~*~*~*~
Rozejrzałem się po pokoju, po raz kolejny upewniając się, czy
wszystko spakowałem. Nieważne, że wrócę tu za jakiś tydzień, wolę nie zostawiać
żadnych swoich rzeczy na pastwę Dudleya. Zwłaszcza, by cokolwiek związanego z
magicznym światem tu pozostało bez mojej opieki.
Zerknąłem na zegarek. Aż piętnaście minut do aktywacji
świstoklika.
Poinformowałem już wujostwo, że jadę na kilka dni do
przyjaciół. Oczywiście mało ich to obeszło. A z pewnością bardziej ucieszyło,
niż zasmuciło, czego akurat nie mogę mieć im za złe. Sam jestem z tego powodu
niewyobrażalnie szczęśliwy.
Wyjrzałem przez okno. Moje myśli bezwiednie powędrowały do
przyjaciół. Będąc tu, często o nich myślałem. Minęły raptem trzy tygodnie od
naszego ostatniego spotkania, a i tak, nawet mimo wymiany listów, bardzo za
nimi tęskniłem. Może wyglądałoby to inaczej, gdybym miał jakieś ciekawsze
zajęcie, które zajęłoby mój czas i myśli. Bo sprzątania, koszenia trawy,
gotowania, chodzenia na zakupy, bezczynnego siedzenia w pokoju czy oglądania
przesyłanych mi przez Voldemorta wizji z pewnością nie można było brać tu pod
uwagę. To wszystko dawało mi raczej czas i pretekst do ponownego roztrząsania
tych samych tematów. Aż momentami miałem już sam siebie dosyć i marzyłem o tym,
by w ogóle przestać myśleć. I, nie powiem, że nie, czasem się udawało. Moim
wybawieniem stało się bieganie. Kiedy już naprawdę miałem dosyć, po prostu
wychodziłem na zewnątrz i biegłem przed siebie. Skupiałem się tylko na tym, by
przeć do przodu. Czasem nawet skręcałem bezmyślnie w kolejne uliczki, przez co
potem miałem małe problemy z powrotem. Niekiedy nie było mnie przez to pół dnia
na Privet Drive. Wracałem dopiero na skromną kolację, tym samym tracąc szansę
na obiad. Dursleyowie od zawsze wydzielali mi porcje, a od kiedy poszedłem do Hogwartu,
nawet bardziej rygorystycznie niż przedtem. Jeśli spóźniłem się na posiłek,
dostawał go Dudley, więc nie było opcji bym go „nadrobił”. Czasem udawało mi
się podebrać coś z kuchni, jednak i tak nie była to wystarczająca ilość, więc
większość czasu chodziłem głodny. I w rezultacie jak co roku schudłem.
Spojrzałem na zegarek. Dwie minuty do aktywacji.
Podszedłem do kufra, na którym stała pusta klatka Hedwigi –ją
samą wysłałem wczoraj do Nory – a obok niej leżała moja Przepustka. Chwyciłem
swoje rzeczy, drugą ręką sięgając po kostkę. Chwilę później poczułem znajome
szarpnięcie w okolicy pępka.
Przed oczami majaczyły mi kolorowe plamy, gdy z zawrotną
prędkością przemieszczałem się o tysiące kilometrów, z każdą chwilą będąc coraz
bliżej domu. W końcu moje stopy uderzyły o ziemię, a ja wylądowałem na tyłku.
Gdy tylko zdołałem się podnieść, coś zawisło na moich ramionach, a do mojego
nosa dotarł delikatny zapach damskich perfum. Stałem tak przez chwilę,
pozwalając Hermionie na tę bliskość, jednak nie zrobiłem nic więcej. Dziewczyna
po chwili odsunęła się, a jej miejsce zajęła Ginny.
– Dobra, Ginny, daj mu oddychać. – Trzeba przyznać, że jak na
dziewczynę najmłodsza latorośl Weasleyów ma sporo siły w rękach. Chyba życie
z szóstką braci wpłynęło na nią mocniej
niż mogłoby się wydawać… Spojrzałem z wdzięcznością na Rona, gdy jego siostra w
końcu się ode mnie odkleiła, a ja znów mogłem swobodnie oddychać. – Cześć,
stary. – Poklepał mnie po ramieniu. – Mam nadzieję, że jesteś głodny. Mama
zrobiła jedzenia, jak dla całego Hogwartu. – Na samo wspomnienie o jedzeniu
zaburczało mi w brzuchu. Śmiejąc się i rozmawiając ruszyliśmy razem do Nory.
~*~
Zastanawiam się, czy ten dom kiedykolwiek przestanie wywoływać
u mnie takie uczucia? Przekraczając próg Nory, mam wrażenie, jakbym przenosił
się do zupełnie innego świata. Niepodobnego do żadnego innego miejsca, które
znam. Jest tu tak ciepło. I nie chodzi tylko o temperaturę. Dom jest wypełniony
miłością, która otula każdego, kto się w nim znajdzie. Zupełnie, jak pani
Weasley, która mnie teraz obejmuje. Kiedy tu jestem, z tymi wszystkimi ludźmi,
na których mi zależy, czuję się odprężony. Wiem, że mogę być sobą. Nie Złotym
Chłopcem, czy Pogromcą Voldemorta, ale zwykłym Harrym. Tu jestem bezpieczny. Cokolwiek
by się nie działo, mam wokoło ludzi, na których mogę polegać. Nora jest
miejscem, o którym marzyłem przez pierwszych dziesięć lat mojego życia… nie, o
którym dalej marzę. Gdybym tylko mógł spędzać tu więcej czasu…
Po przywitaniu się z niemal całą rodzinką – brakowało jedynie
Charliego, któremu nie udało się wziąć urlopu – zasiadłem ze wszystkimi do
stołu. Nie będzie przesadą, gdy powiem, że uginał się on od ilości jedzenia.
Może cały Hogwart by się tym nie najadł, ale Gryffindor bez problemu…
Dzięki kolejnej kłótni z wujem, nie jadłem nic od wczorajszego
obiadu, więc z wielkim zapałem zabrałem się za jedzenie. Z przyjemnością
słuchałem beztroskiej paplaniny przyjaciół, której temat jakimś cudem od
jedzenia przeszedł na opowieść bliźniaków o ich biznesie.
– Wszystko idzie świetnie, w sumie mamy całkiem niezły ruch.
– Spotykamy też wielu znajomych ze szkoły.
– I w tym największy problem.
– Czemu? – spytał zdziwiony Ron. Sam też spojrzałem
zaciekawiony na bliźniaków.
– Bo kiedy zacznie się rok szkolny, stracimy...
– ...sporą część klientów. – Ach, racja. Wspominali o tym w
liście.
– Dlatego zastanawiamy się nad znalezieniem sobie w szkole
jakiegoś wspólnika, który załatwiałby dla nas klientów.
– Cieszy nas, że się zgadzasz, Roniaczku. – Obaj wyszczerzyli
się w stronę Rona.
– Nie ma mowy! Na nic się nie zgadzałem, ani nie zgadzam. Nie
wciągniecie mnie w nic dziwnego.
– Oj, no daj spokój. Będziesz robił tylko za naszą…
– ...sekretarkę.
– Właśnie. Zbierałbyś zamówienia i przesyłał nam.
– A my już sami byśmy jakoś załatwili resztę.
– Nie ma mowy. Nie przekonacie mnie.
– Nawet gdybyśmy ci za to płacili?
– Dajcie mu spokój. Ron w ogóle nie ma smykałki do interesów.
Jeszcze by wam klientów odstraszył. – Razem z bliźniakami i Billem parsknęliśmy
śmiechem na ten komentarz Ginny.
– Dzięki… – burknął obrażony Ron, ze złością dłubiąc widelcem
w jedzeniu na swoim talerzu.
– Nie ma się o co obrażać. Powinieneś raczej docenić, że mimo
twojego braku talentu, Fred i George postanowili ci zaufać i powierzyć tak
ważną funkcję – kolejna cięta uwaga wyszła z ust Gin. Zastanawiam się, czemu jest dla niego taka
wredna. Zazwyczaj raczej stawała w jego obronie, kiedy bliźniacy zaczynali mu
dokuczać.
– Tak właściwie, to nie wzięliśmy pod uwagę ryzyka utraty
klientów.
– Nie sądziliśmy, że to możliwe, gdy chodzi jedynie o
zbieranie zamówień…
– Jak teraz o tym myślę, to nasz przedstawiciel powinien
jeszcze promować nasze nowe produkty.
–Więc wychodzi na to, że Roniaczek nadawałby się jedynie jako
żywy tester.
– Jasne, kopcie leżącego…
– Jesteście pewni, bo wydaje mi się…
– Ginny, starczy. – Herm wkroczyła do akcji, patrząc z
niepokojem na mocno już przybitego Rona.
– Czemu bierzesz jego stronę, zwłaszcza po tym, co wczoraj robił?
– Ginny wyglądała na zirytowaną, ale Hermiona ją zignorowała.
– Nie przejmuj się, Ron. Jestem pewna, że nie byłoby tak źle.
– Jej, dzięki, Hermiono, naprawdę mnie pocieszyłaś – sarknął.
– Nie marudź, braciszku. Musisz się pogodzić z tym...
– ...że nie wszyscy mają talent.
– Odczepcie się w końcu!
– Ron, spokojnie, bo ci ciśnienie skoczy…
– Przestańcie już. Żarty żartami, ale to zachodzi trochę za
daleko. – Pani Weasley zmierzyła bliźniaków i córkę ostrym spojrzeniem.
Ja z kolei spojrzałem na Rona, który wyglądał, jakby nie wiedział,
czy się wściec, obrazić czy rozpłakać. Widząc go w takim stanie, nie byłem w
stanie siedzieć cicho.
– Mówcie sobie, co chcecie, ale ja myślę, że by sobie
poradził. A nawet jeśli miałby z tym na początku problemy – dodałem z
naciskiem, widząc, jak Ginny znów otwiera usta
– to z czasem by się nauczył. No nie, Ron? – Uśmiechnąłem się do
przyjaciela, który patrzył na mnie z wdzięcznością.
– Zgadzam się z Harrym. Nie róbcie z Rona takiej ofiary losu…
– Możemy już przestać mówić o mnie? W zamian może poszlibyśmy
do ogrodu i pograli w Quidditcha?
Automatycznie ożywiłem się na wspomnienie o grze. Ach! Jakże
się stęskniłem za swoją miotłą i tym wspaniałym uczuciem wolności!
~*~
Jak tylko skończyliśmy jeść, całą grupą zebraliśmy się na
zewnątrz. W czasie gdy Bill przynosił sprzęt, państwo Weasley oznajmili, że mają
coś do zrobienia, ale jak skończą, to przyjdą pooglądać nasze zmagania.
Hermiona kategorycznie odmówiła wzięcia udziału w grze, ale w zamian
zaproponowała, że może sędziować. Jednak, jako że bez niej jednej drużynie
brakowałoby zawodnika, bliźniacy, samozwańczo mianowawszy się kapitanami
drużyn, postawili sobie za cel przekonanie jej do gry.
Wszyscy wiedzieliśmy, na co stać tych dwóch, więc razem z
Ronem, Ginny, Billem, który zdążył już wrócić, i Fleur zgodnie postanowiliśmy na
początku nie wtrącać się w ich plany. Staliśmy tylko z boku obserwowaliśmy
rozwój wydarzeń. Mimo wszystko woleliśmy w razie potrzeby mieć możliwość
szybkiego ruszenia na pomoc – choć nie wiedzieliśmy, komu w tej sytuacji byłaby
ona bardziej potrzebna. Czy osaczonej Hermionie, czy bliźniakom narażonym na jej
gniew.
– Dalej, Hermiono zagraj z nami.
– Wiemy, że potrafisz latać.
– To tylko tak dla zabawy.
– Nie będziemy się śmiać ani nic takiego.
– No, dalej – zajęczeli wspólnie. Stali po bokach szatynki i, zarzuciwszy
jej po jednym ramieniu na szyję, robili proszące oczka.
– Nie chcę. Nie lubię. I tak nie mam z wami wszystkimi szans.
To nie ma sensu. Wolę popatrzeć, jak wy gracie – upierała się, próbując uwolnić
się z uścisku braci. Ci spojrzeli na siebie ponad jej głową.
– Dobrze, jak chcesz – powiedział z westchnieniem Fred
(chyba), odchodząc na bok z miną przegrańca. Coś nie chciało mi się wierzyć, że
tak łatwo się poddali. Hermiona wydawała się jednak niczego nie przeczuwać, bo zadowolona
i rozluźniona ruszyła w stronę ławki, z której pewnie planowała oglądać mecz. I
w tej właśnie chwili dopiero wszystko się zaczęło. Siedzący na miotle bliźniak,
lecąc, chwycił ją w pasie i posadził przed sobą. Wylecieli ponad siedemdziesiąt
stóp w górę i zawiśli w powietrzu. Usłyszałem, jak obok mnie Ginny wciąga
gwałtownie powietrze.
– Fred! Odstaw mnie w tej chwili na ziemię! Słyszysz?! – krzyczała
Herm, szarpiąc się z rudzielcem. W jej głosie gniew mieszał się ze strachem. Widząc
to, Ginny również zaczęła wrzeszczeć na brata.
– Fred! Wracaj z nią tutaj!
– Nie ma sprawy, jak tylko zgodzi się zagrać! – odkrzyknął. –
I jestem George! – Zaśmiał się. Nie rozumiem, czemu tym dwóm nie przeszkadza
to, że wszyscy ich mylą. Przecież to tak, jakby… no nie wiem, nie liczyło się
dla nich czy są sobą czy tym drugim. Gdybym ja miał bliźniaka, nie chciałbym być
postrzegany w ten sposób… Chyba.
– Puszczaj mnie! Mówiłam, że nie chcę grać! – Spróbowała znowu
Herm.
Jednak, mimo tych słów, widziałem, jak przysuwa się bliżej do
rudzielca, patrząc niepewnie w dół. Nigdy nie latała tak wysoko. Na lekcjach z
panią Hooch najwyżej wzbijała się na jakieś dziesięć stóp. Zerknąłem na Ginny,
która patrzyła zaniepokojona w górę.
– Dlaczego do nich nie polecisz? – Ginny spojrzała na mnie
zaskoczona, po czym obróciła się gwałtownie i ruszyła w stronę leżących koło
Billa mioteł. Drogę jednak zagrodził jej drugi z bliźniaków.
– Spokojnie, Ginny. George nie pozwoli jej spaść. Jest z nim
bezpieczna. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzą umiejętności latania. Jeśli chodzi o
nasze towarzystwo, tylko Harry lepiej trzyma się od niego na miotle.
– Nie chodzi o to, jak dobrze ON lata, tylko o to, że HERM BOI
SIĘ w ogóle latać.
– Wiemy.
– Skoro wiecie, to czemu to zrobiliście?!
– Czasem drastyczne środki dają lepsze efekty niż rozczulanie
się nad kimś.
– Drastyczne?! Oszaleliście?! Każ mu tu natychmiast wracać!
– Fred, jesteś pewny, że George da sobie radę? – Spokojny ton
Billa mocno kontrastował z podenerwowanym głosem jego siostry.
– Jeśli Hermiona nie będzie się za bardzo wyrywać, to nie
będzie problemu. A że jest rozsądną dziewczyną, to myślę, że sama też zdaje
sobie z tego sprawę.
– Myślisz?! – Ginny
spojrzała na niego z niedowierzaniem. Razem z Fleur tylko bezradnie
przyglądaliśmy się wymianie zdań między tą trójką. Ron pewnie też by się do
nich dołączył, gdyby nie był wciąż obrażony.
– Zaufaj mu. Wiem, że martwisz się o Hermionę, ale wszystko
będzie dobrze. Wbrew pozorom bliźniacy wcale nie są lekkomyślni. Potrafią
przewidywać skutki swoich działań… A przynajmniej ich większość. W końcu całe
dotychczasowe życie spędzili na planowaniu i opracowywaniu nowych psikusów.
– To piękne, jak potrafiś zaufać swoim braciom. Mimo tego, so
oni robią. Ni wiem, czi ja byłabym do tygo zdolna. – Francuski akcent Fleur był
mniej wyraźny, niż pamiętałem to z Turnieju Trójmagicznego. Wciąż słychać było,
że angielski nie jest jej ojczystym językiem, ale przynajmniej bez problemu ją
rozumiałem. W czwartej klasie czasem miałem z tym problemy.
– To nie tylko kwestia
zaufania, ale też doświadczenia. Znam ich w końcu od 18 lat.
– Tylko, że to nie jest ich kolejny głupi wynalazek! – Ginny
nie dała się przekonać. Chwyciła miotłę i wzbiła się w powietrze, w kilka
sekund dolatując do tamtej dwójki. Obserwowaliśmy przez chwilę z dołu, jak się
kłócą. W pewnym momencie musieli w końcu dojść do porozumienia, bo George
skierował miotłę w dół i pozwolił jej powoli opaść na ziemię. Dopiero gdy Herm
zsiadła z miotły, zauważyłem, jaka była roztrzęsiona. Nie przypuszczałem, że aż
tak przerażało ją latanie. Przecież to takie wspaniałe uczucie. Jak można tego
nie lubić?
– I co? – Padło pytanie Freda.
– Zgodziła się.
– To świetnie. W końcu mamy komplet…
– Ale nie na grę, Ron.
Spojrzeliśmy pytająco na Georga.
– Zgodziła się przyjąć naszą pomoc w wyleczeniu jej ze strachu
przed lataniem.
– Ach! To wspaniale , żi chcesz pokonywać swoi słabości, ‘Miona
– zaświergotała przymilnie Francuzka.
– Dzięki, Fleur – mruknęła słabo Herm. – A teraz pozwolicie,
że pójdę w końcu na tę głupią ławkę… – Nie czekając na odpowiedź, odeszła od
nas kawałek i usiadła.
– To co, gramy?
– Tak, tylko musimy najpierw wybrać skład drużyn.
– A właśnie, jako że zawaliłeś sprawę, George, będziesz musiał
ponieść karę – powiedział poważnie Fred. – Dziś ja wybieram skład i zaczynam
grę.
– Za to jutro moja kolej.
– To się jeszcze zobaczy. Może jeśli dziś wyjdziesz na
prowadzenie… – Fred spojrzał bratu wyzywająco w oczy, uśmiechając się przy tym
półgębkiem. George zaraz odpowiedział mu tym samym, dorzucając jeszcze
zdecydowane: „Wygram”.
Po tym zostaliśmy podzieleni przez Freda na dwie drużyny i
rozpoczął się mecz. Z radością wsiadłem na miotłę i wzbiłem się w powietrze.
Poczułem ten znajomy smak wolności. Wszystkie problemy zostały na ziemi. W
pełni korzystaliśmy z zabawy z najbliższymi nam ludźmi, dzięki czemu w ciągu
kilku minut nie było nawet śladu po ostatnich kłótniach. Nieważne, że widziałem
to już tysiące razy w ciągu ostatnich paru lat. Tego typu sytuacje wciąż sprawiają,
że robi mi się cieplej na sercu.
~*~
Po obiedzie razem z bliźniakami rozsiedliśmy się w pokoju
Rona. Mimo jego starań, dziewczyny zamknęły się u Ginny, odmawiając spędzenia z
nami popołudnia. Fred i George skwitowali zachowanie brata śmiechem. Odciągając
go od drzwi, próbowali wyjaśnić, czemu Herm i Ginny chcą być same. Oczywiście
Ron sam doskonale to wiedział, ale bliźniacy nie byliby sobą, gdyby go trochę
nie podręczyli. Dlatego nawet nie starałem się im przeszkadzać, pilnując tylko,
by nie przesadzili.
– Tak właściwie, to jak udało ci się przekonać Hermionę,
George? – Ściągnąłem na siebie uwagę bliźniaków, gdy po około dziesięciu
minutach wciąż dręczyli biednego Rona. – Pamiętam, że lekcje latania były chyba
jedynymi, których naprawdę nie znosiła.
– Siła argumentu,
Harry. Zwłaszcza, gdy chodzi o kogoś z tak racjonalnym podejściem do życia, jak
Hermiona.
– A konkretniej?
– Sami doskonale wiecie, że jest typem osoby, która chciałaby
być przygotowana na wszystko, co ją spotka w życiu. To oczywiście niemożliwe,
ale Herm nie przestaje próbować.
– Ale co to ma do miotły? Chcesz powiedzieć, że przekonałeś
ją, że powinna być gotowa do zastąpienia kogoś z Gryfonów w czasie meczu?
– Och, Roniaczku, tobie naprawdę tylko quidditch w głowie. –
Fred pokręcił rudą czupryną.
– Muszę przyznać, że nie wpadłem na to. Choć i tak wątpię, by
podziałało.
– No tak. Pewnie z miejsca wymieniłaby kilka kontrargumentów.
Choćby to, że jest wielu innych Gryfonów, którzy grają lepiej od niej – stwierdziłem
po chwili zastanowienia.
– Dokładnie. Dlatego podałem przykład, który stawiał ją w
podbramkowej sytuacji. „A gdyby od twoich umiejętności latania zależały życia
twoje i twoich przyjaciół?” Dla każdego innego taka sytuacja byłaby równie
prawdopodobna jak to, że Snape zacznie chwalić Gryfonów, ale nie dla was. Nie
obraź się Harry, to nie twoja wina, ale póki Voldemort chce cię dopaść, żadne z
was nie jest bezpieczne.
– Zwłaszcza, że, jak my, macie tendencję do pakowania się w
różne dziwne sytuacje.
– Choć u nas jest to w większości przypadków zaplanowane.
– Czyli po prostu zagrałeś na jej uczuciach?
– No wiesz, Ron! Jak tak mówisz, to brzmi, jakbym ją okłamał i
wykorzystał. A ja tylko ją przestrzegłem.
– George ma rację. Nigdy nie wiadomo, w jakiej sytuacji
przyjdzie nam się mierzyć z Voldemortem. Powinniśmy więc być gotowi na
wszystko.
Zwłaszcza teraz, gdy tak naprawdę nie mamy zielonego pojęcia,
co planuje. Jaki ma cel w porywaniu i torturowaniu ludzi? I czemu mi to
pokazuje? Chce mnie tylko nastraszyć, czy może jednak chodzi o coś innego?
Wiele bym dał, by znać odpowiedzi na te pytania.
~*~
Bliźniacy ulotnili się zaraz po kolacji, tłumacząc się jakimiś
pracami w sklepie. Z kolei Bill i Fleur wyszli na spacer, a państwo Weasley
zajmowali się swoimi sprawami. Nie mieliśmy nic lepszego do roboty, więc
rozsiedliśmy się we czwórkę w pokoju Rona, grając w Monopoly.
– Wiecie… Ostatnio znów zastanawiałam się nad znaczeniem
przepowiedni. Skoro nie zawsze odpowiedź podana jest w nich wprost, to może
przez mieszanie się krwi, mamy tu rozumieć związek?
– Jaki związek?
– Jak to jaki, zwyczajny. Chłopak i dziewczyna, para.
– Ach, chodzi ci o mieszanie się krwi rodów matki i ojca w ich
dzieciach?
– Tak, coś w tym rodzaju. Choć nie myślałam tu o dzieciach, w
końcu przepowiednia dotyczy Harry’ego i Voldemorta. Tylko o bardziej
metaforycznym znaczeniu, czyli po prostu połączeniu się któregoś z nich z kimś
w parę.
– Nie, znowu… – Spojrzeliśmy pytająco na Rona. – Zrobiłaś to
samo, co ze Snapem. Myślałem, że tamto było potworne, ale Voldemort… Ledwo co
pozbyłem się z głowy obrazu tamtej dwójki!
–To naprawdę nie moja wina, Ron, że masz taką bujną
wyobraźnię.
– Ja?! A kto sugeruje te okropieństwa?!
– Z czysto biologicznego punktu widzenia…
– A co mnie obchodzi biologia?! Za nic nie wmówisz mi, że
Sama-Wiesz-Kto jest takim samym człowiekiem, jak ty czy ja!
Pokręciłem lekko głową, uśmiechając się pod nosem. Pomijając
temat ich rozmowy, w który wolałem się nie zagłębiać, z trudną do wytłumaczenia
przyjemnością słuchałem ich sporu. O, tak. Tego mi właśnie cały czas brakowało
na Privet Drive. Tak się do tego przyzwyczaiłem, że dzień, w którym nie
słyszałem choć jednego wykładu Hermiony czy komentarza Rona, wydawał mi się
niepełny. Ich obecność na dobre wyryła się w moim życiu. Mimo że czasem mam
ochotę pobyć sam, to nie zniósłbym, gdybyśmy nagle mieli przestać się
przyjaźnić. W końcu jesteśmy Złotą Trójcą Gryffindoru – niemal nierozłączni od
Nocy Duchów w pierwszej klasie. Przeżyliśmy wspólnie tyle przygód, które
niejednokrotnie powinny były zakończyć się naszą śmiercią, a mimo wszystko
żyjemy. Te pięć lat stworzyło między nami chyba nierozerwalną więź. Czasami
odnoszę wrażenie, że bez nich mógłbym zginąć nawet przez oszukany stopień na
schodach.
~*~*~*~
Hej,
OdpowiedzUsuńno właśnie o co chodzi z tym mieszaniem krwi, biedna Hermiona...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, o co chodzi z tym mieszaniem krwi? ojć biedna Hermiona...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ojć biedna Hermiona, ale o co chodzi z tym mieszaniem krwi?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza