niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 19 - Draco

Wybaczcie te całe opóźnienie z publikacją. Mam na to dobre wytłumaczenie, serio!
Otóż zostałam wywieziona na działkę, gdzie nie miałam żadnego dostępu do neta... A nie chciałam rzucać wam niezbetowanego (no dobra, chciałam, ale zapomniałam to zrobić).
A teraz zapraszam do czytania~!


~ \ \ * / / ~


Doprawdy, mogłem się tego spodziewać, że szczęście będzie musiało mnie kiedyś opuścić!
- Potter… – mruknąłem zniechęcony, otrzepując szybko szatę. Nie chciałem mimo wszystko wyglądać teraz gorzej od niego. Tym bardziej, gdy od czasu ucieczki z domu, zajęty byłem wieloma sprawami, a nie moim wizerunkiem. – Cóż za niemiłe spotkanie – dodałem jeszcze, dyskretnie rozglądając się, czy przypadkiem w pobliżu nie ma nikogo podejrzanego. Dzięki temu mogłem też zauważyć, że Bliznowaty nie był sam, a w towarzystwie części z jakże wielkiej rodziny Wiewióra.
Potter patrzył przez chwilę na mnie, z wyrazem zagubienia na twarzy. Ale już po chwili jego twarz wykrzywiła się w gniewnym grymasie.
- Malfoy – warknął. Zrobił przy tym taką minę, że mimowolnie chciało mi się go wyśmiać.
- Widzę, że przez ten czas twój móżdżek wcale nie przyswoił sobie żadnych nowych słów? – zwróciłem się do niego, obserwując z satysfakcją jak na jego twarzy kwitnie złość. – Ja naprawdę rozumiem, że istnieją jednostki, które mają z tym problem, jednak nie sądziłem, że to w dalszym ciągu będzie dotyczyć ciebie. – Cholera! Chyba przez Haruse stałem się łagodniejszy dla Pottera tylko dlatego, że jest podobny do dwudziestojednolatka.
- Och, a ja widzę, że ty postanowiłeś zmienić płeć, co? – warknął rozeźlony, lustrując dłużej moją twarz i fryzurę.
- Chee, czyżbyś sugerował, że zmieniam się w transwestytę? Muszę cię rozczarować, ale prawda jest taka, że nie zobaczysz mnie w bikini, czy sukience – rzuciłem w jego kierunku, gdy tylko minął pierwszy szok, jaki nawiedził mnie wraz ze słowami Pottera. Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że przez ten czas, jaki spędziłem wraz z bratem u kuzyna to chwile, gdy praktycznie nic nie robiłem ze skracaniem włosów. No, ale do cholery! Taka tam była moda i żaden złamas – nie znający się na trendach – nie powie mi, że źle z tym wyglądam!
W między czasie starałem się rozglądać delikatnie na boki. W tej chwili miałem ku temu dwa powody. Sprawdzenie, czy ktoś z ludzi Czarnego Pana mnie nie zauważył, jak i rozwścieczenie Bliznowatego. Co prawda, miałem świadomość, że nie mogłem sobie na to pozwalać, jednak mimo wszystko przyzwyczajenie brało górę nad rozsądkiem. Jakież to było żałosne.
- Jakby mi zależało, by w ogóle cię  oglądać. Choć może w sukience nie wyglądałbyś w końcu tak denerwująco… Nie. Obojętnie w czym, zawsze będziesz wyglądał jak zadufany w sobie dupek. Najchętniej w ogóle bym cię nie widywał.
- Hmpf… Prawda jest taka, że nie ważne, co bym na siebie założył, zawsze będę wyglądał olśniewająco. Nie to, co ty, wieśniaku. – Wskazałem na niego dłonią ze zdegustowaną miną. – Kiedy patrzę na twoje ubrania, fryzurę, czy twarz, chce  mi się wyć do księżyca, że na ziemi może grasować takie bezguście. Czy ty w ogóle kiedykolwiek pomyślałeś o tym, by się chociażby uczesać. Nie proszę nawet o zmianę ubioru, bo przecież dla Złotego Chłopca to już o wiele za wiele. Jak nawet na korytarzu obronić się sam nie potrafi.
- U mnie przynajmniej na pierwszy rzut oka widać, że jestem facetem – odparł, drwiąco. A to się dowcipniś znalazł, nie ma co. – Dla twojej wiadomości, już nie raz walczyłem ze swoimi włosami, niestety nie chcą współpracować. Ale przecież nikt ci nie każe na mnie patrzeć. Nawet nie wiesz, jak bardzo by mnie ucieszyło, gdybyśmy się nie widywali, tylko co najwyżej mijali na korytarzach… O ile nie próbowałbyś znów rzucić mi z zaskoczenia jakąś klątwą w plecy – wysyczał, patrząc na mnie z istną furią. Heh, przynajmniej to się nie zmieniło.
- Widać, jak te walki wiele ci przynoszą. Jesteś równie beznadziejny przed lustrem, co rozłożony na ziemi. W obu przypadkach zmuszony do błagania o życie - rzuciłem do niego, uśmiechając się z wyższością. Byłem ciekawy jak zareaguje na moje słowa. Tym bardziej jak przypomni sobie, w jaki sposób go upokorzyłem. - Jednak widzę, że swoją postawą pragniesz powtórki z naszego ostatniego spotkania. Wiesz, dla mnie ta opcja wydaje się być nader kusząca. Móc ponownie zobaczyć cię u moich stóp i błagającego o łaskę, to więcej niż potrzebuję do szczęścia.
- Ty…! - krzyknął Potter, biorąc zamach i uderzając mnie pięścią. Czułem jak jego ręka odciska się na mojej twarzy. Pod wpływem tego uderzenia upadłem na ziemię, łapiąc się za policzek. – I co, Malfoy, już ci nie jest do śmiechu? To wszystko? Tylko w gębie jesteś mocny?!
- Ty gnoju! Jak śmiałeś!? – ryknąłem na niego wściekły. – Jeśli myślisz, że ujdzie ci to płazem, to się grubo mylisz. Grasz równie nieczysto, co twój ojczulek i ten kundel!
- ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnął, rzucając się na mnie i z wielką siłą siadając mi na biodrach, częstując serią mocnych uderzeń. Jęknąłem zaraz głucho, gdy dochodziła do mnie w zwolnionym tempie świadomość o ogarniającym moje ciało bólu. Próbowałem nawet zepchnąć go jakoś z siebie, wierzgając przy tym co rusz biodrami, jednak na nic były moje starania. Ten idiota jakimś cudem stał się o wiele silniejszy i teraz ni w ząb nie mogłem nic zdziałać. – Nigdy więcej nie waż się powiedzieć o nich choćby jednego złego słowa! – wykrzyczał między kolejnymi uderzeniami, a ja marzyłem tylko o tym, by nadszedł koniec. Zacząłem już żałować mojej prowokacji, przysięgając sobie w duchu, że nigdy więcej tego nie zrobię. I wtedy też ku mojej uldze, Potter został odciągnięty ode mnie. Spojrzałem na Freda, starszego z bliźniaków, który to przytrzymywał go za jeden łokieć, a jego młodszy brat za drugi. – Zwłaszcza ty, nie powinieneś nikomu wytykać brudnych zagrywek, Malfoy. Puśćcie mnie!
- Właśnie, puśćcie go, należy się tej przebrzydłej Fretce! – zaprotestował Wiewiór.
- Zamknij się, Ron. Chcesz żeby go zatłukł na śmierć? – warknął jeden z bliźniaków, a zaraz po tym dodał jego sobowtór:
- Nie pozwolimy na to. I tak już nieźle go obił...
- Widzicie, nawet Ron się ze mną zgadza! – ponownie krzyknął Potter, starając się wyrwać w moim kierunku z zamiarem obicia na śmierć.
Mi w sumie w tej chwili było wszystko obojętne. Dopóki nie usłyszałem czyjegoś głosu.
- Jakże żałośnie! – wyrzucił z siebie mężczyzna, pojawiając się między nimi a mną. Spojrzał w moim kierunku zdegustowany, spoglądając jeszcze na Pottera. – Prosiłbym o wstrzymanie koni, panie Potter. Mogę również przeprosić za zachowanie mojego syna. Widocznie po jego krótkiej ucieczce z domu, szajba mu odbiła.
Wydałem z siebie zduszony jęk bólu, gdy nagle jego laska znalazła się na moim brzuchu. Skuliłem się, próbując nie wydać z siebie już żadnego dźwięku. Nie chciałem jeszcze dać satysfakcji ojcu, co do tego.
Wiedziałem, że to tak się skończy, jednak nie sądziłem, że odważyłby się ośmieszyć własnego syna przed tyloma osobami. Tym bardziej, gdy ci mogliby zacząć gadać. Już nawet nie chcę wyobrażać sobie, co musi myśleć o tym Potter. Zapewne jest teraz z siebie dumny.
- Ucieczce? – bąknął cicho Potter, na co mój ojciec zaśmiał się cicho, rozbawiony jego zdziwieniem. Jednocześnie jeszcze raz poczęstował mnie uderzeniem swojej laski.
- Dokładnie tak. Aż dziw bierze, co mu do łba strzeliło. Przeklęty gnojek. Aż zaczynam żałować, że jednak przeżył ten poród – warknął rozeźlony, a ja otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia. Wiedziałem, że matka miała jakieś komplikacje przy porodzie, jak i miałem świadomość faktu, że mimo mojej magiczności, to ja byłem tym słabszym bratem. Nie śmiałbym nigdy jednak sądzić, że ojciec aż tak może mnie nienawidzić. Najwidoczniej żałuje, że to ja, a nie Igniss jest magiczny. Przecież Ig jest o wiele lepszym Malfoyem, nawet jeśli sie do tego nie poczuwa. – Ale o tym to porozmawiamy w domu, Draco – rzucił do mnie, chwytając mnie za poły ubrań i zmuszając do wstania.– Jak ty wyglądasz? Zupełnie jakbyś mieszkał nie wiadomo gdzie i sprzedawał się jak przyuliczne kurwy – zwrócił mi kąśliwą uwagę, jednak nie widząc większej reakcji z mojej strony, wydawał się być jeszcze bardziej wściekły. – Przekonamy się później – dodał, uderzając mnie boleśnie w splot słoneczny. To od razu powaliło mnie, doprowadzając do nieprzytomności. Ostatnie co pamiętam przed opadnięciem bez sił na ojca, było niedowierzające spojrzenie Pottera.

~ * ~

Byłem na skraju świadomości, kiedy moje ciało doznało naprawdę bliskiego spotkania z zimną i twardą podłogą. Cichy jęk bólu rozniósł się echem, milknąc po kilku powtórzeniach. Niepewnie zaparłem się dłońmi o ziemię, podnosząc się powoli do klęczek. Brzuch i twarz promieniowały ciężkim do zniesienia bólem, jednak w tej chwili wolałem zacisnąć zęby, by nie wydobyć już żadnego odgłosu.
Ostrożnie spojrzałem przed siebie, od razu zauważając, że znajduję się w lochach mojej rodzinnej rezydencji. A dokładniej w największym pomieszczeniu, które ponoć wcześniej miało służyć za miejsce tajnych spotkań. No, jak znalazł dla Czarnego Pana i jego sługusów.
Przede mną znajdował się tron. Wykonany z ciemnego surowego kamienia z podłokietnikami, których końce przedstawiały twarze wykrzywione w bolesnej agonii.
Był pusty.
Odetchnąłem więc z niemałą ulgą. Oznaczało to bowiem, że miałem jeszcze kilka minut. Może akurat w tym czasie udałoby mi się…
- Nawet nie próbuj nic kombinować – mruknął ktoś za mną, przez co drgnąłem przerażony, odwracając się natychmiast. W odległości trzech kroków ode mnie stali dwaj mężczyźni, uśmiechając się do mnie okrutnie. Mathias Nott oraz ten jego przydupas Alexander Collins.
- Co my tu robimy? – warknąłem, rzucając im wściekłe spojrzenie. Już z doświadczenia wiedziałem, że pokazanie komukolwiek z kręgu śmierciożerców swojego strachu, będzie dla mnie o wiele gorsze w skutkach, niż zaczęcie pyskówki. – Nie macie nic lepszego do roboty, tylko stać tu jak idioci? – dodałem, podnosząc się z ziemi. Czego jednak ostatecznie nie zrobiłem, widząc wymierzone w moim kierunku różdżki. Usiadłem więc po turecku, wydając z siebie niezadowolone sapnięcie.
- Nikt z nas nie spodziewał się, że osoba twojego pokroju, może okazać się ignorantem, który postanowi uciec z domu – odezwał się Nott, podchodząc bliżej i kucając przede mną. Różdżką dotknął mojego policzka, wodząc nią przez łuk brwiowy i zatapiając ją w moich włosach. – Zapuszczanie włosów to pierwszy krok do stania się śliczną dziweczką? – dodał szeptem, uśmiechając się w drwiący sposób.
- Nawet nie wiesz, na jaką złość Czarnego Pana został narażony twój ojciec, Draco – powiedział starszy mężczyzna, machnąwszy różdżką w moim kierunku. W tym samym czasie jego usta poruszyły się, na kształt wypowiadanego zaklęcia – Cruciatus.
Krzyknąłem rozdzierająco, czując jak zaklęcie obejmuje całe moje ciało.
Wrażenie rozchodzących się wszystkich członków, a potem kolejno każdej tkanki i komórki, było niewyobrażalnie bolesne. Każda cząsteczka zdawała się wyć z ogromnego bólu, którego w żaden sposób nie byłem w stanie powstrzymać. Żadne inne zaklęcie nie zada takiego cierpienia jak to. Wystarczy tylko różdżka i to słowo. Dobrze rzucone zaklęcie.
Klątwa nagle została powstrzymana, a kiedy otworzyłem ciążące powieki, ujrzałem przy Collinsie mojego ojca. Lucjusz trzymał w żelaznym uścisku nadgarstek szatyna, który patrzył na niego z przestrachem, wypuszczając nawet różdżkę z dłoni.
Jak nigdy ucieszyłem się na jego widok. W tym momencie naprawdę mnie uratował. Nawet jeśli sam mnie teraz ukaże, przynajmniej będę na to przygotowany.
W przypadku ojca zawsze wiedziałem, w jaki sposób będzie mnie karał. Zaklęcie, uderzenie, czy słowne okrucieństwa. Nim cokolwiek zaczął, ja już wewnętrznie czułem, co to będzie. Czasami nawet nie musiałem patrzeć na jego twarz, chociaż gdy to robiłem, już wtedy potrafiłem zauważyć to w jego postawie ciała i mimice. A szczególnie jego oczy – wiecznie zimne, mimo wszystko zdradzały, co zaraz zrobi. A przynajmniej ja to tak widziałem.
- Czyż nie wyraziłem się jasno, że mój syn ma być tylko obserwowany?! – warknął, odpychając od siebie Collinsa. Nott w tym czasie zdążył już zabrać swoją osobę z tego miejsca. – Żadnych zaklęć! Żadnych słów! Czysta obserwacja!
- Wybacz, Lucjuszu – stęknął niższy mężczyzna, wręcz kuląc się nad naporem wściekłego spojrzenia mego ojca. – My tylko…
- Bez wymówek! – krzyknął cicho, przerywając mu. – Nie chcę słyszeć od twojej nędznej egzystencji żadnych wymówek. Takie głupie ścierwa jak ty, nie powinny mieć prawa nosić miana żołnierzy Czarnego Pana. Przynosisz hańbę wszystkim śmierciożercom!
Ojciec miał chęć powiedzieć coś jeszcze, jednak zamilkł, spoglądając w kierunku drzwi i zaraz klękając na kolanach.
Lord wszedł powoli do pomieszczenia, zupełnie nie przejmując się faktem, że jego wąż pełzał tuż obok jego nóg. Zadowolony, przerażający uśmiech gościł na jego upiornej twarzy, przedstawiając go w jeszcze bardziej demonicznym świetle niż zazwyczaj. Z początku rzucił mojemu ojcu ukradkowe spojrzenie, przechodząc nim na mnie, a następnie ponownie zwrócił swoją uwagę na moim rodzicielu. Collins nawet przez chwilę go nie zainteresował.
- Jestem zdania, Lucjuszu, że bardziej powinieneś być zły na swojego syna, aniżeli na nieodpowiednie zachowanie tych dwóch nic nieznaczących pionków – odezwał się, podchodząc na wyciągnięcie ręki do swojego najwierniejszego sługi. – W końcu jego ucieczka była powodem wielu niedogodności dla ciebie. Nie wydaje ci się, że powinniśmy ukarać go za taką niesubordynację?
- Co tylko rozkażesz, mój panie – odpowiedział mu, pochylając głowę w wyrazie oddania szacunku.
Wężousty podszedł bliżej do mnie, kiedy ja cofałem się do tyłu. Pragnąłem być jak najdalej od niego, w innym pomieszczeniu, w innym mieście, czy kraju. Być wolnym od jego rąk i języka na mojej skórze.
- Hmm… – Zatrzymał się, spoglądając na mnie z zainteresowaniem. Machnął ręką, w której – nie mam pojęcia kiedy – pojawiła się różdżka, a ja poczułem jak coś owija się wokół moich nadgarstków i gwałtownie wyrywa do góry, jednocześnie okręcając mnie o 180 stopni.
Naga klatka piersiowa (do tej pory nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ubrany byłem jedynie w spodnie) i policzek zderzyły się z zimną powierzchnią kamiennej ściany, wywołując niekontrolowany dreszcz. Wysoko zadarte do góry i na boki ręce unieruchomione zostały przez ciemne łańcuchy. Aby na nich nie wisieć, musiałem stawać na palcach, co zapewniam, nie było zbyt wygodne na dłuższą metę. Wiele razy już to przerabiałem.
- Wydaje mi się, że odpowiednią karą za nieposłuszeństwo twego syna będzie chłosta. – Usłyszałem Jego głos z większej odległości. Zapewne Lord postanowił zasiąść na swoim tronie.
- Oczywiście – przytaknął mu ojciec. Przez chwilę nic się nie działo, nasłuchiwałem więc z niecierpliwością. Dopóki powietrza nie przeszył okropny świst.
Uderzenie nie należało do najsilniejszych. Kiedy porównywałem to z tym, jak na przykład traktował skrzaty domowe czy innych jeńców, powinienem wręcz czuć się odprężony.
Mimo wszystko za każdym razem, kiedy końcówka bata zderzała się z moimi plecami, wciągałem ze świstem powietrze, napinając skórę. Jednak wkrótce powstrzymywanie swojego głosu, stało się coraz trudniejsze. Tym bardziej, kiedy Czarny Pan stwierdził, że mój ojciec jakoś nie stara się w ukaraniu mnie.
- Nie sądzisz chyba, że takie głaskanie będzie skutecznym ukaraniem twojego syna za jego błędy? – spytał, a ojciec w odpowiedzi użył o wiele więcej mocy w uderzenie. Krzyknąłem urywanie z bólu. – Nie każ mi, abym pokazał na czym twoje zadanie ma polegać.
Tak więc ociec włożył w tą czynność jeszcze więcej siły. Czułem jak bat rozrywał kawałki skóry pleców, a z pomiędzy ran zaczęła wypływać ciepła krew. Był to naprawdę odczuwalny kontrast w stosunku do chłodu panującego w pomieszczeniu.
- Już dość. – Głos Lorda ledwo do mnie dotarł, jednak byłem pewien, że powiedział coś w tym rodzaju. Tym bardziej, że ojciec od razu zaprzestał swojej czynności, odrzucając bat i podchodząc do mnie. Krótkimi machnięciami różdżki sprawił, że kajdany puściły, a ja sam runąłem na dół, cudem uratowany przez pomocne ramię ojca.
- Przyprowadź go do mnie. – Wydał kolejny rozkaz, który w trybie natychmiastowym został wykonany przez Lucjusza.
Padłem przed kolanami tego potwora, usilnie wpatrując się w podłogę, aniżeli na jakikolwiek skrawek tego szaroskórego ciała. Czułem jak strach coraz silniej zacieśnia swoje więzy, a ja sam zaczynam o wiele mocniej drżeć, niż jeszcze parę minut temu.
- Dawno nie miałem okazji ciebie widzieć, Draco – mruknął, wyciągając swoją kościstą łapę i chwytając mnie za włosy. Zaraz też pociągnął mnie w kierunku jego krocza. – Zapewne wiesz, jak możesz mnie przeprosić – zagadał do mnie, a ja zadrżałem, kiwając szybko głową. – Nie słyszałem odpowiedzi – zasyczał, szarpiąc mnie boleśnie.
- Tak, panie! – wyjęczałem spanikowany, jednocześnie układając dłonie na jego udach. Wziąłem uspokajający oddech, który jednak jeszcze bardziej mnie rozstroił. Mimo wszystko zacząłem gładzić jego przyrodzenie przez materiał szaty, czując jak gad coraz bardziej staje się twardy.
- W ten sposób mnie nie przeprosisz.
- Wybacz, panie! – wystękałem, od razu uwalniając od ciężaru materiału jego penisa, zaraz też pochłaniając jego członka ustami. Starałem się robić to, co zawsze bywało w tej sytuacji. Zassałem się na główce prącia, wyobrażając sobie, że wcale nie mam teraz w ustach penisa najbardziej niebezpiecznego czarodzieja świata, a lizaka, czy cokolwiek innego, z czym mógłbym operować językiem w dobry sposób. To myślenie musiało zadziałać, w innym wypadku zacząłbym się tylko dusić, a potem zwymiotowałbym, po uprzednim odsunięciu się gwałtownie od mężczyzny. Co nie oznaczało, że fale mdłości już mnie nie nachodziły.
Wolałem robić to sam, niż pozwalać jemu to robić. Do tej pory pamiętam jak wiele razy jego członek wbijał mi się wręcz w gardło, wprawiając mnie w o wiele większe odruchy wymiotne, niż miałem normalnie.
 - Biorąc pod uwagę jego pierwsze podrygi, Draco doprawdy się poprawił – mruknął w pewnej chwili Pan w czasie, gdy ja praktycznie całkowicie pochłaniałem jego penisa. Czułem jak niekontrolowanie zaczyna podrygiwać biodrami, burząc mój wyimaginowany obraz przysłaniający ten rzeczywisty. Ostatnimi siłami powstrzymałem się jednak od jakiegokolwiek odruchu wymiotnego, który spowodowałoby oderwanie się od czynności. Co już skończyłby się zapewne czymś o wiele bardziej niebezpiecznym. – Wystarczy – przerwał, chwytając mnie za włosy i odrzucając do tyłu.
W pierwszej chwili chciałem przyjąć to z niedowierzającym westchnieniem ulgi, jednak po chwili miałem zrozumieć, że to jeszcze nie koniec. Lord bowiem machnięciem różdżki pozbawił mnie reszty odzieży, po czym znalazł się między moimi nogami, rozszerzając je szeroko. Nie musiałem długo czekać, aż zagłębił się we mnie ostro, z głośnym pomrukiem przyjemności.
Nie byłem w żaden sposób przygotowany na przyjęcie w siebie jego członka, toteż taka gwałtowna i mocna ingerencja wywołała u mnie niewyobrażalne odczucie bólu. Nawet porównywanie do efektów Cruciatusa nie mogło być do końca wystarczające.
- Masz takie ciasne ciało, Draco – zwrócił się do mnie po jakimś czasie, przyciągając moje ciało do siebie tak, abym to ja siedział na jego biodrach i „decydował” o swoich kolejnych ruchach. Jednocześnie  położył dłonie na mojej talii, zmuszając mnie, abym zaczął powoli unosić się i opadać na niego. Przez te wszystkie razy chcąc, nie chcąc zdążyłem już zauważyć, jakie tempo preferuje Czarny Pan.
W tej chwili jednak jedyne, co pragnąłem, to szybkie zakończenie tego wszystkiego. Czułem się skrajnie wypompowany z życia i nawet ich słowa nie dochodziły do mnie. Zupełnie jakbym był zamknięty na świat zewnętrzny. Orgazm Lorda, a następnie Lucjusza, który za pozwoleniem i zachętą Pana również zrobił sobie użytek z mojego tyłka, był dla mnie wręcz dzwonkiem lekcyjnym, który obwieszał koniec zajęć i możliwość wyjścia na przerwę.
Bez większych sił opadłem na podłogę, starając się wyrównać  oddech. Była to przecież tylko chwilowa przerwa; zapewne ci zaraz powrócą do swojej czynności.
- Dobrze się spisałeś, Draco – pochwalił mnie ojciec, kucając przy mojej twarzy i klepiąc mnie po niej delikatnie. Następnie chwycił mnie pod pachami, podnosząc z ziemi. Niestety nie miałem sił na utrzymanie się nawet w pionie, toteż zaraz opadłem niczym bezwolna, szmaciana lalka wprost w ramiona ojca, który chyba zaskoczony był tym mocno, gdyż w pierwszej chwili z cichym zdziwionym mruknięciem, złapał mnie; nie pozwalając mi na ponowne spotkanie z ziemią. – Co jest, Draco? – mruknął cicho, jedną ręką przytrzymując mnie w pasie, gdy drugą chwycił delikatnie za mój podbródek, zmuszając do spojrzenia na siebie. Ja sam jęknąłem cicho, przymykając powieki. Nie miałem siły nawet na dłuższe patrzenie na coś lub też kogoś. – Otwórz oczy, spójrz na mnie – nakazał, a ja z bólem postarałem się wykonać jego polecenie. Jego rozmazany obraz majaczył mi się przed oczyma.
- Oj… ojcze – stęknąłem cicho, czując coraz bardziej opuszczające mnie siły.
- To pokazuje, że twoja kara była dla niego aż nadto wystarczająca – zauważył Czarny Pan z irytacją w głosie. Gdybym był na jego miejscu pewnie też nie byłbym zadowolony, że moja ulubiona dupcia jest w stanie dość opłakanym. – Potraktuj go eliksirami regenerującymi, a następnie przyprowadź do salonu. Czas wdrążyć nasz plan w życie, a nie mamy już więcej czasu do stracenia.
- Oczywiście – odparł mój ojciec, chwytając mnie pod kolanami i podnosząc z ziemi. Ostatkiem sił oparłem głowę o ramię mężczyzny, nie chcąc, by wisiała smętnie do tyłu. Jednocześnie z przerażeniem starałem się odszukać w odmętach pamięci informacji, która udzieliłaby mi odpowiedzi na temat planu, w jakim najwidoczniej gram kluczową rolę.
Niestety, moje zmęczenie okazało się być silniejsze niż sądziłem. Ostatkiem świadomości zdążyłem usłyszeć jeszcze cichnące nawoływanie ojca, który najwidoczniej starał się utrzymać mnie przy przytomności.

~ * ~

- Czyś ty kompletnie oszalał, godząc się na coś takiego?
Mruknąłem cicho, otwierając powoli powieki i spoglądając na osobę, która to właśnie powiedziała. Severus nie miał najwidoczniej pojęcia o tym, że odzyskałem przytomność, albo po prostu nie chciał tego pokazać. Obserwowałem spod na wpółprzymkniętych powiek, jak brunet gniewnie podchodzi do ojca, łapiąc go za poły ubrań i szarpiąc nim. – Nie zdajesz sobie sprawy z tego, na co twoja arogancja właśnie go skazała?
- Nie przyszedłeś tu chyba tylko po to, aby prawić mi swoje reprymendy, co? – odparł na to blondyn, nic nie robiąc sobie z coraz mocniej zaciskających się palców na jego koszuli. – Nie jesteś jego ojcem, dlatego też nie zachowuj się tak i nie wtrącaj się do moich metod wychowawczych – dodał, szybkim ruchem wyswobadzając się od jego dłoni i zaraz przygwożdżając go do ściany. Otwarłem szerzej ze zdumienia oczy, widząc jak ojciec pochyla się lekko nad nim i miażdży jego usta w pocałunku. Po chwili wyprostował się, dalej przytrzymując jego nadgarstki i uśmiechnął się do niego z wyższością.
- Zauważ tylko, że w porównaniu do ciebie jestem o wiele bardziej zainteresowany sprawami Dracona, jak i mogę cieszyć się jego zaufaniem – warknął Severus ze złością, próbując odepchnął od siebie mojego ojca. Nadaremnie. – Czego ty powiedzieć niestety nie możesz. Twój syn wręcz trzęsie się na myśl spotkania z tobą na dłużej niż kilka minut, czy bez niczyjej obecności.
- Wujku Sev… – szepnąłem, skupiając na sobie uwagę obydwu mężczyzn. Lucjusz zaraz też puścił bruneta, by nie wyglądało to zbyt dwuznacznie. Szkoda tylko, że i tak już o wszystkim wiedziałem. Chrzestny zaraz też podszedł do mnie, kładąc mi dłoń na czole.
- Nie masz gorączki, chociaż jesteś czerwony – mruknął cicho tak, bym tylko ja mógł to usłyszeć. – Możesz wstać? – spytał już głośniej, wystawiając w moim kierunku rękę. Chwyciłem ją zaraz, podnosząc się do siadu dzięki temu. Wtedy też dopiero dotarło do mnie, że znajduję się już w salonie, siedząc na kanapie. – Kręci ci się w głowie?
- Trochę – odparłem, chwytając rękaw jego bluzy, pokazując mu tym samym, żeby nie odchodził. Pewnie sam zdawał sobie sprawę z tego, że najzwyczajniej w świecie boję się zostawać tylko z ojcem. Zawsze takie chwile były dla mnie negatywne w skutkach.
- Czarny Lord zaraz zjawi się tutaj, a wraz z Nim kilku innych czarodziei – oznajmił mężczyzna, uważnie obserwując każdy ruch mojego ojca. Ten natomiast wydawał się nie przejmować tym, co się wokół niego dzieje. – Przykro mi, Draco. Jednak w tej kwestii już nie będę w stanie ci pomóc.
Ledwo zdążył się wyprostować, a przy kominku pojawiło się kilku mężczyzn ubranych w ciemne szaty. Każdy z nich nałożoną miał na twarz maskę, by żaden inny gość nie mógł odgadnąć jego tożsamości. Zaraz też w drzwiach pojawił się Voldemort, obok którego stóp sunęła leniwie Nagini.
- Doskonałe wyczucie czasu. – Czarny Pan rozpromienił się, co można było usłyszeć w jego głosie; wchodząc w głąb pomieszczenia i obserwując, czy nowoprzybyli mężczyźni wzięli na pewno wszystkie potrzebne rzeczy. – Draco czeka już tylko na przygotowanie do rytuału. No, panowie czarodzieje. Nie każmy mu więcej czekać.
Spoglądałem przerażony, jak mężczyźni zbliżali się do mnie z każdym krokiem. Sev z początku chciał im w tym przeszkodzić, niestety jednak zaraz został odsunięty na bok przez mojego ojca. Mogłem jeszcze dojrzeć, jak jeden z zamaskowanych wyciąga z kawałka ciemnego materiału, długi, niezwykle smukły miecz, który mienił się dziwną poświatą. Albo po prostu mi się zdawało. Mężczyzna od razu przekazał go Lordowi.
- Och, miecz Enqua. Tak długo na niego czekałem. Za jego pomocą uda mi się, unieszkodliwić w końcu Harry’ego Pottera – oznajmił zadowolony mężczyzna, ściskając mocniej rękojeść miecza, by nagle zamachnąć się i wbić jego ostrze w ciało tego, co je mu podał. Zamaskowany mag wydał z siebie ostatnie westchnienie, po czym padł na ziemię bez życia. – Widać, że jest w idealnym stanie. Doskonale.
W czasie, gdy Lord zachwycał się mieczem, reszta czarodziei podeszła do mnie, zmuszając mnie niezbyt delikatnie do wstania i zaraz zaprowadzili mnie do jednego z pomieszczeń lochów, gdzie na środku białą kredą narysowany był krąg. Zmusili mnie do położenia się na środku, unieruchamiając magicznymi bransoletami w nadgarstkach i kostkach.
- Lepiej otwórz usta po dobroci, a będzie mniej bolało – zwrócił się do mnie jeden z nich, na co zacisnąłem od razu szczękę. Nie, by zrobić im na złość, ale raczej ze strachu, że i oni będą robić mi to samo co Voldemort. – Sam się o to prosiłeś – warknął, wyciągając różdżkę i dosłownie na parę sekund traktując mnie Cruciatusem, potem zaś już bez większych przeszkód udało mu się nakłonić mnie do rozchylenia warg.
Wolną ręką wziął różdżkę, która, jak sam mówił, miała służyć do stworzenia pieczęci i  przyłożył ją do skóry języka. Z gardła wypadł mi jakiś bliżej nieokreślony dźwięk przerażenia, który nie wywołał żadnej reakcji u mojego prześladowcy.
- Przestańcie natychmiast! – krzyknął tylko brunet w mojej obronie, starając się wyrwać z rąk Lucjusza. Tymi słowami skazywał się nie tylko na gniew mojego ojca, który zapewne chciał doprowadzić ten dziwny rytuał do końca, ale pewnie też na złość Sami-Wiemy-Kogo, jak tak to często mawiali inny czarodzieje.
- Severusie… Chłopak jest nieodzowną, idealną częścią naszego wspaniałego planu – zwrócił się do niego Czarny Pan, podchodząc do mnie bliżej z mieczem. – Nie bój się, Draco. Ból musi towarzyszyć zwycięstwu.
Zaklęcie uciekające od różdżki sługi przebiło skórę; doskonale czułem krew na kubkach smakowych. Wierzgnąłem biodrami, starając się uciec jakoś od tego, niestety kajdanki skutecznie mi to uniemożliwiały.
- Pieczęć już jest prawie gotowa – oznajmił inny mag, stojący blisko nas, jednak w żaden sposób nie pomagając swoim towarzyszom. Jedyne co robił, to przyglądał się ich poczynaniom i szeptał pod nosem jakieś słowa. Jakoś bym się nie zdziwił, gdyby okazało się to jakąś inkantacją, czy czymś innym. – Możesz już, Panie, dokończyć pieczętowanie miecza. Im szybciej zaaplikujemy go w ciele chłopaka, tym mniejsze będzie zagrożenie powikłań.
Z coraz większym przerażeniem obserwowałem, jak Voldemort z mieczem w ręku, przybliża się do mnie z bezwzględnym uśmiechem. Jednocześnie wyciągnął różdżkę i machnąwszy ją sprawił, że miecz przemienił się w srebrno-fioletowy strumień magii, przychodzący mi na myśl mgłę.
Mężczyzna z bezwzględnym uśmiechem zaczął mamrotać niezrozumiałe dla mnie w żadnym calu słowa, kierując w moim kierunku laseczkę. Doskonale czułem jak magia wbija się w moje gardło, przyprawiając mnie o napływające fale mdłości, jak i ogromny ból. Mimo wszystko rozpychająca mój przełyk mgła nie raniła mnie w żaden fizyczny sposób, co stało by się, gdyby chcieli wepchnąć we mnie w normalny sposób miecz.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłem nic innego zrobić, jak tylko zaciskać mocno powieki z bólu i bezsilności, starając się ostatkami sił, powstrzymać od uronienia najmniejszej zły.
- Anguis in herba*… – mruknął na koniec, chowając różdżkę i patrząc na mnie z góry, gdy wiłem się pod wpływem bólu, jaki trawił moje gardło, stopniowo rozprzestrzeniając się na resztę ciała.
- Trzeba dać mu kilka chwil – powiedział mężczyzna, jaki to jeszcze przed chwilą przygotowywał mnie do tego całego zabiegu. – Za chwilę jego ciało zacznie opierać się sile Enqua i to tylko jego wola przetrwania zadecyduje o tym, czy przeżyje, jak i o efektach, które mogą wystąpić. Pożądanych bardziej i mniej…
- Trzeba rzucić na niego zaklęcie zapomnienia. Niech nie pamięta niczego z dzisiejszych wydarzeń w rezydencji – zawyrokował Voldemort, przyglądając mi się przed dłuższą chwilę. Uczucie gorąca i zimna na przemian starało się zawładnąć nad moim ciałem. – Nieświadomy swojej roli, nie będzie się tym zbytnio zamartwiał i dodatkowo, będzie bardziej rzetelnie zajmował się swoją pracą. Jak i nie zdradzi się nawet za pomocą Veritaserum.
Dalej nic już do mnie nie docierało. Był już tylko narastający, palący ból w gardle i klatce piersiowej, jak i myśl, że najlepszą dla mnie rzeczą w tej chwili będzie śmierć.

* z łac., dosł. ‘wąż w trawie’; ukryte niebezpieczeństwo

3 komentarze:

  1. Hej,
    Harry widział to poeczętowanie miecza, co to za miecz i och ma zapomnieć, o tym wszystkim, Voldemort. Lucjusz zgwałcili Drco, Lucjusz mimo wszystko uwaza, że Ivnis jest bardziej Malfloyem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    cudownie, Harry widział jak pieczętują ten miecz, o matko biedny Draco, Lucjusz go zgwałcili, i jak widać Lucjusz uważa, że Ignis jest bardziej Malfloyem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, ocho pięknie... Harry widzi całą scenę pieczętowania tego miecza..., biedny Draco, Lucjusz go zgwałcił, jak ja bardzo chcę go przytulić... Lucjusz uważa, że Ignis jest bardziej Malfloyem, a wcześniej to co było...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń