piątek, 21 czerwca 2013

Rozdział 16 - Harry



~*~*~*~
– Stary, co ci się stało?
Przecisnąwszy głowę przez kołnierz piżamy, spojrzałem pytająco na przyjaciela.
– A co się miało stać?
– Widziałeś się może ostatnio w lustrze? Wyglądasz jak po walce z Wierzbą Bijącą.
– Co…? Ach, to.
Zdenerwowany podrapałem się po karku, myśląc intensywnie. Zupełnie zapomniałem o „pamiątkach” od wujka. Większość była już ledwo widoczna, bo przez ostatni tydzień udawało mi się go unikać. Jednak był jeden całkiem spory na plecach – pamiątka po bliższym spotkaniu z komodą – który wciąż mocno odcinał się na tle mojej skóry.
Zastanawiałem się jeszcze chwilę, aż do głowy przyszła mi pewna myśl. Może powiem prawdę? Ron z pewnością nie zostawiłby tego bez komentarza ani tym bardziej tylko dla siebie. W końcu to on głównie nalegał bym spędzał część wakacji – a najlepiej całe – w Norze. Nie chciał, bym mieszkał u ludzi, którzy zakratowali mi okna… Aż nie chcę myśleć, co mógłby zrobić, gdyby dowiedział się o mich bójkach z wujem. Pewnie od razu powiedziałby o tym rodzicom i Dumbledore’owi. A jak nie on, to z pewnością państwo Weasley by to zrobili. Jestem pewien, że nie zostawili by tak tej sprawy. Może wtedy dyrektor w końcu przestałby się zasłaniać moim dobrem, wysyłając mnie tam na wakacje. A jeśli wciąż by się upierał, to bez cienia wątpliwości pani Weasley spróbowałaby go od tego pomysłu odwieść.
Nie. Odpada. Nie mogę im powiedzieć prawdy. I tak mają wystarczająco własnych zmartwień w związku z działalnością w Zakonie. Nie będę im jeszcze zwalał na głowę swoich problemów. Sam muszę sobie dać z nimi radę. Jeśli nie poradzę sobie z Dursleyami, to nie mam nawet co liczyć, na sprostanie wymaganiom czarodziejskiego świata. W dodatku połowę wakacji mam już za sobą, zostaną tylko jeszcze przyszłe, a właściwie ich połowa. Za rok osiągam pełnoletniość, według magicznego prawa, a co za tym idzie mogę zamieszkać sam. Poza tym, z tego co pamiętam, w tym samym czasie swoją moc straci zaklęcie ochronne mojej matki, które było najmocniejszą i w sumie jedyną kartą przetargową Dumbledore’a. Od przyszłego sierpnia będę mógł mieszkać gdziekolwiek tylko będę chciał. Na przykład na Grimmauld Place… lub w Dolinie Godryka.
 Ostatnio zacząłem ćwiczyć.
– Co niby? Boks?
– Skąd znasz ten sport?
– Nie myśl, że jestem taki zacofany tylko dlatego, że nie chodzę na mugoloznastwo – burknął, choć po chwili dodał – … tata.
Skinąłem głową.
– Ale nie, nie trenuję boksu. Biegam. Jakiś czas temu się wywaliłem i stąd te siniaki… A ten na plecach zrobiłem sobie w pokoju – mówiłem ci, że pełno tam gratów Dudleya – plotłem pierwsze, co mi przyszło do głowy, z ulgą stwierdzając, że to nawet całkiem wiarygodna wersja. Przynajmniej dla Rona.
Tym razem to on kiwnął przytakująco głową i zaraz zmienił temat, puszczając swoje pytanie w niepamięć. Choć byłem zadowolony, że w przeciwieństwie do Hermiony nie drążył uparcie tematu, później jeszcze przez pewien czas walczyłem z wyrzutami sumienia.
~*~
Przez następne dni razem z bliźniakami, Ronem i Ginny próbowaliśmy pomóc Hermionie przełamać strach przed miotłą. Choć ja, Fred i Ron byliśmy tam raczej jako obserwatorzy niż instruktorzy.
Pierwszego dnia treningu Herm przez dwie godziny latała na jednej miotle z Georgem (a przynajmniej twierdził, że to on jest Georgem, jak było naprawdę, wiedzieli tylko oni).  Na jej prośbę obok cały czas leciała Ginny w ramach asekuracji. Zaczęli od 5 stóp, by po kilku kółkach powoli zwiększać dystans dzielący ich od ziemi. Ostatecznie pierwszego dnia wznieśli się na wysokość 11 stóp bez ataków paniki w wykonaniu Herm. To i tak duży wyczyn, biorąc pod uwagę, że wcześniej problem stanowiło dla niej 6 stóp.
Co więcej, dowiedzieliśmy się, że Herm wcale nie ma lęku wysokości, jak z początku uważaliśmy, jedynie boi się latać na miotle. Gdyby było inaczej, Ginny z pewnością nie pozwoliłaby jej trenować.
Drugiego dnia zaczęli znów od pięciu stóp. Tym razem wysokość zwiększała się trochę szybciej (wciąż na miotle siedzieli we dwójkę), ale tak samo jak wczoraj przy 11 Herm miała już dosyć. Chociaż następnego dnia wzniosła się już o 2 stopy wyżej.
Każdego dnia „trening” trwał około dwóch godzin, później zazwyczaj rozgrywaliśmy między sobą krótki mecz quidditcha. Resztę czasu poświęcaliśmy na gry planszowe – na prośbę pana Weasleya – jedzenie i w największej części na rozmowy. Gadaliśmy głównie o bzdurach, ale co jakiś czas na wierzch wychodziły tematy przepowiedni, porwań, planów Voldemorta. Choć bez nowych danych i tak nie udało nam się wymyślić nic konkretniejszego niż to, co już mieliśmy. Nienawidzę tego – dreptania w miejscu. Sytuacja, która zmusza nas do biernego oczekiwania na rozwój wydarzeń, była dla mnie nie do zniesienia. Mimo że cieszyłem się z końca nocnych koszmarów, oznaczało to jednocześnie brak informacji o kolejnych posunięciach Gada. Narodziły się kolejne niewiadome – czy Voldemort osiągnął to, co zamierzał? Zmienił plany? Uznał, że nie ma sensu dłużej próbować mnie nastraszyć? Czy może specjalnie chce w nas tylko wzbudzić niepokój?
Gdy przyznałem się przyjaciołom, że znów miałem wizje, Herm wysnuła tamte wnioski. A oprócz tego kazała mi poinformować o wszystkim Dumbledore’a. Próbowałem jej wytłumaczyć, że nie miałem pewności, czy to znów nie jest jakiś podstęp Voldemorta, ale oczywiście, jak zwykle mnie przegadała.
– Tak naprawdę wszystko może być podstępem, Harry. Nie masz pewności, czy te wszystkie porwania i twoje sny nie są tak naprawdę tylko po to, by zwabić i zabić członków Zakonu. Ale jednocześnie jest to jedyny trop, jaki mamy. Nasza jedyna szansa, by mu przeciwdziałać, a nie tylko biernie czekać, na to aż zrealizuje swoje paskudne plany. Myślę, że profesor Dumbledore się ze mną zgadza, dlatego wszyscy członkowie Zakonu porozjeżdżali się po kraju w pogoni za nawet najbardziej niepewnymi pogłoskami.
– Ale to idiotyczne! Tylko niepotrzebnie ryzykują swoje życia!
– A jak to sobie inaczej wyobrażasz?! Myślisz, że bez ryzykowania udałoby nam się zdobyć jakiekolwiek informacje o planach Voldemorta? Że sam nam o wszystkim powie?! Harry, na Boga, ile ty masz lat? Tyle lat już walczymy z tym potworem, sam niezliczoną ilość razy narażałeś się w jeszcze głupszy sposób, a teraz śmiesz zarzucać dyrektorowi i członkom Zakonu, że bezsensownie się narażają? To naprawdę szczyt hipokryzji z twojej strony!
– Ja się po prostu o nich martwię!
– Ja też! Wszyscy się martwimy! Ale, co innego nam pozostaje? Jedyne, co możemy zrobić, to przemyśleć wszystko jak najdokładniej, opracować kilka planów zastępczych i modlić się, że szczęście będzie po naszej stronie. Harry, to jest wojna. – Zbolały głos Hermiony sprawił, że przeszły mnie ciarki. – Nie uratujemy wszystkich. Sam widzisz, że jesteśmy bezradni wobec tych wszystkich porwań. W Zakonie pracują na najwyższych obrotach, ale i tak wciąż znikają kolejni ludzie. I to nie tylko niemagiczni. Choć teraz przynajmniej mniej więcej wiemy, co z nimi robi…
– Hermiona ma rację, Harry. – Cała nasza trójka spojrzała na stojącego w drzwiach poważnego Billa. Za nim stała Fleur z równie zaciętą miną. – Wybaczcie, że się wtrącamy, ale było was słychać w całym mieszkaniu, więc postanowiliśmy się dołączyć. W każdym razie, bez ryzyka niczego nie osiągniemy. Choć stale otrzymujemy informacje od Snape’a, to wciąż niewystarczająca ilość, by przeciwdziałać Voldemortowi. W dodatku, żeby go nie zdemaskować, nie możemy reagować na wszystkie plany, o których wie. Dlatego oprócz paru przypadków, działamy głównie w ciemno. Staramy się przewidzieć, kto będzie następną ofiarą. Niestety prawdopodobnych celów jest tak wiele, że nie jesteśmy w stanie wszystkim zapewnić ochrony. Kilka razy udało nam się jednak trafić i obroniliśmy parę rodzin.
– Wi liczbach możi to sie widawać niewiele, ale kaźde życie jest ważine. To dzięki tym malim sukcesom wciąż walczimy. I jeśli istnieje choćby cień szansy na uratowanie kilku źyć wiecej, to my si nie poddamy.
– Musimy działać jak najszybciej i najsprawniej. Dlatego część członków poszukuje nowych sprzymierzeńców. Im prędzej skończy się wojna, tym więcej ludzi ma szansę przeżyć. A uratowanie jak największej ilości żyć jest dla nas równie priorytetowe, jak pokonanie samego Voldemorta. O ile nawet nie jest dla nas najważniejsze. Z tego względu, że, wybacz, że to mówię, ale pokonaniem Voldemorta możesz zająć się tylko ty, Harry.
Patrzyłem w milczeniu na ścianę, rozmyślając. To, co mi powiedzieli brzmiało całkiem logicznie. Prawdopodobnie mieli rację, ale wciąż ciężko było mi się pogodzić z tym, że nasze wszystkie starania mogą być tak naprawdę daremne.
– Harry… – Podniosłem głowę i spojrzałem na pewną twarz Rona. – Dasz sobie radę. Wszyscy damy. Już nie raz nam się udawało, teraz też tak będzie. To dzięki tobie uchodziliśmy z życiem tyle razy. Jeśli ty stracisz wiarę w zwycięstwo…
Patrzyłem w szoku na przyjaciela. Nigdy nie spodziewałem się usłyszeć od niego takich słów. I może właśnie dlatego tak bardzo mnie poruszyły. Ron we mnie wierzy. Wszyscy we mnie wierzą. To mnie przepowiedzono pokonanie Voldemorta lub zginięcie z jego ręki. Wiem o tym doskonale, a jednak zwątpiłem. Strach przed utratą kolejnych bliskich mi osób jest paraliżujący. Ale jeśli nie podejmę walki, wtedy z pewnością wszyscy zginą. Bo wszyscy moi przyjaciele woleliby umrzeć, niż przyłączyć się do Voldemorta. Jeśli pozwolę lękowi zapanować nad sobą… Nie. Nie mogę tego zrobić. Muszę być silny! Fleur ma rację. Nieważne, ile porażek poniesiemy, każde jedno ocalone życie jest na wagę złota. Choćbym miał walczyć tylko dla jednej osoby, nie cofnę się! Zabiję Gada. Nie mogę pozwolić, by to, co zrobił, uszło mu płazem! Odpowie za każdy swój czyn, już ja się o to postaram.
~*~
Ciemność. W nikłym świetle pochmurnej nocy białe maski śmierciożerców wydawały się nierealne, a mimo to były bardziej przerażające niż zazwyczaj. Postacie ustawione w kręgu patrzyły na klęczącą w jego środku postać. Również ukrytą za maską.
W powietrzu wyczuwało się napięcie, od którego można było dostać mdłości.
– Wciąż go nie znalazłeś. –Mrożący krew w żyłach głos odbił się echem po ogromnej komnacie.
– Wybacz, panie. – Drżenie drugiego głosu było idealnie słyszalne mimo tłumiącej go maski.
–Milcz! – Kilka osób w kręgu drgnęło niekontrolowanie. – Nie pozwoliłem ci mówić. Nie chcę twoich nędznych tłumaczeń ani tym bardziej nic niewartych przeprosin. Masz mi go po prostu tu sprowadzić. Szukasz go od miesiąca. Czy to nie jest wystarczająca ilość czasu?
Mężczyzna skulił się, jakby chciał ochronić się przed złowrogim tonem.
– Przysięgam na swoją krew, że wkrótce go sprowadzę. Daj mi panie jeszcze trochę czasu. Kilka… AAAA!
Wypowiedź Śmierciożercy przemieniła się w pełen bólu wrzask, gdy trafiła go wiązka Cruciatusa. Mężczyzna krzyczał nieustannie  przez kilka minut, zwijając się z bólu na posadzce. W końcu Voldemort cofnął zaklęcie.
– Koniec miesiąca. I ani minuty dłużej. To twoja ostatnia szansa, Lucjuszu.
Otworzyłem oczy, dysząc ciężko. Głowa pulsowała mi tępym bólem, a blizna piekła. Voldemort był naprawdę wściekły.
– Harry, w porządku?
– Tak… – Przeniosłem wzrok z sufitu na panią Weasley, dopiero zauważając, że wszyscy się tu zebrali. Pewnie krzyczałem przez sen... – Przepraszam, obudziłem was?
– Nie przejmuj się. Powiedz lepiej, co widziałeś. – Hermiona oczywiście od razu przeszła do sedna. Miała jednak rację. Teraz najważniejsze było rozgryzienie, co knuje Voldemort. A teraz przynajmniej miałem możliwość porozmawiać o tym ze wszystkimi. Opowiedziałem im więc wszystko, co zapamiętałem z tej, jak i poprzedniej wizji, kiedy to niekontrolowanie się ze mną połączył.
Bill: Czyli Lucjusz ma kogoś dla niego wytropić… Tylko kogo?
Hermiona: No i do czego ta osoba jest mu potrzebna?
Ron: Może to nowy zwolennik?
Bill: Czy ja wiem. Myślisz, że szukałby go z takim zacięciem?
Ginny: Możliwe. Jeśli byłby bardzo silny.
Pani Weasley: Lub wpływowy jak Lucjusz.
Hermiona: A może wcale nie chodzi mu o osobę samą w sobie, tylko o coś co ona posiada?
– To też jest prawdopodobne.
Pan Weasley: Ale nie musi to być koniecznie przedmiot, może posiada jakieś cenne informacje.
Ron: Albo eliksir.
Hermiona: To się zalicza do przedmiotów.
Ron: No niby tak, ale różni się od, powiedzmy, kufra.
– A może horkruks? – Oczy wszystkich zwróciły się na mnie. – W końcu miał jednego, ale go zniszczyliśmy. Może postanowił na jego miejsce stworzyć nowego?
Ginny: Ale czy stworzenie jednego nie jest potwornie trudne?
– Profesor Dumbledore tak twierdził, ale skoro raz mu się udało, to może i drugi.
Ginny: Nawet tak nie mów. Jeśli to prawda, to nie pokonamy go, póki nie zniszczymy wszystkich horkruksów.
Fleur: Wszystkich?
Hermiona: Jeśli zakładamy, że jest w stanie stworzyć drugiego, to przyjmijmy od razu najgorszą wersję – że może zrobić ich jeszcze kilka.
W tym momencie w pokoju wybuchł chaos. Wszyscy coś mówili, próbując przekrzyczeć narastający hałas. Jednak skończyło się na tym, że nikogo nie szło zrozumieć.
Pan Weasley: … chwilę cicho…! Cisza! Dziękuję. Jutro powiem o wszystkim Albusowi. Wolałbym, żebyście poszli już spać, bo jest środek nocy, ale znam was na tyle dobrze, by wiedzieć, że i tak nie posłuchacie. Postarajcie się jednak nie siedzieć zbyt długo i jeszcze się dziś trochę przespać. – Ojciec rudzielców zwrócił się do naszej czwórki. Po jego słowach wszyscy pozostali opuścili nasz pokój.
– Naprawdę myślisz, Herm, że jest w stanie stworzyć ich więcej? Przecież one zawierają fragmenty jego duszy…
– Nie wiadomo, jak wielka jest dusza, no i jak duży jej fragment umieszcza się w horkruksach. To, że komuś nie udało się stworzyć jednego bez przypłacania tego życiem, nie oznacza, że akurat jemu ma się nie udać stworzenie kilku. Nie od dziś wiadomo, że jest potężnym czarnoksiężnikiem.
– Zresztą ty, Harry, powinieneś najlepiej o tym wiedzieć. Przeżyłeś trafienie avadą, której przed tobą nikt nie potrafił się oprzeć.
– To nie była moja zasługa, tylko mojej mamy.
– Ale nie zmienia to faktu, że przeżyłeś. Czyli da się obejść zaklęcie śmierci. W takim razie z pewnością istnieje sposób na obejście limitu horkruksów, o ile takowy faktycznie istnieje.
– No dobra. Przyjmijmy, że masz rację. Ile wtedy może ich jeszcze stworzyć? Jeden, dwa, dziesięć? Kilkadziesiąt? To przecież czyni go niepokonanym!
– Niekoniecznie. Tak samo, jak w przypadku nietykalności Harry’ego dla Voldemorta, którą zapewniało mu zaklęcie matki, istnieje pewnie sposób na obejście i tego przypadku. Dla Voldemorta było to odrodzenie się z krwi Harry’ego – wzdrygnąłem się na wspomnienie wydarzeń na cmentarzu w dniu finału Turnieju Trójmagicznego – tu trzeba by było poszukać czegoś podobnego.
– Gdybyśmy byli w Hogwarcie, moglibyśmy poszukać czegoś w bibliotece.
– Może nawet udałoby się nam poprosić dyrektora o pozwolenie na korzystanie z działu książek zakazanych.
– A po co nam pozwolenie? Mamy przecież niewidkę Harry’ego. Możemy tam po prostu pójść w nocy.
– Od przyszłego roku będzie zaostrzona ochrona zarówno w nocy jak i w dzień. Nie będziemy mogli już tak łatwo przekradać się po korytarzach. Zresztą trochę urośliśmy, nie zmieścimy się już pod nią we trójkę.
– Jak to zaostrzona ochrona?
– W związku z porwaniami dyrektor postanowił wzmocnić ochronę.
– Pewnie rodzice to na nim wymogli. Nie wszyscy ufają profesorowi Dumbledore’owi i zabezpieczeniom szkoły tak, jak nasi.
– Zgadzam się z Ginny. Wszyscy panikują i nie myślą racjonalnie. Nawet jeśli Hogwart już jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Wielkiej Brytanii, będą wymagać, by jeszcze bardziej podnieść poziom jego ooo~ – Hermiona zasłoniła usta, ziewając – …chrony.
– Będziemy się już zbierały. Dobranoc.
Życzyliśmy sobie wszyscy dobrej nocy, po czym dziewczyny poszły do siebie. Ron szybko z powrotem zasnął, ja męczyłem się jakiś czas, ale na szczęście w końcu też odpłynąłem.
~*~
Po kolejnym – i jak na razie ostatnim – dniu latania, Herm nie była zadowolona z wyników, choć według nas, 13 stóp w cztery dni to i tak wielkie osiągnięcie. To prawie trzy razy więcej niż gdy zaczynała. Ale to w końcu Hermiona. Pewnie oczekiwała, że po kilku dniach będzie mogła robić niewiadomo jakie akrobacje, na przykład taki zwód Wrońskiego…
Po skończonym treningu dziewczyny zamknęły się u Ginny, a my z Ronem pojechaliśmy z bliźniakami do ich sklepu. Nie było łatwo wyprosić państwo Weasley o pozwolenie, ale po jakichś dwudziestu minutach w końcu skapitulowali.
Przenieśliśmy się za pomocą sieci Fiuu do Dziurawego Kotła, po czym przedarliśmy przez zatłoczoną Pokątną na miejsce. Nie spodziewałem się, że w południe w czasie wakacji będzie tu tyle ludzi. Prawie jak tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, tyle że więcej było dorosłych niż uczniów.
Już jedno spojrzenie na wystawę Magicznych Dowcipów Weasleyów wystarczyło, by zapragnęło się wejść do środka. Powtarzalny Wisielec wspinał się po stopniach i wieszał na szubienicy, by po chwili lina pękła, zrzucając go na podest, a scenka rozegrała się od początku. Obok leżała otwarta Bombonierka Lesera, prezentując niewinnie wyglądające cukierki. Samopiszące pióro rozwiązywało jakiś test, inne tańczyło zamoczone w kałamarzu.
Wnętrze prezentowało się równie zjawiskowo. Było dużo większe, niż wydawało się z zewnątrz. Pełno w nim było półek, regałów, stojaków, wieszaków. A ilość i różnorodność przedmiotów powalała na kolana. Nigdy nie przypuszczałem, że bliźniacy aż tyle tego wymyślili. Byłem w stanie rozpoznać jedynie kilka z otaczających mnie dziesiątek a może i setek psikusów.
– Wow – wyrwało mi się, gdy rozglądałem się z szeroko otwartymi oczami dookoła. – Wy naprawdę to wszystko sami wymyśleliście i stworzyliście?
– Jasne, że tak. No, a przynajmniej sami stworzyliśmy.
– Czasem ktoś nam podrzucał na coś pomysł, ale my już zajmowaliśmy się wprowadzeniem go w życie.
– Trzeba w końcu wychodzić naprzeciw oczekiwaniom klientów.
– Zastanawia mnie, jak wy się tu odnajdujecie. Przecież to niemożliwe, byście zapamiętali położenie wszystkich rzeczy.
– Dobre pytanie, Roniaczku. Faktycznie mogłoby być nam ciężko, gdybyśmy to wszystko tak byle jak poustawiali, dlatego podzieliliśmy sklep na kilka sektorów. A sektory na różne podgrupy.
– Na przykład jest sektor „lekcje”. A w nim podgrupa „przybory do pisania”, „sposób na nudę”, „wagary”.
– Oczywiście to nazwy robocze, ale według nich mamy porozkładany towar na pułkach i jeśli ktoś szuka sposobu, jak urwać się z nudnej lekcji czy sprawdzianu, od razu wiemy, gdzie iść.
– Zresztą, gdybyś był bardziej spostrzegawczy, dostrzegłbyś te „malutkie” tabliczki, które informują, co można w danym sektorze znaleźć. – Mówiąc to, bliźniak wskazał na około metrowe tabliczki z nazwami działów. Były tam między innymi „lekcje”, „jedzenie”, „eliksiry”, „niewykrywalne”, „czasowe”, „czas wolny”, „miłosne”… Tyle udało mi się zobaczyć z miejsca, w którym stałem.
– A jeśli jakieś pasują do kilku działów? Na przykład Bombonierki Lesera. Przecież równie dobrze mogą być w „lekcjach” i w „jedzeniu”. – Spojrzałem pytająco na bliźniaków.
– Wtedy umieszczamy je w obu sektorach. W ten sposób klienci niczego nie przeoczą.
– Hmm, nie pomyślałem o tym.
– Słuchajcie, musimy coś załatwić. Rozejrzyjcie się po sklepie, a jak znajdziecie coś, co was zainteresuje, to nie krępujcie się i po prostu bierzcie. My zaraz wracamy.
Bliźniacy zniknęli w labiryncie regałów, zostawiając nas samych. Ron od razu zabrał się za przeglądanie półek. Ja w sumie nie byłem lepszy. Od zawsze podobały mi się wytwory bliźniaków. Bywały naprawdę użyteczne. Zaopatrzyłem się w kilka Krwotoczków Truskawkowych i Karmelków Gorączkowych, a także w zaklęcie snu na jawie. Miałem już zamiar tak po prosu zacząć przeglądać regały, gdy nagle coś, a raczej ktoś, się na mnie uwiesił.
– Widzę, że wolisz sprawdzone zabawki. A myślałem, że należysz raczej do osób, które lubią eksperymentować. – Usłyszałem przy uchu figlarny głos bliźniaka.
– Przynajmniej wiem, czego się spodziewać po tych cukierkach. Zresztą właśnie miałem zacząć oglądać inne rzeczy, ale ktoś mi przeszkodził.
– Jak będziesz chciał, to później cię oprowadzimy, o ile starczy czasu. – Zza rogu wyszedł drugi bliźniak wraz z Ronem, którego kieszenie po brzegi były wypchane specjałami jego braci.
– Nie wiem, co rodzice sobie myśleli dając nam marną godzinę na obrócenie w dwie strony. Przecież samo obejrzenie wszystkich naszych towarów tyle by zajęło!
– A tu jeszcze z dobre piętnaście minut tracimy na dojście, nie wspominając już o tym, że mamy wam pokazać mieszkanie. Jakby to miało jakieś znaczenie, jak ono wygląda.
– Skoro tak wam zależy na czasie, to gdzie przed chwilą się włóczyliście?
– Jak to gdzie, Roniaczku. Byliśmy na górze, żeby tam trochę ogarnąć.
– Po co? Przecież nie przyszliśmy tu robić inspekcji sanitarnej czy czegoś takiego…
– Harry, naprawdę myślisz, że mama kazałaby wam zobaczyć nasze mieszkanie, byście podziwiali nasz wystrój wnętrz?
– To więcej niż pewne, że będzie was później wypytywać o wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Nam pod tym względem nie ufa, ale wam…
– Choć może też uważać, że was przekupiliśmy albo zastraszyliśmy, żebyście zeznawali na naszą korzyść…
– I poczęstuje was przy kolacji veritaserum albo zaklęciem legilimencji.
– No właśnie, musimy być gotowi na każdą ewentualność.
– Nie przesadzajcie, wasza mama nie byłaby do tego zdolna…
– Jesteś pewny? Bo my nie.
– Lepiej dmuchać na zimne, Harry – rzekł Fred z udawaną powagą. – A teraz nie przedłużajmy już i zacznijmy „zwiedzania” , bo nie starczy nam czasu na zaprezentowanie wam naszego asortymentu.
~*~
Mieszkanie, w przeciwieństwie do sklepu, wcale nie było duże. Składało się w sumie z pięciu pomieszczeń – salonu, sypialni w której stały dwa pojedyncze łóżka, kuchni, łazienki i niewielkiego przedpokoju. I jak można się było spodziewać po tej dwójce, było zawalone kartonami z różnymi składnikami i półproduktami, które wykorzystywali w swoich eksperymentach. Nawet w sypialni mieli ich pełno. Właściwie jedynie ich łóżka były „strefą bezkartonową”. No i jeszcze kanapa w salonie.
Taki raport zdaliśmy pani Weasley, która wbrew przewidywaniom Freda i Georga uwierzyła nam bez większych problemów. Obyło się bez nielegalnego użycia veritaserum… Odnoszę dziwne wrażenie, że bliźniacy będą z tego powodu zawiedzeni.
Po powrocie z Pokątnej i krótkiej rozmowie z mamą Rona, rozpoczęła się najlepsza część dzisiejszego dnia. Przygotowania do mistrzostw. Wszyscy byliśmy podekscytowani. Państwo Weasley i Bill biegali po domu, szukając najróżniejszych rzeczy. Herm i Ginny rozmawiały z ożywieniem i pakowały swoje rzeczy. Nawet u nich co jakiś czas między babskimi tematami przewijał się quidditch. Z kolei my z Ronem w kółko nawijaliśmy tylko o tym. Zastanawialiśmy się nad możliwym przebiegiem meczu. Omówiliśmy chyba wszystkich graczy z osobna, później drużyny same w sobie, ich mocne i słabe strony. Gadaliśmy tak cały wieczór, nawet w czasie kolacji, kiedy to do naszej rozmowy przyłączyli się inni. Ostatnie godziny zdawały się ciągnąć w nieskończoność, zwłaszcza, że miałem spore problemy z zaśnięciem. Zamykałem oczy, próbując zmusić się do zaśnięcia. W którymś momencie musiało w końcu zadziałać, bo gdy otworzyłem oczy, dostrzegłem nad sobą szczerzącego się Rona.
– Wstawaj, Harry! To już dziś!
~*~*~*~

3 komentarze:

  1. Hej,
    i te domysły kogo szuka Voldemort, a tutaj chodzi o Draco, Hermiona próbuje latać na miotle i dość dobrze jej to wychodzi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    fantastyczny rozdział, zastanawiałam się kogo poszukuje Voldemort, a tutaj chodzi o Draco, ocho Hermiona próbuje latać na miotle i dość dobrze jej to wychodzi jak na razie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    fantastyczny rozdział, zastanawiała mnie kwestia kogo poszukuje Voldemort, a tutaj chodzi o Draco... cudownie Hermiona próbuje latać na miotle i jak na razie dość dobrze jej to wychodzi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń