piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 15,5 - Severus Snape



Mimo, że z początku sądziłem inaczej, w rzeczywistości nigdy nie rozumiałem kobiet. W błąd wprowadziła mnie przyjaźń z Lily Evans, z którą początkowo potrafiłem dogadać się bez słów. Nawet fakt, że trafiliśmy do różnych Domów, będących cały czas w cichej wojnie między sobą, zdawał się nie mieć dla nas znaczenia. Niestety, w końcu musiało pojawić się coś, co zniszczyło naszą przyjaźń.
Był nią wiecznie roztargany Gryfon, który za najlepsze zajęcie upodobał sobie dobre, w jego mniemaniu, żarty, oraz gnębienie niektórych uczniów, do których niestety zostałem zaliczony. Z początku też Lily stawała w mojej obronie, aż do pewnego zdarzenia.
Naprawdę nie chciałem nazywać jej wtedy szlamą. Nigdy nawet tak o niej nie pomyślałem. Po prostu widząc, że jej wargi zadrgały lekko, gdy Potter i jego świta naśmiewali się ze mnie, zadziałałem pod wpływem impulsu.
Do tej pory nigdy nie wybaczę sobie tego.
Próbowałem później nawet porozmawiać z nią i wytłumaczyć jej wszystko, jednak ta pozostawała nieugięta. Zaczęła przebywać częściej z Potterem, a później nawet dowiedziałem się,  że zaczęli ze sobą chodzić.

~ * ~

- Więc tutaj siedzisz, co?
Odwróciłem się od bulgoczącego kociołka, spoglądając wpierw spłoszony, a następnie wściekły na tego Gryfońskiego błazna.
- Czego tu szukasz? – warknąłem w jego kierunku, dokładnie obserwując każdy ruch chłopaka. Dla większego poczucia bezpieczeństwa chciałem już sięgnąć do kieszeni mundurka po różdżkę, jednak wtedy też zauważyłem ją leżącą na lewo ode mnie, na ławce. Spojrzałem za nią ze zrezygnowaniem, doskonale zdając sobie sprawę, że to oznaczało moje całkowite zdanie się na łaskę – chociaż bardziej odpowiednie byłoby określenie „niełaskę” – Pottera.
- Coś ty taki zdenerwowany, co? Smarkerusie? – rzucił rozbawiony, podnosząc prawą rękę i pokazując, iż dzierży w niej już swoją różdżkę. Zmiąłem pod nosem przekleństwo odwracając się do niego plecami i powracając do przyrządzania eliksiru. Chociaż byłem pewien, że Gryfon nie ma pojęcia co właśnie próbuję uwarzyć, niemniej jednak istniał cień niepewności, że powie o tym miejscu komuś ze swojej paczki – Lupinowi lub Evans, którzy na pewno sprawdziliby i dowiedzieli się co jest w kociołku – lub też któremuś nauczycielowi, że po zajęciach bawię się eliksirami. Skutek i tak byłby taki sam.
- Jeżeli jesteś tchórzem, strzelającym do bezbronnego i odwróconego do ciebie plecami przeciwnika, możesz spokojnie rzucić we mnie jakąś klątwę – odparłem cicho, nasłuchując uważnie, gdzie wykona swój ruch. Byłem jak najbardziej przygotowany na ewentualność jego ataku. Nie chciałem jednak, by eliksir nad którym pracowałem prawie pół roku został zniszczony. Tym bardziej, gdy zostało mi tak niewiele czasu. Tylko minuty dzieliły mnie od końcowego efektu.
- Wolałbym jednak patrzyć w twoją twarz, wykrzywioną w bólu – cichy odgłos jego kroków, wyraźnie wskazywał na to, że się zbliża do mnie. – No to co? Odwrócisz się łaskawie, czy mam cię do tego zmusić? – Jego ciepły oddech na mojej szyi sprawił, że zatrzęsłem się mimowolnie. To było tak podobne do…
- Odsuń się, Potter – wycedziłem, starając się, aby mój głos był jak najbardziej przesiąknięty złością. – Jesteś za blisko – dodałem, czując jak jedną ręką sunie po moim biodrze, by następnie jakby nigdy nic oprzeć ją o stolik z paleniskiem przede mną. – W co ty się teraz chcesz bawić, Potter? Nie wystarczy ci, jak w każdej wolnej chwili, wraz ze swoimi przyjaciółmi uprzykrzacie mi życie? Musisz mnie szukać po zapachu jak ten twój kundel, Black? – Odwróciłem głowę, by dojrzeć jego wykrzywioną w złości twarz, jednak nie spodziewałem się, że może przynieść to całkowicie inny skutek.
Przerażony, cofnąłem się z całym impetem do tyłu, by tym ruchem odepchnąć od siebie okularnika.
- Oszalałeś!? – krzyknąłem w jego kierunku, odchodząc powoli w kierunku mojej różdżki. Nie przejmowałem się nawet tym, że ten zauważył moje zamierzania i wymierzył swoją we mnie. Chciałem mieć chociaż jedną, jedyną deskę ratunku.
- Nie ruszaj się. Dzisiaj wyjątkowo nie chcę żadnej wielkiej wojny – mruknął, a ja na chwilę przystanąłem, patrząc na niego jak na jakiegoś obłąkańca.
- Nie chcesz, Potter? Nie rozśmieszaj mnie… – parsknąłem wymuszenie. – Przecież ty i reszta tej twojej porąbanej paczki nie możecie żyć bez chociażby najmniejszego upodlenia mi dni w Hogwarcie. – Szybkim krokiem podszedłem do ławki, chwytając różdżkę i celując ją w pierś okularnika. Gryfon widocznie zwątpił odrobinę w swoją przewagę. Wiedział bowiem doskonale, że jeśli chodzi o rzucanie klątw to stoimy na podobnym poziomie. Z tym wyjątkiem, że to ja zacząłem studiować o wiele więcej zaklęć, dla których nie było miejsca w podstawie nauczania w naszej szkole, a jakie to, moim zdaniem, powinny zostać poznane przez każdego ucznia. – Chyba byłbyś chory, gdybyś chociaż przez jeden dzień mi nie dokuczył. Dlatego też daruj sobie, te swoje gryfońskie zagrywki gry fair play. – Rozłożyłem ramiona na bok w geście bezradności. Miałem już dość tego wszystkiego, a już szczególnie tego idiotycznego zachowania Pottera. Co on myślał, że jak nagle powie o zawieszeniu broni, to ja w to ślepo uwierzę? Nie jestem tępy, by wpadać w takie idiotyczne zasadzki.
- Przecież mówiłem ci, żebyś się nie ruszał. Teraz nic nie uda nam się załatwić po dobroci. – Westchnął cicho, chowając różdżkę i spoglądając na mnie zadziornie. Ja natomiast uniosłem zdziwiony brew, by zaraz potem obserwować, jak ciało idioty zaczęło opadać bezwładnie na ziemię, tuż za jednym ze stanowisk pracy przy eliksirach, obok którego jeszcze przed chwilą stał, gdy cofnął się trochę, jakby chciał mi dać więcej przestrzeni.
Zdumiony podbiegłem tam szybko, będąc wręcz przekonanym, że temu idiocie już coś się stało, jednak gdy tylko znalazłem się w miejscu, gdzie powinien leżeć – jego tam nie było(!?). Zupełnie tak, jakby rozpłynął się w powietrzu!
Wciągnąłem zaskoczony powietrze, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę, a raczej czego nie widzę. Dlatego też skołowany zacząłem krążyć po pomieszczeniu (drugiej, nieużywanej klasie do eliksirów Slughorna), starając się odnaleźć cokolwiek, co tylko należałoby do tej istoty z ilorazem inteligencji mniejszej od jego własnego buta. Co jednak nie zmieniało faktu, że sytuacja ta była co najmniej dziwna. Przecież nikt nie mógł sobie ot tak, dla kaprysu zniknąć…
- Cholera… – sapnąłem zły, po raz kolejny okręcając się wokół własnej osi i nie dostrzegając nigdzie potarganej czarnej czupryny. To nie było możliwie, żeby tak po prostu zapadł się pod ziemię i chociaż Potter słynął z tego, że niemożliwe zamieniał w możliwe to, to było po prostu ponad jego siły.
Odwróciłem się gwałtownie w kierunku kociołka, podchodząc tam zaraz i gasząc palenisko. Eliksir jaki właśnie uwarzyłem był idealny. Chochelką wziąłem trochę wywaru i przelałem go do małego bezbarwnego flakonika. Przy okazji pociągnąłem lekko nosem, by z zadowoleniem stwierdzić, że nie czuję żadnego zapachu. A i bezbarwna ciecz była naprawdę zadowalającym efektem. Po raz pierwszy udało mi się uwarzyć Veritaserum. Eliksir nad jakim pracowałem przez dobre pięć, prawie sześć miesięcy.
Stęknąłem zaskoczony, czując dość mocne pociągnięcie za moją szatę szkolną. Odwróciłem się też zaraz, uważnie rozglądając się na boki, jednak w dalszym ciągu niczego nie widziałem. W tym samym czasie, coś chwyciło mnie za kostkę i szarpnęło, a ja runąłem jak długi do przodu. Chciałem się już podnieść, gdy poczułem ciężar na swoich pośladkach, a zaraz potem moje nadgarstki zostały uwięzione i związane nad moją głową. Wierzgnąłem się przerażony, zupełnie nie widząc, co mam myśleć o tej sytuacji.
Tylko raz znalazłem się w podobnym położeniu i jakoś nigdy nie miałem ochoty tego powtórzyć, a tu proszę. Kłopoty same do mnie przychodzą.
- Cii… Bądź spokojny, a nic się nie stanie. – Wzdrygnąłem się, czując wargi muskające mój kark. Przez chwilę nie ruszałem się, będąc całkowicie biernym na te drobne pieszczoty i rękę jaka błądziła po moim boku. – Widzisz, Snape? Nie trzeba być takim gwałtownym.
- Pieprz się, Potter – wycedziłem cicho, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak głupio musiało to zabrzmieć, ze względu na nasze pozycje. – Rób to, co chciałeś zrobić i zostaw mnie w spokoju. Muszę jeszcze zająć się eliksirem – dodałem, starając się odwrócić twarz w kierunku tego idioty i posłać mu kpiące spojrzenie. Widząc jego tylko jego głowę i ręce do łokci, wydałem z siebie przerażony krzyk, starając się wyszarpać spod niego.
- Uspokój się! – krzyknął cicho, odwracając mnie przodem do siebie i ściągając z siebie jakąś pelerynę. Zaraz też przytulił się do mnie, gładząc moje włosy i szepcząc idiotyczne formułki, które miały za zadanie uspokoić chociaż trochę moją wystraszoną do granic osobę. – I jak? Już lepiej? – mruknął, odsuwając się ode mnie i spoglądając na mnie z… Sam nawet nie wiem z jakim wyrazem twarzy. Mogłem tylko stwierdzić, że było inne niż dotychczas i jednocześnie takie dziwne.
- Zejdź ze mnie, Potter – wycedziłem tylko, patrząc na niego z chęcią mordu. To, co on robił, było chore! Tak nie powinni zachowywać się wrogowie. Aż zaczynałem żałować, że kiedyś ten idiota był dla mnie kimś więcej. Przez dobry rok wodziłem za nim bezwiednie wzrokiem, jednak to się już skończyło. Przekonałem się, jaki to z niego jest nieczuły palant, któremu tylko jakieś zabawy w głowie. – Nie chcę się powtarzać.
- Nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie – mruknął żartobliwie, starając się uśmiechnąć, jednak pod naporem mojego wściekłego spojrzenia, jego uśmiech po chwili zamienił się w grymas. – Oj, daj spokój. Przecież nic wielkiego się nie stało – jęknął cierpiętniczo, jakby sam mój wzrok sprawiał mu wielki ból. To jednak nie obchodziło mnie w żadnym stopniu. Chciałem tylko, aby ten bałwan zszedł ze mnie i zostawił w spokoju. Jeśli zostaniemy dłużej w tej pozycji, w końcu czara przeleje się, a moje dawno zapomniane uczucia ponownie nabiorą wyrazu. Nie chciałem tego i dlatego też starałem się zdusić to już w zarodku. Niech przestanie sprawiać wrażenie, jakby był mną zainteresowany.
- Zostaw mnie. Po prostu mnie zostaw. – Przymknąłem powieki, nawet nie chcąc na niego patrzeć. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak to musiało brzmieć, jednak powoli nie miałem sił nawet na te potyczki słowne.
- To będzie zaraz. – Okularnik był uśmiechnięty. Mogłem dokładnie wychwycić ten szczegół w tonacji jego głosu. Był ewidentnie z czegoś zadowolony. – A teraz powiedz mi, co to za eliksir?
Otworzyłem gwałtownie oczy, spoglądając, jak ten trzyma w rękach flakonik z…
- Veritaserum! – wyrwało mi się, gdy patrzyłem przerażony na trzymany przez niego przedmiot. Potter z początku wydawał się być zaskoczony moim wybuchem, jednak zaraz potem jego wargi wygięły się w pogodnym uśmiechu.
- Eliksir prawdy? Ciekawie – mruknął zadowolony, odkręcając mały koreczek i zmuszając mnie do wypicia kilku kropel. – W takim razie teraz odpowiesz mi na kilka pytań. Ale, żeby się upewnić. Jak brzmi twoje pełne nazwisko?
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, starając z całych sił nie odpowiedzieć mu na żadne z pytań.
- Severus Tobiasz Snape – wycedziłem, spoglądając na niego z rządzą mordu. Że też zostałem wykorzystany przez swój własny eliksir.
- Co cię łączy z Lily? – spytał, a ja rzuciłem mu niedowierzające spojrzenie. Takiego pytania się nie spodziewałem.
- Lily jest moją sąsiadką i znamy się od bardzo dawna. Przez jakiś czas byłem w niej zadurzony, ale to już przeszłość. Teraz, ze względu na to, co jej powiedziałem, nie wiem, jak mogę określić moje stosunki z nią. – Przymknąłem na chwilę powieki, starając się odliczyć ile zostało jeszcze czasu trwania eliksiru. Przy tych kilku kroplach, serum powinno działać przez jakieś pięć, góra sześć minut. A minęła dopiero niecała minuta. Cholera.
- Jest ktoś, kogo kochasz?
- Nie wiem. Sam do końca nie rozumiem swoich uczuć – odparłem, czując się coraz bardziej upodlony. Tym bardziej, gdy okularnik rozkazał mi rozwinąć moją wypowiedź. – Nim trafiłem do Hogwartu podobała mi się Lily. Jednak zdawałem sobie sprawę z tego, że to zwykłe zauroczenie i nic więcej. Potem pojawiłeś się ty i to w tobie zakochałem się na amen. Jednak w tym samym czasie Lucjusz zaczął interesować się mną, a ja byłem zafascynowany tym, że ktoś jego pokroju w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Byłem rozdarty między miłością do ciebie, a zainteresowaniem Lucjuszem. Tuż pod koniec pierwszej klasy nie mogłem się mu przeciwstawić i ostatecznie wybrałem jego, a nie ciebie. Miałem przeczucie, że to będzie dla mnie najlepszym wyborem.
- Zaraz – przerwał mi, najwidoczniej niepewny tego, czy chce uzyskać odpowiedź na swoje kolejne pytanie. – Co masz na myśli przez to, że wybrałeś go? Co cię z nim łączy?
- To, że stałem się jego kochankiem. Jakiś czas przez zakończeniem roku, powiedział mi dobitnie, co myśli na temat moich możliwych prób porozmawiania z tobą na temat moich uczuć. Dokładnie o tym, co do ciebie czuję. Wtedy też zmusił mnie do seksu, a od tamtej pory jestem jego kochankiem – odparłem, wzruszając ramionami. Mimo gorąca, jakie uderzało w moje policzki, nie ukazywałem w żaden inny sposób swojego zażenowania.
- Jeszcze jesteś? – Jego niedowierzający głos wywołał u mnie napad śmiechu.
- Owszem. – Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Niech wie, że nie byłem osobą, która nie miała styczności z miłością. Lucjusz naprawdę mnie kochał i chociaż nie często to okazywał, nie podobało mu się, że nie mógł mieć mnie na oku, kiedy byłem w szkole. Tym bardziej, gdy moja niespełniona miłość też się tam kręciła. – Podczas wszelkich dłuższych przerw od szkoły jadę zawsze na jakiś czas do Lucjusza. Podczas przerwy świątecznej również będę z nim – dodałem ostatnie zdanie, chociaż wiedziałem, że wcale nie musiałem tego robić. Jednak chciałem chyba poznać reakcję Pottera i chyba dlatego dodawałem poszczególne rzeczy jeszcze od siebie.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, o swoich uczuciach? – mruknął trochę ciszej, wstając z moich bioder, a ja natychmiast odsunąłem się od niego, starając uwolnić związane krawatem ręce.
- Nie byłem głupi, by mówić ci o tym. Wiedziałem, że ty nie weźmiesz mnie na poważnie. Co najwyżej wyśmiejesz albo zaczniesz mnie jeszcze bardziej gnębić. Dlatego też związałem się z Lucjuszem. Chciałem o tobie zapomnieć. – W końcu udało mi się, dlatego też chwyciłem czerwony-złoty materiał w dłoń i cisnąłem nim w twarz gryfona. Następnie wstałem z podłogi i ruszyłem w kierunku wyjścia. Miałem zamiar przeczekać te kilkanaście sekund z dala od niego, by nie musieć odpowiadać mu na te dręczące mnie pytanie, gdy uświadomiłem sobie pewną rzecz… Od czasu, gdy dopowiedziałem tamto zdanie o moim spędzaniu świąt z Lucjuszem, serum już nie działało na mnie, a ja odpowiadałem mu dalej z własnej woli.
- Czekaj! – krzyknął cicho za mną Potter, jednak nie usłuchałem go i zaraz opuściłem klasę, rzucając się w kierunku lochów. Chciałem uciec jak najdalej od niego, a mój pokój wydawał się być jedynym takim miejscem.
Pierwszy raz w swoim szesnastoletnim życiu popełniłem tak wielki błąd.

~ * ~

Niepewnie przyjąłem od Narcyzy dziecko, przytulając je do swojej piersi. Draco patrzył na mnie pięknymi, jasnobłękitnymi oczyma, które odziedziczył po ojcu. Jednak jego spojrzenie, nie wiem czemu, przywodziło mi na myśl Pottera. Obydwojga oczy były otwarte na świat, chociaż Draco robił to nieświadomie, jednak i tak byłem pewien, że nie będzie wcale podobny do swojego ojca.
- Urodziłaś pięknego dziedzica, Narcyzo – zwróciłem się do kobiety, która zdążyła w tym czasie przygarnąć do piersi starszego bliźniaka. Szkoda było mi dzieciaka z powodu jego niemagiczności, jednak cieszyłem się, że przynamniej mogłem pomóc, by chłopiec nie został zamordowany. Draco powiercił się delikatnie w moich ramionach, burcząc cicho i zamykając powieki w akompaniamencie potężnego ziewnięcia. Już po chwili spał, przykładając dłoń do twarzy i uśmiechając się przez sen.
Potter, gdy spał, robił to samo. Zdążyłem już widzieć to tysiące razy. Po tamtym feralnym zdarzeniu nie dawał mi spokoju i dosłownie uczepił się mnie jak rzep psiego ogona. Po jakimś miesiącu w końcu udało mu się wymusić na mnie zgodę co do tego, byśmy spróbowali ze sobą chodzić. Stworzyliśmy dobry związek, który jednak nie mógł długo trać, bo zaledwie do połowy siódmej klasy. Po jednej stronie stał Lucjusz, który nie chciał pozwolić na stracenie mnie; po drugiej natomiast Lily, która postanowiła zacząć kręcić się coraz bliżej Jamesa. Widziałem jak przy tym dziewczyna rzucała mi zwycięskie spojrzenie, jakby sądziła, że wygrała ze mną walkę o Pottera. Ja jednak oddałem jej go dobrowolnie. Groźba Lucjusza była wystarczająca, bym porzucił Jamesa dla jego własnego dobra. Chociaż ten nie mógł pogodzić się z myślą, że jednak po prawie roku bycia razem, tak po prostu, z dnia na dzień powiedziałem mu, że to koniec. Pamiętam też naszą rozmowę pod koniec ostatniego roku szkolnego, gdzie ten idiota ponownie użył na mnie Eliksiru Prawdy i wyciągnął prawdziwy powód, dla jakiego go porzuciłem. Wtedy też starał się nakłonić mnie do zmiany zdania. Mówił, że Malfoy nie może nam zagrozić i że damy sobie radę razem. Ja jednak pozostałem nieugięty i po raz ostatni odrzuciłem go. Po tym czasie, otrzymałem jeszcze kilka listów, które zaczęły przychodzić o wiele rzadziej, od kiedy Lily wysłała mi zaproszenie na ślub z „niekoniecznie osobą towarzyszącą”. Z tego co niedawno usłyszałem, Potterowie również oczekiwali przyjścia na świat ich pierwszego dziecka.
- Daj spokój, Severusie. Dracon jest istnym oczkiem w głowie Lucjusza, że aż mnie to mdli. – Przyjrzałem się krótko kobiecie, kręcąc lekko głową z politowaniem. Widać było, że w dalszym ciągu nie przeszła jej złość na męża, który chciał uśmiercić swojego pierworodnego. Draco, który króciutko po porodzie był ukochany przez matkę, zaraz stał się przez nią znienawidzony, gdy ta tylko dowiedziała się, że istniało zagrożenie dla starszego syna. – Biedny Igniss, będzie zmuszony wychowywać się w cieniu brata.
- Co nie znaczy, że powinnaś któregoś z chłopców faworyzować. Żaden z nich nie zasłużył sobie na gorsze traktowanie, niż ten drugi – mruknąłem cicho, siadając na skraju jej łóżka i pokazując jej śpiącego w moich ramionach malucha. – Albo traktuj tą dwójkę jak śmieci, albo oboje pokochaj z całego serca.
- To trudne – wyznała, opuszczając zażenowana wzrok. – Nie wiem czemu, jednak w Draconie próbuję szukać win ojca – dodała, a ja posłałem jej smutne spojrzenie. Nie było współczujące – było smutne.
Doskonale wiedziałem, jak to boli. Próbować obwiniać kogoś o to, czego nie zrobił.

~\ \ * / / ~

Hahahaha... Oto jest! Dodatek Sevvy'ego! ^^
Mam nadzieję, że komuś się on spodobał (chociaż odrobinkę). :P
I proszę, nie milczcie tak... Klawiatura nie gryzie, a wasze opinie są zawsze mile widziane. Nie mówiąc już o tym, że komentarze karmią mojego wena (i wena Saneko też ^^).
Za tydzień na scenę wróci Saneko xD
Z kolei za dwa ja wraz z dalszymi losami Draco. Zbliżamy się już do ich spotkania! <3
Cieszycie się tym tak samo jak ja?

3 komentarze:

  1. Hej,
    podoba mi się, że jest rozdział oczami Severusa, och zakochany w Jamesie i Lucjusz, który chce Severusa tylko dla siebie... ciekawi mnie jak Severus traktuje Harrego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniale, podoba mi to,rozdział jest z perspektywy Severusa, jak się okazało był zakochany w Jamesie, ale Lucjusz, chce Severusa mieć tylko dla siebie... ciekawi mnie też kwestia tego jak Severus traktuje Harrego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, więcej rozdziałów z perspektywy Severusa, bo ten mi bardzo się podobał, okazało się, że był zakochany w Jamesie Potterze, ale Lucjusz chce mieć Severusa tylko dla siebie, z nikim się nie dzielić... smutne i przykre to... ale zastanawia mnie kwestia tego jak Severus traktuje Harrego... czym się kieruje...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń