Zastanawia mnie, czy niektórzy (bo, ku mej ogromnej radości, znalazło się też kilka osób, które jednak to wiedzą) zdają sobie sprawę, że to opowiadanie ma dwie autorki? W zależności od opowiadającego się zmieniamy. I tak jak pod rozdziałami autorstwa Yunohy są czasem jakieś komentarze, tak pod moimi ostatnimi czasy są pustki. Powtórzę to, co powiedziała jakiś czas temu Yunoha - dopóki nie powiecie, co wam się podoba, a co nie, będziemy popełniały te same błędy, z marną szansą na jakikolwiek rozwój naszego warsztatu literackiego, jak i tego opowiadania. Mam nadzieję, że choć jedna osoba to przeczyta i weźmie pod uwagę. To tyle.
~*~*~*~
W końcu nadszedł dzień mistrzostw. Wszyscy wstaliśmy przed
siódmą rano, by ze wszystkim zdążyć.
Oczywiście nim wyruszyliśmy, pani Weasley co najmniej dziesięć razy sprawdzała,
czy wszystko spakowaliśmy. Ale kiedy wreszcie opuściliśmy Norę poszło już z
górki i niecałą godzinę później rozkładaliśmy namioty (jeden był dla dziewczyn).
Tego dnia wszystkim towarzyszyły mieszane uczucia. Z jednej
strony byliśmy podekscytowani i niecierpliwie wyczekiwaliśmy meczu, ale z
drugiej, gdy stanęliśmy na pustym polu, wspomnienia sprzed dwóch lat stanęły
nam przed oczami. Byliśmy podenerwowani , choć
wiedzieliśmy (już), że Dumbledore przysłał tu część członków Zakonu jako
zabezpieczenie na wypadek ponownego ataku. Oczywiście, to był jedyny powód, dla
którego pozwolił mi tu przyjechać. W końcu nie mógł pozwolić, by jego „broń
ostateczna” była narażona na niebezpieczeństwo…
Z trudem powstrzymałem rozdrażnione prychnięcie, próbując
skupić się na rozmowie przyjaciół.
– … Mam nadzieję, że i w tym roku Krum pokaże, na co go stać! – zawołał podekscytowany Ron, bawiąc się swoimi omnikularami.
– … Mam nadzieję, że i w tym roku Krum pokaże, na co go stać! – zawołał podekscytowany Ron, bawiąc się swoimi omnikularami.
– A ja wolałabym, żeby w ogóle nie wychodził z szatni.
– Czemu, Hermi? Przecież go lubiłaś, nawet pisaliście ze sobą
całe zeszłe lato! Myślałam, że właśnie ucieszysz się, że znów masz okazję go
zobaczyć, a może nawet i porozmawiać, jeśli wypatrzyłby cię w tłumie. –
Hermiona spojrzała z niedowierzaniem na Ginny.
– Jak mogłabym się cieszyć ze spotkania z nim? Przecież teraz
jestem z tobą. W dodatku krótko po wakacjach urwał nam się kontakt… Czułabym
się niezręcznie.
– A mnie dziwi, że w ogóle z nim zerwałaś. Przecież to KRUM,
najlepszy szukający obecnych czasów!
– Gdybym leciała na sławę albo zdolnych szukających, to już
dawno próbowałabym się dobrać do Harry’ego. Myślę, że jest bardziej sławny, no
i umiejętności też mu nie brakuje…
– Herm, proszę…! –Jęknąłem, czując, jak palą mnie policzki.
Na szczęście od kontynuowania tej rozmowy wybawił mnie pan
Weasley i zbliżający się mecz.
~*~
– To było naprawdę ekstra! – zawołał podekscytowany Ron.
– Na taki mecz opłacało się czekać miesiącami. – Ginny była
równie przejęta. Zresztą wszyscy byliśmy.
Każdy spodziewał się
wiele po tym meczu, biorąc pod uwagę poprzednie zawody. Irlandia i Bułgaria
szły dzisiaj niemal łeb w łeb. Aż do ostatniej sekundy nie byłem w stanie
przewidzieć, kto wygra. Obydwie drużyny były w szczytowych formach i tylko
złapanie znicza miało zadecydować o zwycięzcy. Dlatego ostatnie minuty meczu,
to było naprawdę coś! Lynch pierwszy zobaczył znicz, który latał niedaleko
nieświadomego jego obecności Kruma. Dla zmylenia przeciwnika Irlandczyk ruszył
w przeciwnym kierunku. Nigdy bym na coś takiego nie wpadł! Wiktor popędził za
nim. Już prawie się zrównali. Nagle Lynch zawrócił i pomknął z powrotem. Zyskał
nad Krumem kilka sekund przewagi. Niestety w czasie tego manewru znicz zniknął.
Szukający szybko wypatrzył go niedaleko bramek Irlandii. Wściekły Krum dogonił
go. Od piłeczki dzieliły ich metry. Część widzów wstrzymała oddechy, inni
zaczęli wrzeszczeć jeszcze głośniej. Napięcie w tamtej chwili było nie do
wytrzymania. W dodatku uległem namowom bliźniaków i obstawiłem na zwycięstwo
Irlandii 5 galeonów. Niby nie było to aż tak wiele, ale wystarczyło, by emocje
wzrosły. Mężczyźni próbowali się nawzajem odepchnąć. Za wszelką cenę chcieli złapać
skrzydlatą piłeczkę. Jednocześnie starali się unikać pędzącego ku nim raz po
raz tłuczka. Z całej siły przyciskałem do twarzy omnikulary, aż moje własne
okulary wbijały mi się w nos. Nie chciałem przegapić ani sekundy meczu.
Widziałem, jak palce Kruma ocierają się o złotą powierzchnię kulki. Jęknąłem
przestraszony, a dreszcz podekscytowania przebiegł mi po plecach. Na szczęście
tłuczek uderzył go w bok. Nie zdołał pochwycić znicza. Jak teraz o tym pomyślę,
to wyglądało dość komicznie, gdy tak krążyli wokół słupków, co chwilę się
popychając, robiąc uniki przed tłuczkiem i wyciągając ręce do przodu, próbując
złapać skrzydlatą piłeczkę. Wtedy jednak nie zwracałem na to uwagi. W końcu po
chyba dziesiątym okrążeniu znicz skręcił w prawo, tym samym dając Irlandczykowi
przewagę nad Bułgarem, którą Lynch z radością wykorzystał. Ryk tłumu pewnie
byłby słyszany w odległości kilku mil, gdyby nie zaklęcia ochronne otaczające
to miejsce. Przez ten mecz jeszcze bardziej zatęskniłem za miotłą i
Quidditchem. Choć grałem z przyjaciółmi w Norze, to jednak wolałem rolę
szukającego od obrońcy. Nie byłem zbyt dobry w obronie.
– Wiktor po raz kolejny pokazał, że nie jest sławny tylko
dzięki wyglądowi. Mimo że dał się wyprowadzić w pole, zawrócił z taką
lekkością, jakby cały czas był świadomy tego wszystkiego i tylko czekał na
odpowiedni moment. – Z zamyślenia wyrwał mnie pełen podziwu głos Hermiony.
Ginny przytaknęła jej ochoczo.
– Widzisz, Herm. A jeszcze nie tak dawno mówiłaś, żeby lepiej
nie wychodził z szatni – rzuciła z przekąsem Ginny.
– To i tak bez różnicy, Ginny, czy Krum grał, czy nie. W końcu
i tak…
– … Lynch był lepszy! To on wpadł na pomysł, by tak zmylić
Kruma! – zawołali bliźniacy, szczerząc się radośnie. Nie dziwiłem się ich
entuzjazmowi. W końcu, to dzięki Lynchowi wszyscy trzej wygraliśmy zakłady.
Choć postawiliśmy na Irlandczyków tylko dlatego, że reszta naszej gromadki
wybrała drużynę Kruma. A jak powiedzieli bliźniacy tuż przed meczem, lepiej być
przygotowanym na każdą okazję. Więc by wygrać cokolwiek niezależnie od wyniku
zamiast stawiać wszystko na jedną kartę, obstawialiśmy różne drużyny.
– Harry, musisz to kiedyś wykorzystać podczas meczu ze
Ślizgonami! – zwrócił się do mnie uradowany Ron. – Na pewno nie będą się tego
spodziewali. Już widzę te ich przerażone i zaskoczone miny! Naprawdę musimy
użyć tego manewru…
– Może nie będą się spodziewali, ale jeśli mu się nie uda, to
nie dadzą nam żyć. Będą złośliwsi niż zazwyczaj, zwłaszcza Malfoy. On na pewno
nie odpuści żadnej okazji, by ubliżyć Harry’emu.
– Czemu od razu przewidujesz najgorsze? Przecież to Harry! Na
pewno da sobie radę – zawołała oburzona Ginny. Po chwili zarumieniła się lekko.
– Hermiona ma rację. Nie możecie być pewni, że podczas meczu w
szkole znicz zachowa się tak samo, jak ten tutaj. Lepiej nie ryzykować. – Do
rozmowy dołączył się pan Weasley, wręczając każdemu po kremowym piwie. – No, a
teraz świętujmy! – Wszyscy unieśli kubki, stukając się nimi.
– Za Lyncha! Dzięki niemu…
– …zgarnęliśmy
dwadzieścia pięć galeonów! – Fred i Georg zarzucili sobie ręce na szyje i
szczęśliwi wymachiwali naczyniami.
W tej atmosferze naprawdę łatwo było mi zapomnieć o wszystkich
ostatnich zmartwieniach. Miałem cichą nadzieję, że od teraz wszystko będzie się
już układało. Wiedziałem jednak że prędzej czy później wszystko wróci do punktu
wyjścia. Wystarczy chwila nieuwagi i ponure myśli znów mnie dopadną. Teraz
jednak postarałem się zepchnąć tematy wojny, Voldemorta i jego planów, śmierć
Syriusza i przepowiednię na dalszy plan, po prostu ciesząc się wygraną i bliskością
przyjaciół. W końcu za kilka dni znów będę musiał się z nimi rozstać.
~*~
– Chodź, Ron. Spróbujemy jak najszybciej się z tym uwinąć – spróbowałem
przekrzyczeć tłum, gdy przeciskaliśmy się przez niego z wiadrami w poszukiwaniu
kranu.
Nasze świętowanie zwycięstwa skończyło się naprawdę szybko.
Pan Weasley musiał gdzieś wyjść, przed tym jednak zlecił nam przyniesienie
wody. Kiedy o tym usłyszeliśmy, Bill i Fleur gdzieś się zmyli, a Ginny i
Hermiona odmówiły dźwigania wody, stwierdzając, że spędzą ten czas u siebie w
namiocie. Ron próbował protestować, ale dziewczyny całkowicie go zignorowały. Moim
zdaniem, Ron miał jednak rację. Nie powinniśmy się zbytnio rozdzielać.
Najbezpieczniej było się trzymać razem… Mimo kręcących się tu gdzieś w pobliżu
członków Zakonu, wciąż czułem się niepewnie. Robiłem się spięty i rozdrażniony
na wspomnienie poprzednich mistrzostw. Tyle osób wtedy ucierpiało… Potrząsnąłem
głową, odrzucając od siebie te myśli. Nie, tym razem jesteśmy tu bezpieczni…
A mimo to i tak czułem w środku niepokój.
Tak więc po drodze tylko z połowiczną uwagą przysłuchiwałem
się przekomarzaniom braci. Głównie skupiałem się na rozglądaniu na boki i
obserwacji terenu. Jednak pewnej chwili ich rozmowa przyciągnęła moją uwagę.
– Mówię wam, nie można ich zostawiać samych! A jak coś im się
stanie? Powinniśmy ich pilnować…
– Roniaczku, ty chyba nie myślisz, że uwierzymy, że martwisz
się…
– …o ich bezpieczeństwo. Przyznaj się, że tak naprawdę…
– …nie chcesz, żeby Ginny straciła w tym wieku dziewictwo…
– … i to z twoją przyjaciółką! – Razem z Ronem zatrzymaliśmy
się gwałtownie, patrząc z niedowierzaniem na szczerzących się bliźniaków.
Czerwony Ron rozejrzał się szybko, czy nikt ich nie usłyszał. Zanim zdążyłem cokolwiek
powiedzieć, poczułem, jak ktoś na mnie wpada. Upuściłem puste wiadra i
zachwiałem się lekko, ale na szczęście udało mi się utrzymać równowagę. Odwróciłem głowę, z zamiarem przeproszenia,
ale głos uwiązł mi w gardle. Przez chwilę mrugałem, patrząc na podnoszącą się
postać. Jednak po kilku sekundach odzyskałem nad sobą panowanie.
– Malfoy – warknąłem.
– Widzę, że przez ten czas wcale Twój móżdżek nie przyswoił
sobie żadnych nowych słów?
– Och, a ja widzę, że ty postanowiłeś zmienić płeć, co? – zakpiłem, lustrując go od
stóp do głów. Już w zaszłym roku zauważyłem, że ma dość drobną budowę, jak na
faceta, a teraz przez te długie włosy, wyglądał jeszcze… smuklej? Nie jestem
pewny, jak to określić. W każdym razie w połączeniu z niezbyt męskimi rysami
twarzy, na pierwszy rzut oka można by mieć problem z jednoznacznym
stwierdzeniem, że to facet. Przez chwilę zastanawiałem się też nad ranami na
jego twarzy, jednak szybko moja uwaga skupiła się na słowach Fretki.
– Chee, czyżbyś sugerował, że zmieniam się w transwestytę?
Muszę cię rozczarować, ale prawda jest taka, że nie zobaczysz mnie w bikini czy
sukience.
– Jakby mi zależało, by w ogóle cię oglądać – prychnąłem. –
Choć może w sukience
nie wyglądałbyś w końcu tak denerwująco… Nie. Obojętnie w czym, zawsze
będziesz wyglądał jak zadufany w sobie dupek. Najchętniej w ogóle bym cię nie
widywał.
– Hmpf… Prawda jest taka, że nie ważne, co bym na siebie
założył, zawsze będę wyglądał olśniewająco. Nie to, co ty, wieśniaku. Kiedy
patrzę na twoje ubrania, fryzurę, czy twarz, chce mi się wyć do księżyca, że na
ziemi może grasować takie bezguście. Czy ty w ogóle kiedykolwiek pomyślałeś o
tym, by się chociażby uczesać. Nie proszę nawet o zmianę ubioru, bo przecież
dla Złotego Chłopca to już o wiele za wiele. Jak nawet na korytarzu obronić się
sam nie potrafi.
– U mnie przynajmniej na pierwszy rzut oka widać, że jestem
facetem – zakpiłem. Nie mogłem się jednak powstrzymać przed choć częściowym
usprawiedliwieniem mojego wyglądu. Może i nienawidzę Fretki oraz nie znam się
na modzie, ale mam lustro i oczy. – Dla twojej wiadomości, już nie raz
walczyłem ze swoimi włosami, niestety nie chcą współpracować. Ale przecież nikt
ci nie każe na mnie patrzeć. Nawet nie
wiesz, jak bardzo by mnie uszczęśliwiło, gdybyśmy się nie widywali, tylko co
najwyżej mijali na korytarzach… O ile nie próbowałbyś znów rzucić mi z
zaskoczenia jakąś klątwą w plecy – wysyczałem, patrząc na niego z nienawiścią.
– Widać, jak te walki wiele ci przynoszą. Jesteś równie
beznadziejny przed lustrem, co rozłożony na ziemi. W obu przypadkach zmuszony
do błagania o życie. – Uśmiechnął się z wyższością.– Jednak widzę, że swoją
postawą pragniesz powtórki z naszego ostatniego spotkania. Wiesz, dla mnie ta
opcja wydaje się być nader kusząca. Móc ponownie zobaczyć cię u moich stóp, błagającego
o łaskę, to więcej niż potrzebuję do szczęścia.
Krew we mnie zawrzała, na jego słowa. JA błagający JEGO o
łaskę? Dobre sobie! Aż za dobrze pamiętam tamtą przeklętą parodię „walki”.
Zaklęcie uderzające w plecy, rozbrojenie, moje pełne nienawiści słowa a chwilę
później jego nogę zderzającą się z moimi żebrami. Ale z pewnością go nie o nic
nie błagałem. Co więcej, poprzysięgłem sobie w duchu zemstę… A teraz okazja
wydawała się aż nadto idealna, by ją wreszcie wprowadzić w życie.
– Ty...! – warknąłem rozjuszony i niewiele myśląc, zamachnąłem
się. W następnej chwili Fretka leżał na ziemi trzymając się za twarz. – I co,
Malfoy, już ci nie jest do śmiechu? – warknąłem, powtarzając jego słowa, z
zeszłego roku. – To wszystko? Tylko w gębie jesteś taki mocny?!
– Ty gnoju! Jak śmiałeś!? – wrzasnął wściekły. – Jeśli
myślisz, że ujdzie ci to płazem, to się grubo mylisz. Grasz równie nieczysto,
co twój ojczulek i ten kundel!
– ZAMKNIJ SIĘ! – W następnej chwili klęczałem nad Malfoyem i
okładałem go raz za razem. Starał się jakoś bronić, ale nie miał ze mną szans. –
Nigdy więcej nie waż się powiedzieć o nich choćby jednego złego słowa! –
Poczułem silne ramiona chwytające mnie od tyłu i odciągające od tej
przebrzydłej Fretki. – Zwłaszcza ty nie powinieneś nikomu wytykać brudnych
zagrywek, Malfoy – wyplułem ostatnie słowo z odrazą. Walczyłem przez chwilę,
próbując wyrwać się z uścisku bliźniaków, ale byli dla mnie za silni. – Puśćcie
mnie! – Szarpnąłem się gniewnie. Patrzyłem z nienawiścią, na pojękującego na
ziemi Malfoya.
– Właśnie, puśćcie go, należy się tej przebrzydłej Fretce!
– Zamknij się, Ron. Chcesz żeby go zatłukł na śmierć?
– Nie pozwolimy na to. I tak już nieźle go obił...
– Widzicie, nawet Ron się ze mną zgadza! – Spróbowałem raz
jeszcze. Bez skutku.
– Jakże żałośnie! – Nagle cała nasza piątka zamarła. Lucjusz
Malfoy stanął między nami i Fretką. Spojrzał pierw na syna, a po chwili przeniósł
wzrok na mnie.
– Prosiłbym o powstrzymanie koni, panie Potter. Mogę również
przeprosić za zachowanie mojego syna. Widocznie po jego krótkiej ucieczce z
domu, szajba mu odbiła.
Patrzyłem z niedowierzaniem, jak przygniata syna laską,
wciskając mu ją w brzuch. Ten widok sprawił, że dopiero po chwili dotarł do
mnie sens jego słów.
– Ucieczce? – wypaliłem, zanim zdążyłem się powstrzymać.
Mężczyzna zaśmiał się, nie wiem z czego, jeszcze raz uderzając laską Fretkę,
który stęknął cicho.
– Dokładnie tak. Aż dziw bierze, co mu do łba strzeliło.
Przeklęty gnojek. Aż zaczynam żałować, że jednak przeżył ten poród – warknął
rozeźlony. Razem z przyjaciółmi patrzyliśmy na tę dwójkę w szoku. O czym on, do
cholery, pieprzy? Jaki poród?… Znaczy się… Jak on mógł powiedzieć coś takiego?!
Czy dla niego syn naprawdę tak mało znaczy?! Nie rozumiem, jak można życzyć
śmierci własnemu dziecku, jak komukolwiek można życzyć śmierci! Może poza Voldemortem…
– Ale o tym to porozmawiamy w domu, Draco – odezwał się ponownie, wyrywając
mnie z zamyślenia. Zobaczyłem, jak chwyta Draco za poły ubrań, zmuszając do
wstania. – Jak ty wyglądasz? Zupełnie jakbyś mieszkał nie wiadomo gdzie i
sprzedawał się jak przyuliczne kurwy. – Ostatkiem sił postarałem się utrzymać
usta zamknięte, żeby nie musieć zbierać szczęki z podłogi. On naprawdę jest
jego ojcem? A może to tylko jakiś mój porąbany sen? Bo ta sytuacja jest
naprawdę nierealna… – Przekonamy się później. – Uderzył syna, który po chwili
nieprzytomny osunął się w jego ramiona. Chwilę potem aportował ich, zostawiając
nas w całkowitym osłupieniu.
– Co to…
– …było? – Wyjątkowo to my z Ronem stworzyliśmy duet. Jeden z
bliźniaków mruknął coś niewyraźnie, a ja rozejrzałem się na boki. Kilka osób
przyglądało się nam z zaciekawieniem, szepcąc między sobą. Uwolniłem się z
luźnego już uścisku bliźniaków, po czym odwróciłem do nich przodem. – Wracajmy
już lepiej do namiotu – powiedziałem wciąż lekko zdezorientowany, rzucając
znaczące spojrzenie w stronę gapiów.
– Taa, wzbudziliśmy sporą sensację – stwierdził Fred. – Zazwyczaj
nie mam nic przeciwko…
– … ale tym razem raczej nie wywołaliśmy pozytywnego wrażenia
– dopowiedział George, schylając się i podnosząc wiadra, które wcześniej
upuściłem. – W dodatku musimy jeszcze nabrać wody.
Opuściliśmy tamto miejsce najszybciej, jak się dało i jakieś
15 minut później byliśmy z powrotem pod namiotem dziewczyn. Ron przybył tam
trochę wcześniej, bo chciał „upewnić się, że dziewczyny są bezpieczne”. A teraz
patrzyliśmy z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia, jak czerwony na twarzy
wyskakuje z ich namiotu przy akompaniamencie pisków, cudem unikając wywrócenia
się o strojące przed wejściem wiadra.
– Ronaldzie Weasley ty bałwanie!! – wydarła się ze środka
Hermiona łamiącym się głosem.
Spojrzeliśmy pytająco na Rona. No dobra, ja spojrzałem, bo
Fred i George niemal płakali ze śmiechu, podtrzymując się nawzajem. Gdy Ron
posłał im, w zamierzeniu, wściekłe spojrzenie, zawyli i teraz już dosłownie
siedzieli na ziemi, próbując złapać oddech między kolejnymi salwami dzikiego
rechotu.
– Czy… czyżbyśmy mieli… Hahaha!
– …ra-rację?... Ahahaha! – dodał za brata George, starając się
uspokoić, co jednak kompletnie mu nie wyszło.
– Coś ty im takiego zrobił? – spytałem, samemu z trudem powstrzymując
chichot. Śmiech bliźniaków był zaraźliwy.
– P-przebierały się – mruknął niewyraźnie.
– Jesteś pewien, że się nie rozbierały? – spytał George, pomagając bratu wstać. Spojrzałem
lekko zażenowany na wejście do namiotu, a później na bliźniaków. Nie rozumiem,
jak oni mogą spokojnie mówić o czymś takim. Przecież Ginny to też ich siostra…
Nie powinni zachowywać się bardziej jak Ron?
– Dobra, nie dręcz ich już George – zachichotał Fred. –
Widzisz przecież, że sami czerwienią się jak dziewice. – Razem z Ronem, odwróciliśmy
zakłopotani głowy. – Nie mówicie, że wy wciąż nie…?
– Mamy dopiero szesnaście lat! – spróbował nas wybronić Ron.
– Dobra, dobra. Tylko nam tu nie spłoń. – George pokręcił z
rozbawieniem głową, po czym zapukał w namiot. – Możemy już wejść?!
– Eeee przepraszam – zaczął Ron, nie patrząc się na
dziewczyny, kiedy znaleźliśmy się już wszyscy w środku.
– Myślisz, że takie zwykłe „przepraszam” wszystko załatwi? –
spytała rozjuszona Ginny. – Po to mamy ten osobny namiot, żeby takie sytuacje
się nie zdarzały! A ty wszedłeś sobie tutaj, jak gdyby nigdy nic!
– Nie gniewajcie się, przecież nie zrobił tego specjalnie.
– A ty go jeszcze bronisz?
– Dajcie mi już spokój! Tak jakbym w ogóle chciał oglądać
którąś z was…
– Ron! – krzyknęły.
– Twierdzisz, że jestem brzydka? – spytała oburzona Ginny.
– Nie! Ja tylko… po prostu obie jesteście dla mnie jak
siostry. To znaczy Ginny jest moją siostrą, Hermiona jest tak naprawdę obc… to
znaczy jesteś moją przyjaciółką – poprawił się szybko, widząc jak Herm się
zapowietrza. – Traktuję cię jak siostrę, więc nie mógłbym… no wiesz. –
Zakończył kulawo. Choć i tak wybrnął z tego lepiej, niż gdybym ja miał to
zrobić. – Nie uwierzycie, spotkaliśmy przed chwilą Malfoya! – Zmienił szybko
temat. Ku naszej uldze, dziewczyny wyraźnie to zaciekawiło.
– Ale przecież pisali, że on zaginął – zauważyła Ginny.
– Czyżby udało mu się uciec? – spytała Hermiona.
– Nie zaginął, tylko uciekł. Jego ojciec nam powiedział. – Ron
wydawał się dumny z tego, że wie więcej od Hermiony.
– Ale jak wy go spotkaliście? – zapytała Ginny.
– Wpadliśmy na siebie. Dosłownie. – Skrzywiłem się na samo
wspomnienie. Za jakie grzechy muszę trafiać na tego dupka nawet w czasie
wakacji? Zwłaszcza, że tym razem nie było mowy o pomyłce.
– Szkoda, że tego nie widziałyście! Myślałem, że Harry
zatłucze go na śmierć!
– Co?! – krzyknęły obie. Podążyłem za wzrokiem Hermiony,
spoglądając na swoje pokaleczone dłonie. Dopiero teraz poczułem, że mnie pieką
kostki. No cóż, trudno. I tak wyglądają lepiej niż twarz Malfoya. Miałem ochotę
uśmiechnąć się z satysfakcją, ale wolałem tego nie robić przy Hermionie.
– Harry, co ci odbiło?! Jak mogłeś się na niego rzucić za to,
że na ciebie wpadł?! – zawołała oburzona.
– Wcale nie za to oberwał! – odwarknąłem. – To był rewanż za połamane
żebra.
– Jak to? Przecież powiedziałeś, że złamałeś je sobie podczas
treningu. – Spojrzała na mnie uważnie. O nie… – Harry… – dodała wyczekująco.
– No dobrze już, dobrze! Złamałem je sobie w trakcie bójki z
Fretką…
– Czekaj, to o to mu chodziło, gdy gadał te bzdury o błaganiu
o łaskę? – Przytaknąłem Fredowi.
– Nie chce mi się wierzyć, że to zrobiłeś… Przecież to Fretka!
– Ron, ja go NIE BŁAGAŁEM o nic – warknąłem. Jak on mógł w to
uwierzyć?! – Powiedział to tylko po to, żeby mnie upokorzyć… no i może
sprowokować.
– To ostanie mu się wyjątkowo udało – stwierdził rezolutnie
George. – Aż zaczynam trochę żałować, że cię powstrzymaliśmy.
– Właśnie. Gdybyś wcześniej powiedział prawdę, to zamiast stać
z boku, bym ci pomógł… Nie, co ja mówię. Od razu poszlibyśmy go obić.
– Właśnie dlatego nie chciałem wam mówić, że to Fretka mnie
tak urządził. Zrobiłaby się z tego pewnie afera, a jakoś nie miałem na to
ochoty…
– Wciąż nie możesz przeboleć, że Syriusz odszedł, prawda?
Spojrzałem smutno na Hermionę, ale nic nie odpowiedziałem. I
przypuszczam, że nawet tego ode mnie nie oczekiwała. Sam doskonale zdaję sobie
sprawę, że od kiedy wpadł za tę cholerną zasłonę, zachowuję się jak nie ja.
Jestem rozkojarzony, często się zamyślam, przeważnie nic mi się nie chce,
miewam wahania nastrojów… Ściślej mówiąc, nagle przez jedną myśl popadam w
depresję albo wybucham gniewem – głównie w stosunku do Voldemorta, ale czasem
też w stosunku do własnych słabości. Chyba jedyna dobra rzecz, jaka z tego
wszystkiego wyniknęła, to mój zapał do nauki animagii. Chociaż z drugiej strony
przez problemy z koncentracją i tak stoję w miejscu.
– Hej, jesteście tu wszyscy? – spytał pan Weasley, wchodząc do
środka.
– Wciąż nie ma Billa i Fleur.
– Och, no nic, to powtórzę im później.
– Co powtórzysz? – Jak na zawołanie pojawili się w wejściu. –
Fleur zobaczyła, że wracasz, więc stwierdziliśmy, że też powinniśmy.
– I słusznie. Rozmawiałem z Dumbledorem, przekazałem mu wszystko,
czego dowiedzieliśmy się od Harry’ego, jak i nasze przypuszczenia. Po pierwsze,
Harry, dyrektor prosi o informowanie go o każdej kolejnej wizji. – Skinąłem
głową. Spodziewałem się tego. – Po drugie powiedział, że postara się dowiedzieć
czegoś więcej odnośnie horkruksów. Oraz weźmie pod uwagę wszystkie wersje,
które wymyśliliśmy. Jeszcze dziś ma rozmawiać na ten temat z innymi członkami
Zakonu.
– A my? Co my mamy robić?
– Wy? Hermiono, wciąż jesteście dziećmi. Nie chcemy wciągać
was w tę wojnę jeszcze bardziej. A przynajmniej odwlec wasz udział w niej
najbardziej jak się da. Przede wszystkim musicie się uczyć. Pełnoprawni
członkowie Zakonu wszystkim się zajmą.
– Ale przecież my też możemy pomóc! Co więcej, tak naprawdę
już od pierwszej klasy nasza trójka jest w centrum tej wojny!
– Harry, to jeden z powodów, dla których chcemy jak
najbardziej was od tego odsunąć! Pomyśl
o uczuciach osób, które was kochają. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo wszyscy
martwimy się za każdym razem, gdy wplątujecie się w coś niebezpiecznego?
– A więc pana zdaniem lepiej, żebyście życiem ryzykowali wy,
bo „nikomu na was nie zależy”? – Hermiona złapała się wojowniczo pod boki.
– Nie. Dlatego, że wy macie przed sobą jeszcze całe życie.
Jesteście nastolatkami, na Merlina! Żaden zdrowy na umyśle dorosły nie puści na
wojnę dzieci, jeśli może w zamian posłać kogoś dwa czy nawet trzy razy
starszego!
– Poza tym większość członków Zakonu to albo świetnie
wyszkoleni aurorzy, albo specjaliści w jakichś dziedzinach…
– Jak Snape? – Ron wciął się w słowo Billowi. – Rzeczywiście,
jemu można pozwolić umrzeć…
– Ron!
– No co?! Przecież i tak nikt z was go nie lubi…! Zresztą taki
oszust jak on nie zasługuje na ochronę, jaką zapewnił mu dyrektor.
– Albus poręczył za niego już wiele lat temu, a ja ufam jego
decyzjom.
– Bo nie słyszałeś tego, co my, tato! Harry podsłuchał, że ta
gnida kogoś zabił!
– Harry, czy to prawda? Słyszałeś, jak się do tego przyznał? –
Pan Weasley spojrzał na mnie poważnie, a w jego oczach czaił się niepokój.
– Nie słyszałem co prawda całej rozmowy…
– Więc nie wiesz, co tak naprawdę się stało i o co chodziło? –
przerwał mi.
– No więc… Nie. Domyśliłem się wszystkiego ze strzępków
rozmowy. Irytek latał mi nad głową, przez co nie słyszałem części z ich
rozmowy.
– A z kim rozmawiał?
– Z Malfoyem. Znaczy, z Draco – dodałem po chwili, zdając
sobie sprawę, że było to trochę nieprecyzyjne. Chociaż to imię z wielkim trudem
przeszło mi przez gardło.
– Rozumiem. – Pokiwał powoli głową, zastanawiając się nad
czymś. – Usłyszałeś może coś jeszcze?
– Coś o tym, że Snape miałby kłopoty u Malfoya seniora i że
William Richardson złożył staremu Malfoyowi wieczystą przysięgę. – W
przeciwieństwie do tego, jak opowiadałem tę historię przyjaciołom, tym razem
podałem tylko fakty.
Pan Weasley patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, po czym
powiedział nam, byśmy zapomnieli o tej rozmowie.
– Przekażę wszystko Albusowi, by wedle własnej opinii podjął
odpowiednie kroki.
~*~
Błagam, nie! Znowu lochy!
Znów przerażające wrzaski przeszywają mój umysł na wskroś. Ale tym razem wizja
trochę się różni. Nie ma metalowego stołu. Nie ma kulących się w kącie
przerażonych więźniów. Choć jakaś postać leży na ziemi… Chyba jest skuta
łańcuchami. Nie widzę wyraźnie. Obraz przysłania mi jakaś srebrna mgła, która…
kumuluje się nad cierpiącą postacią? Nie, bardziej jakby… wchodziła w nią. Nie
jestem w stanie stwierdzić.
Dopiero po chwili zdaję
sobie sprawę z obecności kilku zakapturzonych postaci stojących obok kręgu, w
którym leży… ten ktoś. Próbuję dostrzec, kogo tym razem torturują, ale na
marne. Mgła jest zbyt gęsta. W dodatku przez ból głowy obraz rozmywa mi się
przed oczami... A wrzaski nie ustają. Czemu ta osoba tak cierpi?
Skończcie już! Jakim
prawem ją torturujecie?! Czym wam zawiniła?!
Potwory! Bezduszne
kreatury!
Mgła już prawie
zniknęła. Znów próbuję dostrzec twarz ofiary, ale nie jestem w stanie.
Wizja się kończy.
~*~
Wieczorem następnego dnia po mistrzostwach, jak tylko
wróciliśmy do Nory, wysłałem list do dyrektora, opisujący wizję. W odpowiedzi
dostałem podziękowanie za informację, zapewnienie, że spróbuje dowiedzieć się
czegoś w tej sprawie oraz propozycję-nie-do-odrzucenia: „Może czas, żebyś
zaczął uczyć się legilimencji z profesorem Snapem?”. Po moim trupie. Nie ufam
temu facetowi, zresztą nie zamierzam pozwolić mu zajrzeć do swojego umysłu.
Kiedyś już rozmawiałem na ten temat z dyrektorem i kategorycznie odmówiłem,
teraz też nie zamierzam się ugiąć. Wolę już cierpieć przez wizje Voldemorta,
niż nie wiadomo ile dodatkowych godzin tygodniowo spędzać z tym starym
Nietoperzem, w dodatku sam na sam.
Pomijając tę jedną wizję, reszta czasu spędzonego w Norze
minęła mi naprawdę przyjemnie, choć zdecydowanie za szybko. Weasleyowie wraz z
Hermioną przygotowali mi przyjęcie niespodziankę z okazji urodzin. Spędziliśmy
kilka godzin na rozmowach, grze w Monopoly (panu Weasleyowi udało się namówić
mnie i Hermionę do gry) oraz quidditch. Jak zawsze dostałem wspaniałe prezenty,
choć trochę żałuję, że nie będę musiał ich wyczekiwać jak co roku koło północy.
Ale w taki sposób też było to miłe… Nie, to było jednak nawet lepsze.
Dzień przed moim wyjazdem miał miejsce pewien dość zaskakujący
incydent… W ogóle, jeśli chodzi o te sprawy, ostatnich kilka tygodni było dość
zaskakujących… W każdym razie dowiedzieliśmy się, że bliźniacy są gejami. Obaj.
To był spory szok, zwłaszcza, że mówiąc to zarówno Fred jak i George byli
naprawdę poważni, co nie zdarza się za często. W dodatku wyskoczyli z tym tak
nagle.
Siedzieliśmy we czwórkę w
salonie, udając, że gramy „Chińczyka”. Udając, bo tak naprawdę Ron na siłę
usiłował utrzymać wściekłe dziewczyny na dole, a ja bezradnie starałem się nie
wplątywać w tę ich sprzeczkę. Do tej pory próbowałem już kilkukrotnie,
obierając za każdym razem inną stronę, co zawsze kończyło się oskarżeniami o
zdradę, przez stronę przeciwko której byłem. I przy tak napiętej atmosferze, do
pomieszczenia wparowali bliźniacy.
– Co się stało…? Nie,
nie mówcie, niech zgadnę. Ron znów przeszkodził Hermionie i Ginny w małym sam-na-sam? – bliźniak powiedział to w
taki sposób, że nasze twarze momentalnie się zaczerwieniły.
– Popatrz, George, jacy
oni wstydliwi.
– Tak, aż szkoda, że już
nie chodzimy do szkoły.
– Moglibyśmy pomoc im w
pewnych sprawach… – Nasze rumieńce pogłębiły się, a po pomieszczeniu rozszedł
się śmiech bliźniaków.
– Jesteście okropni –
powiedziała Ginny, która jako pierwsza odzyskała nad sobą panowanie. –
Udajecie, że jesteście tacy obeznani w tych tematach, a tak naprawdę pewnie
nigdy nie byliście z żadna dziewczyną! – Wskazała na nich oskarżycielsko.
– Masz nas…
Rzeczywiście, nigdy…
–… nie byliśmy z żadną…
–… dziewczyną. –
Ostatnie słowo powiedzieli wspólnie, wyraźnie je akcentując. Przez chwilę nikt
z nas się nie odzywał.
– Chwila… jesteście
gejami?! – spytała z niedowierzaniem.
Musiało być to słychać
nawet w kuchni, bo zaraz do pomieszczenia wpadli państwo Weasley.
– Kto tym razem? – spytał
pan Weasley.
Ręce bliźniaków
wystrzeliły w górę w parodii zgłoszenia do odpowiedzi na lekcji. Zaraz jednak
opuścili je i spojrzeli na siebie nawzajem, po czym zwrócili poważne twarze ku
rodzicom.
– Chyba nie macie nic
przeciwko? – spytał George. Pierwszy raz widziałem, żeby był zaniepokojony.
Przez kilka sekund w
pokoju panowała idealna cisza. Kiedy jednak pani Weasley otrząsnęła się z
szoku, podeszła do synów i ucałowała każdego w policzek.
– Jasne, że nie,
głuptasy.
– Wiesz, martwiliśmy się
trochę.
– Wiemy, jak bardzo
chciałabyś mieć wnuki, a tu już troje z nas…
– … wypadło z gry.
– I tym się tak
martwiliście? Nie do wiary, naprawdę. Przecież dobrze mnie znacie. Ojca także. Wyobrażacie
sobie, żebyśmy przez coś takiego się od was odsunęli? Już prędzej takim
myśleniem mnie zraniliście.
– Wybacz, mamo.
– W sumie, zawsze
zostają jeszcze Bill i Charlie.
– I Percy ewentualnie,
choć nie jestem pewny, czy on widzi cokolwiek poza swoją pracą.
– W sumie Charlie poza
smokami też świata nie widzi.
– Ale miał przynajmniej kiedyś
dziewczynę…
– a właściwie wieleeele
dziewczyn.
– W każdym razie, nawet
gdyby tamci dwaj zawiedli, postanawiając poślubić swoją pracę…
– …Percy kociołek o GRUBYM
DENKU, a Charlie smoka…
– …to do przedłużenia
linii rodu wciąż pozostaje Bill, który najwyraźniej bardzo polubił Fleur.
Rozmowa między
bliźniakami przekształciła się w długą rodzinną pogawędkę o życiu i
przyszłości. Z przyjemnością słuchałem tego, co opowiadali, wyobrażając nas
sobie za dziesięć czy dwadzieścia lat… Choć ciężko było mi wyobrazić sobie
siebie samego. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie założonej przeze mnie
rodziny. Ale w sumie nie ma się co dziwić. Nigdy żadnej nie miałem, więc czemu
miałoby się to zmienić w przyszłości? O ile w ogóle jakiejkolwiek dożyję…
Może i myślałem pesymistycznie. Ale jak mogłem myśleć inaczej,
biegnąc na oślep uliczkami w okolicy Privet Drive? Jak, gdy czułem ciepłą krew
sączącą się z rany na głowie i zlepiającą mi włosy? Gdy czułem ostry ból w biodrze i
pieczenie dłoni i łokcia, w miejscu gdzie przez upadek miałem zdartą skórę? Jak
mogłem mieć inne myśli, będąc w tym piekle?!
~*~*~*~
Notka super :)
OdpowiedzUsuńA Lucjusz Malfoy to perfidny degenerat-niechaj sczeźnie w otchłani piekielnej :/
Mam nadzieje na jakąś ciekawą sexi akcję między zielonookim a młodym Malfoy-bardzo mi tego brak :(
Czekam na kolejną notkę i pozdrawiam
Hej,
OdpowiedzUsuńoch gdyby nie rozmawiali to Lucjusz nie natknął by się na Draco, czyżby to on był torturowany...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ale tak gdyby nie rozmawiali ze sobą, to Lucjusz nie natknął by się jednak na Draco... czy to on był torturowany?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ech gdyby Draco nie rozmawiał z Harrym, to Lucjusz nie natknął by się jednak na syna... chwila... czy to on był torturowany?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza