Mimo, że
z początku sądziłem inaczej, w rzeczywistości nigdy nie rozumiałem kobiet. W
błąd wprowadziła mnie przyjaźń z Lily Evans, z którą początkowo potrafiłem
dogadać się bez słów. Nawet fakt, że trafiliśmy do różnych Domów, będących cały
czas w cichej wojnie między sobą, zdawał się nie mieć dla nas znaczenia.
Niestety, w końcu musiało pojawić się coś, co zniszczyło naszą przyjaźń.
Był
nią wiecznie roztargany Gryfon, który za najlepsze zajęcie upodobał sobie dobre,
w jego mniemaniu, żarty, oraz gnębienie niektórych uczniów, do których niestety
zostałem zaliczony. Z początku też Lily stawała w mojej obronie, aż do pewnego
zdarzenia.
Naprawdę
nie chciałem nazywać jej wtedy szlamą. Nigdy nawet tak o niej nie pomyślałem.
Po prostu widząc, że jej wargi zadrgały lekko, gdy Potter i jego świta
naśmiewali się ze mnie, zadziałałem pod wpływem impulsu.
Do tej
pory nigdy nie wybaczę sobie tego.
Próbowałem
później nawet porozmawiać z nią i wytłumaczyć jej wszystko, jednak ta
pozostawała nieugięta. Zaczęła przebywać częściej z Potterem, a później nawet
dowiedziałem się, że zaczęli ze sobą
chodzić.
~ * ~
- Więc
tutaj siedzisz, co?
Odwróciłem
się od bulgoczącego kociołka, spoglądając wpierw spłoszony, a następnie
wściekły na tego Gryfońskiego błazna.
-
Czego tu szukasz? – warknąłem w jego kierunku, dokładnie obserwując każdy ruch
chłopaka. Dla większego poczucia bezpieczeństwa chciałem już sięgnąć do
kieszeni mundurka po różdżkę, jednak wtedy też zauważyłem ją leżącą na lewo ode
mnie, na ławce. Spojrzałem za nią ze zrezygnowaniem, doskonale zdając sobie
sprawę, że to oznaczało moje całkowite zdanie się na łaskę – chociaż bardziej
odpowiednie byłoby określenie „niełaskę” – Pottera.
- Coś
ty taki zdenerwowany, co? Smarkerusie? – rzucił rozbawiony, podnosząc prawą
rękę i pokazując, iż dzierży w niej już swoją różdżkę. Zmiąłem pod nosem
przekleństwo odwracając się do niego plecami i powracając do przyrządzania
eliksiru. Chociaż byłem pewien, że Gryfon nie ma pojęcia co właśnie próbuję
uwarzyć, niemniej jednak istniał cień niepewności, że powie o tym miejscu komuś
ze swojej paczki – Lupinowi lub Evans, którzy na pewno sprawdziliby i
dowiedzieli się co jest w kociołku – lub też któremuś nauczycielowi, że po
zajęciach bawię się eliksirami. Skutek i tak byłby taki sam.
-
Jeżeli jesteś tchórzem, strzelającym do bezbronnego i odwróconego do ciebie
plecami przeciwnika, możesz spokojnie rzucić we mnie jakąś klątwę – odparłem
cicho, nasłuchując uważnie, gdzie wykona swój ruch. Byłem jak najbardziej
przygotowany na ewentualność jego ataku. Nie chciałem jednak, by eliksir nad
którym pracowałem prawie pół roku został zniszczony. Tym bardziej, gdy zostało
mi tak niewiele czasu. Tylko minuty dzieliły mnie od końcowego efektu.
-
Wolałbym jednak patrzyć w twoją twarz, wykrzywioną w bólu – cichy odgłos jego
kroków, wyraźnie wskazywał na to, że się zbliża do mnie. – No to co? Odwrócisz
się łaskawie, czy mam cię do tego zmusić? – Jego ciepły oddech na mojej szyi
sprawił, że zatrzęsłem się mimowolnie. To było tak podobne do…
-
Odsuń się, Potter – wycedziłem, starając się, aby mój głos był jak najbardziej
przesiąknięty złością. – Jesteś za blisko – dodałem, czując jak jedną ręką
sunie po moim biodrze, by następnie jakby nigdy nic oprzeć ją o stolik z
paleniskiem przede mną. – W co ty się teraz chcesz bawić, Potter? Nie wystarczy
ci, jak w każdej wolnej chwili, wraz ze swoimi przyjaciółmi uprzykrzacie mi
życie? Musisz mnie szukać po zapachu jak ten twój kundel, Black? – Odwróciłem głowę,
by dojrzeć jego wykrzywioną w złości twarz, jednak nie spodziewałem się, że
może przynieść to całkowicie inny skutek.
Przerażony,
cofnąłem się z całym impetem do tyłu, by tym ruchem odepchnąć od siebie
okularnika.
-
Oszalałeś!? – krzyknąłem w jego kierunku, odchodząc powoli w kierunku mojej
różdżki. Nie przejmowałem się nawet tym, że ten zauważył moje zamierzania i wymierzył
swoją we mnie. Chciałem mieć chociaż jedną, jedyną deskę ratunku.
- Nie
ruszaj się. Dzisiaj wyjątkowo nie chcę żadnej wielkiej wojny – mruknął, a ja na
chwilę przystanąłem, patrząc na niego jak na jakiegoś obłąkańca.
- Nie
chcesz, Potter? Nie rozśmieszaj mnie… – parsknąłem wymuszenie. – Przecież ty i
reszta tej twojej porąbanej paczki nie możecie żyć bez chociażby najmniejszego
upodlenia mi dni w Hogwarcie. – Szybkim krokiem podszedłem do ławki, chwytając
różdżkę i celując ją w pierś okularnika. Gryfon widocznie zwątpił odrobinę w
swoją przewagę. Wiedział bowiem doskonale, że jeśli chodzi o rzucanie klątw to
stoimy na podobnym poziomie. Z tym wyjątkiem, że to ja zacząłem studiować o
wiele więcej zaklęć, dla których nie było miejsca w podstawie nauczania w
naszej szkole, a jakie to, moim zdaniem, powinny zostać poznane przez każdego
ucznia. – Chyba byłbyś chory, gdybyś chociaż przez jeden dzień mi nie dokuczył.
Dlatego też daruj sobie, te swoje gryfońskie zagrywki gry fair play. – Rozłożyłem
ramiona na bok w geście bezradności. Miałem już dość tego wszystkiego, a już
szczególnie tego idiotycznego zachowania Pottera. Co on myślał, że jak nagle
powie o zawieszeniu broni, to ja w to ślepo uwierzę? Nie jestem tępy, by wpadać
w takie idiotyczne zasadzki.
-
Przecież mówiłem ci, żebyś się nie ruszał. Teraz nic nie uda nam się załatwić
po dobroci. – Westchnął cicho, chowając różdżkę i spoglądając na mnie
zadziornie. Ja natomiast uniosłem zdziwiony brew, by zaraz potem obserwować,
jak ciało idioty zaczęło opadać bezwładnie na ziemię, tuż za jednym ze
stanowisk pracy przy eliksirach, obok którego jeszcze przed chwilą stał, gdy
cofnął się trochę, jakby chciał mi dać więcej przestrzeni.
Zdumiony
podbiegłem tam szybko, będąc wręcz przekonanym, że temu idiocie już coś się
stało, jednak gdy tylko znalazłem się w miejscu, gdzie powinien leżeć – jego
tam nie było(!?). Zupełnie tak, jakby rozpłynął się w powietrzu!
Wciągnąłem
zaskoczony powietrze, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę, a raczej czego nie
widzę. Dlatego też skołowany zacząłem krążyć po pomieszczeniu (drugiej,
nieużywanej klasie do eliksirów Slughorna), starając się odnaleźć cokolwiek, co
tylko należałoby do tej istoty z ilorazem inteligencji mniejszej od jego własnego
buta. Co jednak nie zmieniało faktu, że sytuacja ta była co najmniej dziwna.
Przecież nikt nie mógł sobie ot tak, dla kaprysu zniknąć…
-
Cholera… – sapnąłem zły, po raz kolejny okręcając się wokół własnej osi i nie
dostrzegając nigdzie potarganej czarnej czupryny. To nie było możliwie, żeby
tak po prostu zapadł się pod ziemię i chociaż Potter słynął z tego, że
niemożliwe zamieniał w możliwe to, to było po prostu ponad jego siły.
Odwróciłem
się gwałtownie w kierunku kociołka, podchodząc tam zaraz i gasząc palenisko.
Eliksir jaki właśnie uwarzyłem był idealny. Chochelką wziąłem trochę wywaru i
przelałem go do małego bezbarwnego flakonika. Przy okazji pociągnąłem lekko
nosem, by z zadowoleniem stwierdzić, że nie czuję żadnego zapachu. A i bezbarwna
ciecz była naprawdę zadowalającym efektem. Po raz pierwszy udało mi się uwarzyć
Veritaserum. Eliksir nad jakim pracowałem przez dobre pięć, prawie sześć
miesięcy.
Stęknąłem
zaskoczony, czując dość mocne pociągnięcie za moją szatę szkolną. Odwróciłem
się też zaraz, uważnie rozglądając się na boki, jednak w dalszym ciągu niczego
nie widziałem. W tym samym czasie, coś chwyciło mnie za kostkę i szarpnęło, a
ja runąłem jak długi do przodu. Chciałem się już podnieść, gdy poczułem ciężar
na swoich pośladkach, a zaraz potem moje nadgarstki zostały uwięzione i
związane nad moją głową. Wierzgnąłem się przerażony, zupełnie nie widząc, co
mam myśleć o tej sytuacji.
Tylko
raz znalazłem się w podobnym położeniu i jakoś nigdy nie miałem ochoty tego
powtórzyć, a tu proszę. Kłopoty same do mnie przychodzą.
- Cii…
Bądź spokojny, a nic się nie stanie. – Wzdrygnąłem się, czując wargi muskające
mój kark. Przez chwilę nie ruszałem się, będąc całkowicie biernym na te drobne
pieszczoty i rękę jaka błądziła po moim boku. – Widzisz, Snape? Nie trzeba być
takim gwałtownym.
-
Pieprz się, Potter – wycedziłem cicho, doskonale zdając sobie sprawę z tego,
jak głupio musiało to zabrzmieć, ze względu na nasze pozycje. – Rób to, co
chciałeś zrobić i zostaw mnie w spokoju. Muszę jeszcze zająć się eliksirem –
dodałem, starając się odwrócić twarz w kierunku tego idioty i posłać mu kpiące
spojrzenie. Widząc jego tylko jego głowę i ręce do łokci, wydałem z siebie
przerażony krzyk, starając się wyszarpać spod niego.
-
Uspokój się! – krzyknął cicho, odwracając mnie przodem do siebie i ściągając z
siebie jakąś pelerynę. Zaraz też przytulił się do mnie, gładząc moje włosy i
szepcząc idiotyczne formułki, które miały za zadanie uspokoić chociaż trochę
moją wystraszoną do granic osobę. – I jak? Już lepiej? – mruknął, odsuwając się
ode mnie i spoglądając na mnie z… Sam nawet nie wiem z jakim wyrazem twarzy.
Mogłem tylko stwierdzić, że było inne niż dotychczas i jednocześnie takie
dziwne.
-
Zejdź ze mnie, Potter – wycedziłem tylko, patrząc na niego z chęcią mordu. To,
co on robił, było chore! Tak nie powinni zachowywać się wrogowie. Aż zaczynałem
żałować, że kiedyś ten idiota był dla mnie kimś więcej. Przez dobry rok
wodziłem za nim bezwiednie wzrokiem, jednak to się już skończyło. Przekonałem
się, jaki to z niego jest nieczuły palant, któremu tylko jakieś zabawy w
głowie. – Nie chcę się powtarzać.
- Nie
denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie – mruknął żartobliwie, starając się
uśmiechnąć, jednak pod naporem mojego wściekłego spojrzenia, jego uśmiech po
chwili zamienił się w grymas. – Oj, daj spokój. Przecież nic wielkiego się nie
stało – jęknął cierpiętniczo, jakby sam mój wzrok sprawiał mu wielki ból. To
jednak nie obchodziło mnie w żadnym stopniu. Chciałem tylko, aby ten bałwan
zszedł ze mnie i zostawił w spokoju. Jeśli zostaniemy dłużej w tej pozycji, w
końcu czara przeleje się, a moje dawno zapomniane uczucia ponownie nabiorą
wyrazu. Nie chciałem tego i dlatego też starałem się zdusić to już w zarodku.
Niech przestanie sprawiać wrażenie, jakby był mną zainteresowany.
-
Zostaw mnie. Po prostu mnie zostaw. – Przymknąłem powieki, nawet nie chcąc na
niego patrzeć. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak to musiało brzmieć,
jednak powoli nie miałem sił nawet na te potyczki słowne.
- To
będzie zaraz. – Okularnik był uśmiechnięty. Mogłem dokładnie wychwycić ten
szczegół w tonacji jego głosu. Był ewidentnie z czegoś zadowolony. – A teraz
powiedz mi, co to za eliksir?
Otworzyłem
gwałtownie oczy, spoglądając, jak ten trzyma w rękach flakonik z…
-
Veritaserum! – wyrwało mi się, gdy patrzyłem przerażony na trzymany przez niego
przedmiot. Potter z początku wydawał się być zaskoczony moim wybuchem, jednak
zaraz potem jego wargi wygięły się w pogodnym uśmiechu.
-
Eliksir prawdy? Ciekawie – mruknął zadowolony, odkręcając mały koreczek i
zmuszając mnie do wypicia kilku kropel. – W takim razie teraz odpowiesz mi na
kilka pytań. Ale, żeby się upewnić. Jak brzmi twoje pełne nazwisko?
Zacisnąłem
usta w wąską kreskę, starając z całych sił nie odpowiedzieć mu na żadne z
pytań.
- Severus
Tobiasz Snape – wycedziłem, spoglądając na niego z rządzą mordu. Że też zostałem
wykorzystany przez swój własny eliksir.
- Co cię
łączy z Lily? – spytał, a ja rzuciłem mu niedowierzające spojrzenie. Takiego
pytania się nie spodziewałem.
- Lily
jest moją sąsiadką i znamy się od bardzo dawna. Przez jakiś czas byłem w niej
zadurzony, ale to już przeszłość. Teraz, ze względu na to, co jej powiedziałem,
nie wiem, jak mogę określić moje stosunki z nią. – Przymknąłem na chwilę
powieki, starając się odliczyć ile zostało jeszcze czasu trwania eliksiru. Przy
tych kilku kroplach, serum powinno działać przez jakieś pięć, góra sześć minut.
A minęła dopiero niecała minuta. Cholera.
- Jest
ktoś, kogo kochasz?
- Nie
wiem. Sam do końca nie rozumiem swoich uczuć – odparłem, czując się coraz
bardziej upodlony. Tym bardziej, gdy okularnik rozkazał mi rozwinąć moją
wypowiedź. – Nim trafiłem do Hogwartu podobała mi się Lily. Jednak zdawałem
sobie sprawę z tego, że to zwykłe zauroczenie i nic więcej. Potem pojawiłeś się
ty i to w tobie zakochałem się na amen. Jednak w tym samym czasie Lucjusz
zaczął interesować się mną, a ja byłem zafascynowany tym, że ktoś jego pokroju
w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Byłem rozdarty między miłością do ciebie, a zainteresowaniem
Lucjuszem. Tuż pod koniec pierwszej klasy nie mogłem się mu przeciwstawić i ostatecznie
wybrałem jego, a nie ciebie. Miałem przeczucie, że to będzie dla mnie
najlepszym wyborem.
- Zaraz
– przerwał mi, najwidoczniej niepewny tego, czy chce uzyskać odpowiedź na swoje
kolejne pytanie. – Co masz na myśli przez to, że wybrałeś go? Co cię z nim
łączy?
- To,
że stałem się jego kochankiem. Jakiś czas przez zakończeniem roku, powiedział
mi dobitnie, co myśli na temat moich możliwych prób porozmawiania z tobą na
temat moich uczuć. Dokładnie o tym, co do ciebie czuję. Wtedy też zmusił mnie
do seksu, a od tamtej pory jestem jego kochankiem – odparłem, wzruszając
ramionami. Mimo gorąca, jakie uderzało w moje policzki, nie ukazywałem w żaden
inny sposób swojego zażenowania.
-
Jeszcze jesteś? – Jego niedowierzający głos wywołał u mnie napad śmiechu.
-
Owszem. – Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Niech wie, że nie byłem osobą, która
nie miała styczności z miłością. Lucjusz naprawdę mnie kochał i chociaż nie
często to okazywał, nie podobało mu się, że nie mógł mieć mnie na oku, kiedy
byłem w szkole. Tym bardziej, gdy moja niespełniona miłość też się tam kręciła.
– Podczas wszelkich dłuższych przerw od szkoły jadę zawsze na jakiś czas do
Lucjusza. Podczas przerwy świątecznej również będę z nim – dodałem ostatnie
zdanie, chociaż wiedziałem, że wcale nie musiałem tego robić. Jednak chciałem
chyba poznać reakcję Pottera i chyba dlatego dodawałem poszczególne rzeczy
jeszcze od siebie.
-
Dlaczego nie powiedziałeś mi, o swoich uczuciach? – mruknął trochę ciszej,
wstając z moich bioder, a ja natychmiast odsunąłem się od niego, starając
uwolnić związane krawatem ręce.
- Nie
byłem głupi, by mówić ci o tym. Wiedziałem, że ty nie weźmiesz mnie na poważnie.
Co najwyżej wyśmiejesz albo zaczniesz mnie jeszcze bardziej gnębić. Dlatego też
związałem się z Lucjuszem. Chciałem o tobie zapomnieć. – W końcu udało mi się,
dlatego też chwyciłem czerwony-złoty materiał w dłoń i cisnąłem nim w twarz
gryfona. Następnie wstałem z podłogi i ruszyłem w kierunku wyjścia. Miałem zamiar
przeczekać te kilkanaście sekund z dala od niego, by nie musieć odpowiadać mu
na te dręczące mnie pytanie, gdy uświadomiłem sobie pewną rzecz… Od czasu, gdy
dopowiedziałem tamto zdanie o moim spędzaniu świąt z Lucjuszem, serum już nie
działało na mnie, a ja odpowiadałem mu dalej z własnej woli.
-
Czekaj! – krzyknął cicho za mną Potter, jednak nie usłuchałem go i zaraz
opuściłem klasę, rzucając się w kierunku lochów. Chciałem uciec jak najdalej od
niego, a mój pokój wydawał się być jedynym takim miejscem.
Pierwszy
raz w swoim szesnastoletnim życiu popełniłem tak wielki błąd.
~ * ~
Niepewnie
przyjąłem od Narcyzy dziecko, przytulając je do swojej piersi. Draco patrzył na
mnie pięknymi, jasnobłękitnymi oczyma, które odziedziczył po ojcu. Jednak jego
spojrzenie, nie wiem czemu, przywodziło mi na myśl Pottera. Obydwojga oczy były
otwarte na świat, chociaż Draco robił to nieświadomie, jednak i tak byłem
pewien, że nie będzie wcale podobny do swojego ojca.
-
Urodziłaś pięknego dziedzica, Narcyzo – zwróciłem się do kobiety, która zdążyła
w tym czasie przygarnąć do piersi starszego bliźniaka. Szkoda było mi dzieciaka
z powodu jego niemagiczności, jednak cieszyłem się, że przynamniej mogłem
pomóc, by chłopiec nie został zamordowany. Draco powiercił się delikatnie w moich
ramionach, burcząc cicho i zamykając powieki w akompaniamencie potężnego
ziewnięcia. Już po chwili spał, przykładając dłoń do twarzy i uśmiechając się
przez sen.
Potter,
gdy spał, robił to samo. Zdążyłem już widzieć to tysiące razy. Po tamtym
feralnym zdarzeniu nie dawał mi spokoju i dosłownie uczepił się mnie jak rzep
psiego ogona. Po jakimś miesiącu w końcu udało mu się wymusić na mnie zgodę co
do tego, byśmy spróbowali ze sobą chodzić. Stworzyliśmy dobry związek, który
jednak nie mógł długo trać, bo zaledwie do połowy siódmej klasy. Po jednej
stronie stał Lucjusz, który nie chciał pozwolić na stracenie mnie; po drugiej
natomiast Lily, która postanowiła zacząć kręcić się coraz bliżej Jamesa.
Widziałem jak przy tym dziewczyna rzucała mi zwycięskie spojrzenie, jakby
sądziła, że wygrała ze mną walkę o Pottera. Ja jednak oddałem jej go
dobrowolnie. Groźba Lucjusza była wystarczająca, bym porzucił Jamesa dla jego
własnego dobra. Chociaż ten nie mógł pogodzić się z myślą, że jednak po prawie
roku bycia razem, tak po prostu, z dnia na dzień powiedziałem mu, że to koniec.
Pamiętam też naszą rozmowę pod koniec ostatniego roku szkolnego, gdzie ten
idiota ponownie użył na mnie Eliksiru Prawdy i wyciągnął prawdziwy powód, dla
jakiego go porzuciłem. Wtedy też starał się nakłonić mnie do zmiany zdania.
Mówił, że Malfoy nie może nam zagrozić i że damy sobie radę razem. Ja jednak
pozostałem nieugięty i po raz ostatni odrzuciłem go. Po tym czasie, otrzymałem
jeszcze kilka listów, które zaczęły przychodzić o wiele rzadziej, od kiedy Lily
wysłała mi zaproszenie na ślub z „niekoniecznie osobą towarzyszącą”. Z tego co
niedawno usłyszałem, Potterowie również oczekiwali przyjścia na świat ich
pierwszego dziecka.
- Daj
spokój, Severusie. Dracon jest istnym oczkiem w głowie Lucjusza, że aż mnie to
mdli. – Przyjrzałem się krótko kobiecie, kręcąc lekko głową z politowaniem.
Widać było, że w dalszym ciągu nie przeszła jej złość na męża, który chciał
uśmiercić swojego pierworodnego. Draco, który króciutko po porodzie był
ukochany przez matkę, zaraz stał się przez nią znienawidzony, gdy ta tylko
dowiedziała się, że istniało zagrożenie dla starszego syna. – Biedny Igniss,
będzie zmuszony wychowywać się w cieniu brata.
- Co
nie znaczy, że powinnaś któregoś z chłopców faworyzować. Żaden z nich nie
zasłużył sobie na gorsze traktowanie, niż ten drugi – mruknąłem cicho, siadając
na skraju jej łóżka i pokazując jej śpiącego w moich ramionach malucha. – Albo
traktuj tą dwójkę jak śmieci, albo oboje pokochaj z całego serca.
- To
trudne – wyznała, opuszczając zażenowana wzrok. – Nie wiem czemu, jednak w
Draconie próbuję szukać win ojca – dodała, a ja posłałem jej smutne spojrzenie.
Nie było współczujące – było smutne.
Doskonale
wiedziałem, jak to boli. Próbować obwiniać kogoś o to, czego nie zrobił.
~\ \ * / / ~
Hahahaha... Oto jest! Dodatek Sevvy'ego! ^^
Mam nadzieję, że komuś się on spodobał (chociaż odrobinkę). :P
Mam nadzieję, że komuś się on spodobał (chociaż odrobinkę). :P
I proszę, nie milczcie tak... Klawiatura nie gryzie, a wasze opinie są zawsze mile widziane. Nie mówiąc już o tym, że komentarze karmią mojego wena (i wena Saneko też ^^).
Za tydzień na scenę wróci Saneko xD
Z kolei za dwa ja wraz z dalszymi losami Draco. Zbliżamy się już do ich spotkania! <3
Cieszycie się tym tak samo jak ja?
Z kolei za dwa ja wraz z dalszymi losami Draco. Zbliżamy się już do ich spotkania! <3
Cieszycie się tym tak samo jak ja?
Hej,
OdpowiedzUsuńpodoba mi się, że jest rozdział oczami Severusa, och zakochany w Jamesie i Lucjusz, który chce Severusa tylko dla siebie... ciekawi mnie jak Severus traktuje Harrego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, podoba mi to,rozdział jest z perspektywy Severusa, jak się okazało był zakochany w Jamesie, ale Lucjusz, chce Severusa mieć tylko dla siebie... ciekawi mnie też kwestia tego jak Severus traktuje Harrego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, więcej rozdziałów z perspektywy Severusa, bo ten mi bardzo się podobał, okazało się, że był zakochany w Jamesie Potterze, ale Lucjusz chce mieć Severusa tylko dla siebie, z nikim się nie dzielić... smutne i przykre to... ale zastanawia mnie kwestia tego jak Severus traktuje Harrego... czym się kieruje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza