-
Dobrze – mruknął uśmiechnięty mężczyzna, wyciągając przed siebie rękę, na
której zaraz pojawił się mały zwój. Seporian otworzył go, przelatując wzrokiem
po tekście i kiwając z uznaniem głową. – Keisuke najwidoczniej poprawił
wszelkie najmniejsze niedociągnięcia, tak więc możemy zaczynać już teraz… – Po
czym, nie czekając na naszą (moją i Seva) reakcję, rzucił w naszym kierunku
trzymanym dotąd przedmiotem, wymawiając szybko niezrozumiałe słowa. Jednak zwój
nie uderzył w nikogo z nas. Zamiast tego, rozdzielając się na dwoje, po prostu
wniknął w nasze piersi.
Było
to naprawdę dziwne uczucie. Troszkę bolesne i nieprzyjemne, ale nieodbierające
zdolności racjonalnego myślenia. Mimo wszystko w pierwszej chwili z mojego
gardła uciekło ciche zaskoczone jęknięcie, a ja sam spoglądałem niespokojnie w
stronę stoicko siedzącego wuja.
- Już
powinno przechodzić – poinformował nas z łagodnym, jakby przepraszającym
uśmiechem. W pierwszej chwili miałem ochotę go wyśmiać, jednak w tej samej
chwili okazało się, że starszy mężna miał całkowitą rację.
-
Proszę więcej tego nie robić – syknął Severus, robiąc krok w stronę Seporiana.
Najwidoczniej nienajlepiej przyjął do siebie niespodziewany „atak” Onodery. –
Ma pan szczęście, że nie miałem w dłoni różdżki, jak i posiadałem drobne
podejrzenia na temat tego, co pan zrobi – dodał nieprzyjemnie chłodnym tonem. –
Z historyjek Abraxasa już dawno wyciągnąłem wiosek na temat pana porywczości.
- Och,
to mój młodszy braciszek był w stanie wypowiedzieć normalnie moje imię?
Myślałem, że Abraxas będzie mnie tak nienawidził, że postara się ze wszystkich
sił zapomnieć fakt posiadania takiego brata jak ja… – zamilkł wymownie,
uśmiechając się – jak dla mnie zbyt –szeroko.
- Moim
zdaniem, starał się wychodzić na osobę, pałającą do ciebie nienawiścią – odparł
niewzruszony Severus, przez co spojrzałem na niego zaciekawiony. – Z tego, co
powiedział mi nawet Lucjusz, jego pierworodny – wyjaśnił szybko – Abraxas nawet
jakiś czas po twoim odejściu z domu starał się postawić waszemu ojcu. Co prawda,
z marnym skutkiem, ale próbował. – Przez chwilę tylko patrzył na Seporiana,
jakby starał się zajrzeć w głąb jego duszy. Albo rozważał nad możliwością
zastosowania legilimencji. – Osobiście uważam, że nie ważne jakie kierowały
wami uczucia, nie jesteście w stanie o sobie zapomnieć. W końcu, było nie było,
o rodzinie nigdy nie da się zapomnieć. Nie ważne, jakimi draniami byli, czy są
nadal. – Tu zrobił idealną aluzję do mojego ojca. Tym bardziej, gdy zaraz
posłał mi dłuższe spojrzenie.
- Doprawdy,
nie spodziewałem się po panu tak głębokiego przemówienia – odezwał się
Seporian, wykrzywiając wargi w łagodnym uśmiechu. Nie powiedział też tego po
angielsku, a mimo to byłem w stanie go zrozumieć. Czyli najwidoczniej to całe
zaklęcie działa. – Po pana reakcji śmiem dojść do wniosku, że mój wnuk
doskonale poradził sobie z zaklęciem.
- Tak,
ma pan całkowitą rację, Onodera-san – odparł Severus, krzywiąc się minimalnie.
Nigdy nie należał do wylewnych osób, dlatego też, kiedy komuś uda się dojrzeć
jego wrażliwą stronę, nie jest z tego zbyt zadowolony.
-
Doskonale. Usiądźcie w końcu wszyscy – powiedział niezadowolony, spoglądając w
moim i Iga kierunku. – Doprawdy, zachowujecie się, jakbym zabronił wam nawet
myśleć. Już po wejściu tutaj powinniście rozsiąść się na którejś z dwóch kanap.
Tej, na której ja siedzę – poklepał miejsce obok siebie – jak i tej naprzeciw.
– Tym razem brodą wskazał nam omawiany przez niego mebel. – Przecież nie
będziemy mówić o poważnych sprawach, kiedy tak stoicie, jakby czekając na apel
w wojsku.
Nasza
trójka prawie natychmiast zajęła miejsca kanapy, spoglądając z naprzeciwka na
uśmiechniętą twarz Seporiana.
-
Czuję się, jakbyśmy byli teraz na jakimś przesłuchaniu w sprawie morderstwa –
mruknął Igniss, łypiąc na naszego wuja z nikłym uśmiechem. Jakby nie wiedział
do końca, czy ta sytuacja jest na tyle miła, by pozwolić sobie na głębsze
wygięcie warg.
- Och,
nie rób już ze mnie takiego bezdusznego tyrana – sapnął cicho Onodera, chociaż
nie wydawał się być w ogóle zły, czy urażony. – Po prostu chciałbym poznać wasz
powód ucieczki z rodzinnej rezydencji Malfoyów. W końcu to nie może być nic
trywialnego, jak obniżenie kieszonkowego, skoro byliście w stanie uciec tak
daleko, gdzie nie dosięgną was długie ramiona ojca, czy tego całego złego
władcy… – Zmarszczył brwi, najwidoczniej starając się przypomnieć sobie to
jedno imię.
-
Voldemort – powiedział łaskawie Severus. Jego twarz może tego nie zdradzała, ja
jednak wiedziałem, jak wiele wysiłku kosztowało go wypowiedzenie tego jednego
imienia, od którego drżała z pewnością cała Europa.
- Ach,
Voldemort – przytaknął Seporian, kiwając krótko głową. – W tym kraju nie
odczuwamy tak bardzo potęgi tego czarnoksiężnika, jednak z tego, co mi wiadomo,
jesteśmy w jakimś stopniu przygotowani na ewentualny atak. Już jakiś rok temu
nasze ministerstwo ogłosiło stan gotowości. Ma się rozumieć przez to, że w
razie potrzeby każdy czarodziej, czy czarownica po Cesarskim Formatowaniu
stanie na linii frontu, broniąc swojego kraju. To jednak może poczekać sobie na
czas innej rozmowy – oznajmił zaraz, wracając do przerwanego tematu. – Mam
nadzieję, że macie świadomość własnych czynów. Co prawda, mi bardzo pochlebia
to, że chcecie przyjąć pomoc właśnie ode mnie, jednak nie sądzę, aby spodobało
się to waszemu ojcu. Może się nawet okazać, że w złości pozbawi was wszelkich
praw dziedziczenia.
- Cóż,
przez moje wrodzone charłactwo od samego początku zostałem odsunięty od
nazwiska Malfoy i możliwości dziedziczenia czegokolwiek. Według
czarodziejskiego rejestru urodzeń, Igniss Malfoy zmarł zaraz po narodzeniu. –
Brat zaśmiał się pogodnie, opierając się wygodniej na miękkim obiciu kanapy. –
Prawda jest taka, że nasz ojciec, Lucjusz Malfoy postanowił niedawno zrobić z
naszej rezydencji główną bazę Sam-Wiesz-Kogo. Podejrzewam nawet, że Czarny Pan
musiał mieć w tym jakieś plany, skoro to on sam podstępnie zmusił ojca, by to
mu zaproponował, na co on się ochoczo zgodził. Do tego jeszcze miałem ostatnio
okazję słyszeć, że wzrosną zaginięcia wśród czarodziei i mugoli. Lord Zła
planuje coś może niezbyt wielkiego, ale bardzo ważnego dla niego. Część z nich
ma być jakimiś królikami doświadczalnymi, a inna ważniejsza garstka ma
przeprowadzać badania nad czymś… nie wiem dokładnie nad czym. To jednak nie
wszystko. Mój brat z racji tego, iż jest dziedzicem fortuny Malfoyów i co
najważniejsze jest urodziwym młodzieńcem, który ma w niedługim czasie wstąpić w
szeregi Śmierciożerców, zainteresował samego szefa tego stowarzyszenia. Wujek
Voldi nie raz wzywał go do siebie na lekcje, by uczyć go jak w najgorszy sposób
traktować więźniów, którzy nie chcą gadać. Tylko że On pokazywał to właśnie na
nim. Czasami robił to jeszcze ojciec.
-
Dość. Nie musisz owijać w bawełnę. Wielkie mi rzeczy – warknąłem rozeźlony. Z
powodu tego, iż oprócz Seporiana musiał słyszeć to jeszcze (po raz kolejny)
Severus, jak i z mojej bezsilności przeciwko Czarnemu Panu i ojcu. – Po prostu
Czarny Lord szukał pretekstu, żeby mnie przelecieć.
W
pokoju zaległa ciężka cisza, której nikt nie odważył się przerwać.
~ * ~
Seporian
po moim wyznaniu nie chciał znać już więcej powodów. Stwierdził bowiem, że to,
co wie, jest wystarczające, aby znienawidzić rodzinę, dwór i zapragnąć zaszyć
się gdzieś naprawdę daleko. W tym samym czasie patrzył na mnie zbolałym,
współczującym wzrokiem, chociaż nie powiedział nic na temat form nauk mojego
ojca i Przywódcy Śmierciożerców. A ja przyjąłem to z jakąś ulgą.
Również
ucieszyły mnie słowa wuja, kiedy stwierdził, że prawdziwy powód naszej wizyty
nigdy nie wyjdzie z gabinetu mężczyzny, jak i nie zagości nawet w maleńkiej
części na jego ustach. To było naprawdę pokrzepiające, gdyż nie chciałem, aby
ktokolwiek więcej musiał dowiedzieć się prawdy. Jak dla mnie wystarczyło, aby
grupka wtajemniczonych wzrosła z dwóch do trzech osób. Więcej nie potrzebowałem
do szczęścia, niż świadomość, że blisko mnie znajdowały się trzy jednostki
świadome tego, co działo w czasie moich pobytów – z odnotowaniem większych
częstotliwości po odrodzeniu się Czarnego Pana – w Malfoy Manor.
Onodera
osobiście zaprowadził nas do naszych pokoi. Severus został ulokowany w
sypialni, do której przylegała średniej wielkości pracownia. Zupełnie tak,
jakby wszystko przygotowane było z myślą o profesorze, by ten nawet nie
zastanawiał się na temat możliwego wcześniejszego wyjazdu do swojej rodzinnej
rezydencji. Z kolei pokój mój i Iga (mieszczące się naprzeciw sypialni Seva)
znajdowały się tuż obok siebie i zdawały się być swoim lustrzanym odbiciem.
Łóżka, mimo iż były przeznaczone dla jednej osoby, spokojnie, bez żadnych
przeszkód mogłyby pomieścić ze dwie. A do tego gruby materac zdawał się wołać o
swojej miękkości, że aż zapragnąłem sprawdzić to na własnej skórze.
W
sumie, w tej chwili jakoś nie obchodziło mnie już nic prócz szybkiego
zapoznania się z aparycjami mojego łóżka. Czułem jak zmęczenie po „herbatce” ze
smokiem i ogólnych oględzinach rezydencji Seporiana zaczyna dopadać moje ciało,
wręcz wprawiając mnie w o wiele powolniejszy tryb działania. Dlatego też nawet
nie byłem zainteresowany, w jakich miejscach znajdują się sypialnie kolejnych
domowników. Praktycznie od razu po zobaczeniu wnętrza mojego pokoju, oznajmiłem
dobitnie, że padam. Dosłownie. Byłem tylko wstanie podejść do mebla, po czym
najzwyczajniej w świecie opadałem na pachnącą pościel.
I
zasnąłem.
~ * ~
Rezydencja jeszcze nigdy w życiu nie popadła
w tak opłakany stan. Zawsze otoczona była grubą fasadą elegancji i szyku tak,
że każdy, kto pojawił się na terenie dworu zazdrościł go nam, pragnąc posiadać
chociażby namiastkę Malfoy Manor.
Teraz jednak przedstawiała się wręcz w
dramatycznym świetle. Trawnik przed rezydencją był w wielu miejscach
przypalony, zostawiając po sobie ciemne połaci ziemi. Jeden z wyrzeźbionych
smoków stracił część prawego skrzydła i przednią łapę, drugi z kolei pozbawiony
został całej głowy. Ich roztrzaskane fragmenty ciał leżały w brudnej wodzie,
która kiedyś była tak przyjemnie srebrzysto-przezroczysta. Teraz jej kolor
przypominał wyciśniętego do cna pomidora, który tracąc swą piękną czerwoną
barwę, pozwolił swojej skórce strasznie ściemnieć. Zupełnie, jakby to kamienne
smoki pośmiertnie obficie krwawiły.
Jednak to i tak nie było jeszcze
najstraszniejsze. To, co zobaczyłem później, wręcz uderzyło mnie w żołądek,
pozbawiając na dobrą chwilę tchu.
Drzwi wejściowe były mocno obdrapane, ledwie
co trzymając się na ostatnich częściach zawiasów. Najwidoczniej ten, kto
postanowił się dostać do wnętrza rezydencji nie miał najmniejszej litości nawet
dla tak znakomitych wrót, które pamiętały niejedną wojnę. Korytarz również nie
został oszczędzony, jak i obrazy wiszące na ścianach. Ramy były osmolone i w
większości tak podpalone, że ogień nie oszczędził nawet sporych płatów płótna.
Moi przodkowie co prawda nie widnieli na ostatkach swoich „czterech kącików”,
jednak chyba lepiej bym się czuł widząc nawet ich upiornie zdeformowane od
ognia i emocji twarze, byle tylko nie musieć patrzeć na ich puste miejsca,
jednocześnie zastanawiając się, czy moim obrazowym przodkom nic nie jest.
Gdzieś z oddali doszedł do mnie pełen bólu
krzyk, od którego poczułem jak każdy włosek najeża się na moim ciele. Przez
chwilę stałem sztywno w korytarzu, z galopującym w piersi sercem nasłuchując
najmniejszego szmeru. Dwór jednak milczał, jakby nie chciał, aby jakikolwiek
dźwięk doszedł do moich uszu. Zupełnie tak, jakby chciał mnie ogłuszyć tą
przerażającą ciszą. Abym zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem starożytna
ochronna magia rezydencji nie pozbawiła mnie tego jednego zmysłu.
Jednak w tym samym momencie powietrze
przeszył kolejny wrzask. Był taki, jakby tym razem ofiara doznawała o wiele
większego cierpienia. Niekonieczne doznając go poprzez zaklęcie niewybaczalne.
Niepewnie zrobiłem mały kroczek do przodu,
czując, jak cały dygoczę ze strachu. Starając się przełamać jego okowy,
poczyniłem kolejny krok i kolejny. Tak też powoli sunąłem się przed siebie,
zmierzając nieubłaganie w stronę źródła hałasu.
Z sercem coraz mocniej uderzającym o żebra,
zdałem sobie nagle sprawę, gdzie ja dokładnie idę. Do podziemnego serca dworu.
Nieubłaganie szedłem w stronę lochów. Jednak nie zatrzymałem się ani nie zmieniłem
celu swojej drogi. Musiałem dowiedzieć się, co dokładnie miało miejsce w jednej
z sal w lochach.
Mijając obraz Oriona, zacząłem schodzić po
kamiennych schodach, jednocześnie spoglądając na majaczący się przede mną nikły
odblask świec. Nie byłem w stanie powstrzymać drżenia na całym ciebie, które
reagowało tak nie tyle ze strachu, ale też z powodu zimna, jakie tuż po
przekroczeniu przeze mnie progu lochów objęło mnie swoimi śliskimi ramionami.
Ciszę w podziemiach przerywały tylko
krótkie, trwające ledwie kilka sekund ciche łkania. To było jednak w tej chwili
wystarczające, abym rzucił się biegiem w kierunku źródła płaczu. Tym bardziej,
kiedy zdałem sobie sprawę z tego, kim była ta osoba.
Mój brat klęczał na środku pomieszczenia,
kurczowo przytulając do swojej piersi czyjeś zwłoki. Jego ciałem cały czas
wstrząsał płacz, jakby trzymana przez niego postać była dla niego kimś bardzo
ważnym. Nie widziałem twarzy tej osoby, jednak w oczy zaraz rzucił mi się
platynowy odcień kosmyków… moich włosów. Igniss przytulał moje martwe ciało!
A parę metrów przed nim stał sam Voldemort.
Nie ważne, ile razy próbowałem krzyknąć do
bliźniaka, mój głos nie potrafił w ogóle dotrzeć do jego uszu. To tak, jakby
ktoś ustawił między nami jakąś wysoko klasyfikowaną dźwiękoszczelną barierę na
poziomie aurorskim albo i jeszcze wyższym. Może nawet, była to bariera
utworzona za pomocą jakiegoś czarnomagicznego zaklęcia, które mogło mieć
jeszcze jakieś inne właściwości, niż tylko izolowanie dźwięków.
- Zabili go… – wyjęczał boleśnie, między
próbami zduszenia dalszego płaczu. Jego ramiona ciągle obejmowały silnie
bezwładne ciało, które niewątpliwie było moim. Mlecznobiała skóra zszarzała,
tylko w niektórych miejscach ukazując sine ślady, gdzie zapewne w normalnych
okolicznościach pojawiłyby się wielkie siniaki.
- Osssssstrzegałem cię przed tym, Ignissie…
– Wężoustnemu czarodziejowi udało się wykrzesać z siebie współczujące nutki.
Jednak przez jego głos i tak dało się dostrzec prawdziwe intencje Czarnego
Pana. Jak idealnie zagrać na czyimś bólu, by osoba ta poddała się i stanęła po
twojej stronie. – Twój brat nie powinien wybierać innej ssssstrony od mojej.
Wykorzysssstali go i zabili, wyrzucając jego ssszczątki tuż przed naszym
nosssssem. Ale ty nie pójdziesz w tego śśśślady, prawda? Ignissie?
Blondyn pokręcił gniewnie głową, zaraz
spoglądając z zimną bezwzględnością w oblicze najstraszniejszego czarodzieja od
kilku stuleci.
- Naznacz mnie, a każdy, kto chociażby
widział cierpienie mojego brata zostanie potraktowany wiązką niewybaczalnych –
wysyczał przez mocno zaciśnięte szczęki. Zaraz też odwrócił twarz, patrząc
wprost na mnie. A jego twarz nie należała już do niego. Była to twarz
sadystycznego i żądnego krwi mordercy. Osoby, która zamiast sprzedać duszę
diabłu, sama się nim stała.
Otworzyłem
gwałtownie powieki, przez dobrą chwilę starając się wyregulować szalejący w
żyłach rytm. W tym też czasie patrzyłem tępo w sufit, próbując przypomnieć
sobie miejsce w jakim się teraz znajdowałem. Informacje leniwie przypływały z
powrotem do głowy, łaskawie uświadamiając mnie o znalezieniu chwilowej utopii u
wuja.
- To
był tylko sen – mruknąłem cicho, za wszelką cenę starając uwierzyć w to, co
mówiłem. Miałem nadzieję, że jeśli będę przekonany o prawdziwości
wypowiedzianych słów, to w końcu uda mi się ostatecznie wyciszyć szybsze bicie
serca.
Jednocześnie
starałem się ze wszystkich sił wyrzucić z pamięci obraz bezdusznej wersji
mojego brata. Mimo iż było to takie nierealne (w końcu Igowi tylko żarty i
dobra zabawa w głowie), to jednak wywoływało u mnie nieuzasadnioną obawę.
~ * ~
Nim
pierwsze promienie słoneczne zdążyły przedrzeć się przez żaluzje w oknie i paść
nieśmiało na podłogę, ja już dawno byłem na nogach. Po tym jak się
przebudziłem, byłem zbyt bardzo poruszony, abym spokojnie ułożył się w pościeli
i ponownie zapadł w sen. Wizje mary nocnej wyryły zbyt mocny ślad w mojej
pamięci.
Czekając
na pierwsze oznaki poranka, wybrałem się do przylegającej do pokoju łazienki,
mając wielką nadzieję, że zimny prysznic chociaż troszkę pozwoli mi się
uspokoić.
Pozwalałem,
aby ciężkie krople odbijały się od mojego ciała, sunąc pośpiesznie po skórze,
by ostatecznie opadać na dno brodzika i znikać w odmętach odpływu.
Cholera!
Nieważne jak bardzo chciałem, za nic nie mogłem wyrzucić z pamięci obrazów snu.
Niczym przeklęte chochliki wracały na poprzednie miejsce, nie robiąc sobie
niczego z moich usilnych starań. Po prostu wystawiały mi ze śmiechem środkowy
palec, obserwując jak ostatnie cząstki opanowania ulatują ze mnie ze ślimaczym
tempem uciekającego powietrza z piłki. Nie ma to jak odrobina ironii.
-
Kurwa… – warknąłem szpetnie, zakręcając kurki i wychodząc zły spod prysznica.
Wycierając się pobieżnie, opuściłem łazienkę, z zamiarem dostania się do mojej
torby, gdzie obok skorupek jaja powinna znajdować się praktycznie pełna paczka
fajek.
Leżała
tuż przy łóżku, gdzie też zaraz znalazłem się, wkładając pośpiesznie rękę do
jej wnętrza, by wyciągnąć najbardziej interesującą mnie rzecz. Jednak nim moje
palce w ogóle natrafiły na ukochany kartonik, musiały otrzeć się o jakąś
delikatnie chropowatą, twardą powierzchnię.
Zmarszczyłem
brwi, zanurzając we wnętrzu torby drugą dłoń. Zaraz też złapałem pewniej to coś w obie ręce i wyciągnąłem na światło
dzienne. Moim oczom ukazało się średniej wielkości jajo. A żeby być bardziej
treściwym, nie było to zwykłe jajo kurze, czy (och, na Salazara, czemu by
nie?!) strusie. To było – cholera jasna! – smocze jajo! Właśnie to, jakie
przypadkowo zniknęło tuż po moim upadku!
- No i
pięknie. Wakacje skończyły się dla mnie, przed odczuciem ich smaku – sarknąłem,
delikatnie odkładając jajo na materac łóżka. Wolałem przypadkiem go nie
upuścić, a przy drżących dłoniach mogłoby to nastąpić w dość bliskim czasie.
Teraz
jeszcze bardziej potrzebowałem papierosa. A najlepiej kilku…
~ * ~
Bez
pukania zawitałem do sypialni chrzestnego, mając nadzieję, że mężczyzna jakimś
cudem nie będzie już spał. I rzeczywiście! Brunet siedział w łóżku, opierając
się wygodnie o wyżej ułożoną poduszkę i czytając jakieś notatki, czy też
książkę. Zresztą nie było to w tej chwili aż tak ważne, jak to co wręcz
musiałem mu zakomunikować.
-
Severusie – mruknąłem, zamykając za sobą drzwi i wchodząc głębiej do
pomieszczenia. Nie mam pojęcia, jak mógłby mi pomóc, jednak miałem nadzieję, że
coś wykombinuje. W końcu był Mistrzem Eliksirów. Czarodziejem posiadającym
naprawdę sporą wiedzę, nie tylko ograniczająca się do jego profesji. Tak więc
mogłem posiadać nadzieję, że poznając mój problem jakoś temu zaradzi. W końcu
za każdym razem, gdy coś mi się działo (bądź Igowi) ten zawsze wyciągał pomocną
dłoń, mając w głowie już cały plan.
- Co
się stało, dzieciaku? – spytał, zamykając książkę i okładając ją na szafkę
nocną. W tym czasie nie spuszczał ze mnie uważnego spojrzenia.
- A
musi się coś dziać, abym przyszedł zobaczyć, jak ci się podoba w twojej
sypialni? – Wzruszyłem ramionami, podchodząc do łóżka i siadając na jego
skraju. – Nie możesz spać? – dodałem, wskazując ruchem głowy na czytaną jeszcze
przed chwilą książkę.
-
Biorąc pod uwagę to, że przychodzisz do mnie, w czasie, kiedy normalni ludzie
jeszcze odpoczywają, jak i doliczając do tego twój jakże skąpy ubiór – w tym
momencie uniósł delikatnie brew, wzrokiem wymownie schodząc na moją klatkę
piersiową – w postaci samego ręcznika, chyba mogę wnioskować, że coś musiało
się stać, czyż nie?
Przez
chwilę żaden z nas nie odzywał się. Severus jedynie przyglądał się uważnie
mojej twarzy, starając się doszukać najmniejszej emocji, będącej przyczyną
mojej obecności. Ja z kolei przywdziałem na twarz kamienną maskę, a
przynajmniej próbowałem to uczynić. W końcu nie ważne jak się starałem i tak
mój wuj potrafił przedostać się przez moją obronę, odczytując ze mnie
praktycznie jak z otwartej księgi.
- Tak
więc mogę liczyć na to, że wyjawisz mi w końcu cel swojej wizyty, czy
postanowisz zostawić wszystko w moich rękach, abym sam dowiedział się, o co
chodzi? Osobiście, wolałbym o wiele bardziej pierwszą opcję. Przynajmniej
zaoszczędziłoby mi to odrobinę czasu i dłużej mógłbym zastanowić się jak
zaradzić twojemu problemowi.
- W
sumie dwóm problemom. – Wolałem sprostować. – Chociaż przy pierwszej sprawie,
nie będzie aż tak wiele zachodu. Po prostu chciałbym wywar anielskiego snu na
wypadek, gdyby następnym razem znów nękały mnie koszmary.
- Mam
jeden, czy w dwa w mojej torbie. – Wskazał ruchem głowy wymienioną rzecz. – Pod
wieczór podam ci odpowiednią ilość. A jaki jest ten drugi problem? – Jego wargi
wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu.
-
Obawiam się, że prócz zebranych przeze mnie skorupek, do mojej torby
zawędrowało jedno calutkie smocze jajo – odparłem, siląc się na swobodny ton.
Jakby to, że w moim pokoju znajdował się jeszcze nie wykluty smoczek nie było
dla mnie niczym nowym.
- To
nie jest temat do żartów, Draco – mruknął, poważniejąc.
-
Wiesz przecież, że nie żartowałbym sobie z czegoś takie. Nie jestem Igiem,
który nawet z pogrzebu może zrobić naprawdę udany skecz. – Wypuściłem głośno
powietrze, starając się nie warczeć na prawo i lewo. – Nawet nie wiesz, ile bym
dał, aby okazało się być to jedynie poronionym pomysłem mego brata. Prawdą
jednak jest, że jajo leży sobie jakby nigdy nic na moim łóżku, a mnie aż ściska
w żołądku na myśl o tym, co się stanie, jak już się wykluje. Dlatego też
przyszedłem z tym problemem do ciebie, bo wiedziałem, że tobie jak zawsze uda
się wymyślić jakiś sensowny sposób na poradzenie sobie z tym… problemem.
Severus
westchnął cierpiętniczo, przeczesując palcami długie, czarne kosmyki. W sumie,
gdyby tylko nie stosował przesadnie tej odżywki (którą jakiś pajac mu kiedyś
polecił), to jego włosy prezentowałyby się o wiele lepiej. A z pewnością,
patrząc na niego, nie zastanawiałbym się nad tym, kiedy on ostatnio mył włosy.
Choć mam świadomość tego, że robi to codziennie.
-
Dobra, chyba wiem, jak możemy poradzić sobie z naszym gadzim kolegą w skorupce.
W końcu tu mamy całkowicie inne, o wiele bardziej rozbudowane możliwości
działania. – Mężczyzna wstał, kładąc rękę na moim ramieniu. – Tak więc nie rób
takiej miny, dzieciaku. W końcu smok jeszcze się nie wykluł, a z tego, co wiem,
w rezydencji znajduje się specjalista od tych stworzeń.
~\ \ * / / ~
Boże... Czy ja kiedyś wspominałam o tym, że nie potrafię nawiązywać dobrego kontaktu z czytelnikami? Nie? To właśnie to mówię.
Szczerze? Dziwnie się czuję, kiedy pod koniec (lub na początku - równie bywa) swoich postów dopada mnie myśl, że dobrze byłoby, gdybym jakoś się odezwała i napisała też tak kilka słów od siebie - niekoniecznie związanych akurat z tym opowiadaniem/blogiem. Chociaż może nie dziwnie. Po prostu zdaję sobie sprawę z tego, że akurat w pisaniu takich rzeczy jestem niesamowicie kiepska. Dlatego też przez większość czasu, kiedy prowadziłam swoje blogi (a było ich naprawdę trochę), dodatki przy rozdziałach ode mnie pojawiały się naprawdę sporadycznie.
Szczerze? Dziwnie się czuję, kiedy pod koniec (lub na początku - równie bywa) swoich postów dopada mnie myśl, że dobrze byłoby, gdybym jakoś się odezwała i napisała też tak kilka słów od siebie - niekoniecznie związanych akurat z tym opowiadaniem/blogiem. Chociaż może nie dziwnie. Po prostu zdaję sobie sprawę z tego, że akurat w pisaniu takich rzeczy jestem niesamowicie kiepska. Dlatego też przez większość czasu, kiedy prowadziłam swoje blogi (a było ich naprawdę trochę), dodatki przy rozdziałach ode mnie pojawiały się naprawdę sporadycznie.
Zaczęłam jednak nabierać wrażenia, że przez to, co robię, mój blog staje się bezosobową masą. Maszyną, która po prostu raz na jakiś czas pojawi się, wystawi kolejny rozdział na bloga i po raz kolejny wejdzie w stan hibernacji, oczekując, że przez nic nie robienie, czytelnicy będą się pojawiać, komentować i mnożyć, aby kolejnych komentarzy było jeszcze więcej. Żenujące.
Niestety, taką byłam osobą i pewnie jeszcze nie raz będę tak postępować. Jestem tylko człowiekiem. Mimo chęci, starań, może znów pojawić się sytuacja, gdzie stare nawyki staną ponad mną. Chociaż bardzo bym tego nie chciała.
Za tydzień pojawi się rozdział Saneko. Chyba, że zostanę dopuszczona z dodatkiem Severusa. Nic nie jest pewnie. Jednak jeśli nie pojawi się on za tydzień, to nic. Okazji będzie jeszcze wiele. Np. za dwa czy za trzy tygodnie. Kolejnego końca świata nie zapowiadali (na najbliższe tygodnie/) jeszcze, prawda?
Bardzo lubię twój styl pisania :) Jest taki... niby zwykły, ale jakiś inny :D Pewnie nie wiesz o co mi chodzi, bo ja sama czasem siebie nie rozumiem xD, ale wiedz, że podoba mi się ;p Jeśli znajdziesz czas, to wpadnij do mnie :) http://harrypotterisrebrnaprawda.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńten sen Draco, mógłby stanąć po stronie Dumbledore, ale Ignis to się inaczej zachowywał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, och ten sen Draco, może stanie po stronie Dumbledore? Ignis to się teraz inaczej zachowywał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga