jest lepsza? – spytała łagodnie, kładąc delikatnie
dłoń na moim policzku. Oszołomiony jej słowami jedynie skinąłem lekko głową. – Podałam
tu naprawdę drastyczny przykład, ale stwierdziłam, że to lepiej do ciebie
trafi. Zrozum jednak, że tego typu schemat może odnosić się do różnych
sytuacji. Myśli typu „co by było gdyby…” są potworne, zwłaszcza, że często
uświadamiają nam, jak olbrzymie błędy popełniliśmy. „Przecież można było
postąpić inaczej”. „Powinienem był zrobić to czy tamto”. Nie mówię, że zaraz
masz o wszystkim mówić przyjaciołom, Harry. Ale jeśli są to naprawdę ważne
rzeczy i zwłaszcza, jeśli planujesz coś zataić przed swoimi bliskimi „bo tak
będzie lepiej”, proszę, zastanów się, jak będą się czuli, gdy prawda wyjdzie na
jaw. Bo ona zawsze wychodzi, prędzej czy później. Czasem przez takie zatajanie
druga strona, ta „chroniona”, może się tylko obrazić albo zezłościć, ale nie
myślisz, że to by było okropne, gdyby przez coś takiego wasze relacje trwale
się popsuły? Jeśli chodzi o mnie, nie wiem, czy potrafiłabym wybaczyć i
ponownie zaufać komuś, kto oszukałby mnie w jakiejś wyjątkowo ważnej sprawie.
Chyba, że miałby naprawdę, ale to NAPRAWDĘ ważny powód… byle nie tylko w jego
mniemaniu… Ale dobra! Koniec tego kazania, bo niedługo będziemy musieli się
pożegnać, a ja tu smęcę.
– Amber… Nie wiem czy uda mi się…
sprostać twoim wymaganiom… Chyba rozumiem, co chciałaś mi powiedzieć.
Powinienem się zastanowić nad uczuciami drugiej strony, prawda? Tylko że ja
chyba nie potrafię. Tak już po prostu mam, że za wszelką cenę chcę brać
wszystko na siebie i nie narażać moich przyjaciół. Wiem, że do tej pory miałem
po prostu szczęście, piekielne szczęście, ale… sam nie wiem. Łatwo powiedzieć
„będę z nimi całkowicie szczery”, a kiedy przyjdzie co do czego i tak pewnie
zrobię jak zawsze. Rzucę się w wir walki, czy będę krył się ze swoimi
problemami, bo najbardziej nie chcę martwić i narażać moich bliskich.
– Ech, nic nie zrozumiałeś. No
dobra, może trochę, ale dla pewności podsumuję to raz jeszcze. Bardziej ich
zmartwisz wykręcaniem się i tajemnicami, niż powiedzeniem prawdy. Uwierz mi,
Harry. Wszystkim wyjdzie to na lepsze.
Spojrzałem na nią, zagubiony we
własnych myślach i uczuciach. Amber chyba ma rację… Ale czy czasem nie lepiej
zająć się wszystkim samemu i dać znać, dopiero, gdy problem zostanie
rozwiązany? Żeby choć częściowo odjąć im zmartwień? Grrr! Sam już nie wiem, co
lepsze. Właściwie, to nic już nie wiem…
– Harry, żeby całkiem zamknąć już
ten temat. Jeśli kiedykolwiek będziesz się wahał, czy powiedzieć o czymś
przyjaciołom, czy nie lub jeśli po prostu będziesz chciał się wygadać, wiedz,
że zawsze cię wysłucham. Nawet w środku nocy.
Spojrzałem na nią z wdzięcznością.
– A teraz niestety musimy się już
pożegnać… Mam nadzieję, że spotkamy się w przyszłe wakacje. Choć wolałabym,
żebyś tym razem przyjechał do Londynu specjalnie dla mnie, a nie w ucieczce
przed wujostwem. – Puściła mi oczko, ale uśmiech miała raczej smutny. – Więc…
pa pa, Harry.
Amber przysunęła się do mnie szybko
i poczułem jej usta na policzku. Chwilę później wciąż lekko zszokowany,
patrzyłem jak biegnie w kierunku miasta.
~*~*~*~
Witam,
OdpowiedzUsuńnie wiem jak to się stało ale przeczytałam następny rozdział, a pominęłam ten...
jak się okazało to Harry zwiał i dobrze, bo kłótnia i czara goryczy się przelała... nowy wygląd tak teraz to się prezentuje bosko, Amber jest fajną postacią...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Harry zwiał i dobrze, bo ta kłótnia i czara goryczy się już przelała... nowy image cudo... a Amber jest fajną postacią...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńAmber to bardzo ciekawa postać, pojawi się jeszcze? u i ten nowy image Harrego super...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza