środa, 15 maja 2019

Historia Smoka 14


~*~
Brodząc po kostki w śniegu, dotarł do swojego domku. Jeszcze nim postawił stopę na pierwszym stopniu prowadzącym na taras, wiedział, jaki widok zastanie w ich minisalonie. Leo nie należał do cichych.
– Hej! – jęknął Leo, spoglądając na niego sponad głowy ujeżdżanego mężczyzny. – Nie przywitasz się? – wysapał, ani na chwilę nie przestając się zmysłowo poruszać.
– ‎Nie chciałem wam przeszkadzać. – Wzruszył ramionami, odwieszając kurtkę i ściągając buty. – Cześć, Leo, Paulo.
Posłał im lekki uśmiech, mimo woli rejestrując porozrzucane dookoła puste butelki, karton od pizzy, torebki po jakichś przekąskach i kilka zużytych prezerwatyw.
– Mieliście ciężką noc, co?
– Przydadzą się świeże pokłady energii – przytaknął Paulo.
– ‎Jak słyszysz a ja czuję, Paulo jest u kresu sił. – Amerykanin bez skrępowania ujeżdżał powolnie trzydziestoletniego blondyna. – Nawet nie wiem, czy uda mi się wycisnąć z niego jeszcze jeden orgazm. A ja wciąż mam ochotę na więcej…
– ‎Wiem, do czego dążysz i moja odpowiedź brzmi: nie.
– ‎Nie daj się prosić, w Londynie pewnie nie miałeś zbyt wielu okazji do zaliczenia.
– ‎Jestem zaradnym chłopcem.
– ‎Przeleciałeś go? A podobno nie lubisz młodszych.
– Nie tknąłem go.
Za to przespał się z jego niewiele starszą przyjaciółką, ale do tego nie chciał się przyznawać.
– ‎O czym wy mówicie?
– ‎Taki jeden ładniutki chłopczyk najwyraźniej zdołał naprawić Cherry'ego.
– ‎Wyleczył cię z tego głupiego kompleksu na punkcie blizny?
– ‎On nie jest głupi! – prychnął Charlie.
Trzydziestolatek zamachał sugestywnie kikutem prawej ręki. Brakowało mu dłoni i połowy przedramienia.
– Według twojej logiki, powinienem uciekać z podwiniętym ogonem za każdym razem, gdy ktoś spróbuje złapać mnie za nieistniejącą dłoń lub dziwnie na mnie spojrzy.
– Większość ludzi po prostu nie wie, jak się zachować, gdy spotykają kogoś bez ręki.
– Większość ludzi po prostu nie wie jak się zachować, gdy widzą, jak ci przeorało plecy.
– Wygląda paskudnie.
– A pół ręki to już nie? Ty chociaż możesz ją ukryć albo zrobić sobie operację plastyczną. Masz wyjścia. Niektórzy nie mają takich perspektyw i jakoś sobie dają radę. Choć przyznaję że trochę upierdliwe było uczenie się od nowa pisania, czarowania, masturbacji i palcówki.
– ‎Widzę, że wymieniłeś same najważniejsze rzeczy. – Leo przestał się poruszać. – A ty Charlie skoro odmawiasz seksu, wisisz mi przysługę. Przez ciebie mu opadł.
– ‎Niewyżyta bestia z ciebie, Leo. Doszedłeś jakieś cztery razy i wciąż ci mało?
– Jemu zawsze jest mało, nie znasz go?
– No w sumie racja. – Dał Amerykaninowi znać, żeby zszedł mu z kolan, po czym odwrócił się bardziej ku Charliemu. – Wróćmy do tematu chłopca... ile on ma lat?
– ‎Szesnaście.
– Czyli w sumie jest legalny.
– Wie… co? Serio? A nie musi być pełnoletni?
Leo posłał mu niedowierzające spojrzenie.
– Serio? Jak tyś się uchował? – Paulo zaśmiał się w głos. – Tak, Charlie, możesz uprawiać seks z kimś, kto nie ma osiemnastki i nie pójść za to do pierdla.
– To sporo ułatwia.
– Co masz na myśli?
– Planuję zaprosić go tu na któryś weekend. Będziemy spać w jednym łóżku, więc ciężko byłoby mi się powstrzymać…
– A jeśli nie będzie chciał?
Tym razem to Charlie posłał Leo niedowierzające spojrzenie.
– Serio pytasz? Ile my się już znamy, co? Nie zmuszę, to oczywiste. Po prostu nie będę musiał się przejmować, czy się zagalopujemy, czy nie.
//*//
Drogi Iggy,
jak minęły Ci pierwsze dni nowego semestru? Straszą was już śródsemestralnymi testami? Draco z Harrym zdążyli już odstawić sceny przed całym zamkiem? Stęskniłeś się za mną?
Osobiście brakuje mi naszych poranków. Polubiłem je bardziej niż podejrzewałem. Dziś na śniadaniu dosiadła się do mnie znajoma ze studiów. Nawet nie wiesz, jaki zawód mnie ogarnął, kiedy czując zapach kakao podniosłem wzrok i ujrzałem ją zamiast Ciebie. Swoją drogą, prawie się na mnie za to obraziła, na szczęście udało mi się ją udobruchać. Prawdopodobnie już zawsze ten napój będzie mi się kojarzył z Tobą. Uważam, że to całkiem słodkie. Na wiele sposobów.
Gdy znów każdego dnia wstaję o świcie i lecę do pracy, mam wrażenie, że te święta były jakimś pokręconym, ale – w ostatecznym rozrachunku – cudownym snem. Trochę żałuję, że nie posiadam myślodsiewni. Mógłbym wtedy przelać te wszystkie wspomnienia tam i oglądać je raz za razem. I wywalić z głowy pewne zdarzenia, których wolałabym tak dobrze nie pamiętać. Z drugiej strony jedynie we własnej głowie jestem w stanie przywołać wspomnienie Twojego dotyku, ust, zapachu.
Wiem, że to trochę nagłe, ale dałbyś radę przyjechać do mnie w ostatni weekend Stycznia? Z pewnością będę miał wtedy wolne, bo od kiedy wróciłem, zdążyłem już nałapać jakieś dziesięć nadgodzin… Nie wiem, czemu oni mi się dziwią. Po tym jak przegapiłem narodziny Dudusia (kaczynoga zielonoskrzydłego), to chyba oczywiste, że chcę się nim nacieszyć. No i ktoś musi nadzorować jego rozwój. W dodatku jak mnie nie było, nikt się nie bawił z maluchami, więc jak teraz do nich chodzę, to nie chcą mnie wypuścić.
Kończę, bo zaraz mi się kartka skończy. A ja się bałem, że wyjdzie mi z tego notka a nie list…
Całusy,
Charlie
//*//
– Jak się dziś mają moje szkraby? Tęskniłyście za mną przez te dwa dni? Ja się strasznie za wami stęskniłem!
Charlie wszedł do jednej z klatek ze sporej wielkości koszem pod pachą. Trzy młode smoki ruszyły w jego kierunku. Czwarty jedynie obrócił ku niemu głowę. Mężczyzna sięgnął do kosza i wyciągnął stamtąd zwiotczałe wciąż ciepłe ciało niewielkiego królika i rzucił je ku jednemu ze smocząt. Zaraz potem wyciągnął kolejne dwa truchła.
– Smacznego, kochani… Nie patrz tak na mnie, Swing, nie zapomniałem o tobie. Też dostaniesz swoją porcję.
Podszedł do leżącego w głębi klatki gada i położył mu przed pyskiem królika. Odstawił na bok kosz, by móc swobodnie obejrzeć tylną łapę zwierzęcia, w której brakowało większości palców. Zwierz kwiknął i odsunął się kawałeczek, gdy tylko Charlie jej dotknął.
– Przepraszam, Swing, nie chciałem ci sprawić bólu – przeprosił z wyraźną skruchą. – Martwi mnie, że tak długo się goi. Będę musiał poprosić Chrisa, żeby jeszcze raz rzucił na ciebie okiem. – Gad łypnął na niego nieufnie. – Wiem, że to imię źle ci się kojarzy. Ale chcemy ci tylko pomóc. Leczenie zazwyczaj jest mało przyjemne, ale jak to wytrzymasz, to przestanie cię wreszcie boleć ta łap… AUĆ!
Odwrócił gwałtownie głowę, patrząc z naganą na wiszącego mu na wysokości łokcia czerwonego smoka wyglądającego trochę jak kameleon z sześcioma łapami. Maluch wdrapywał się na jego ramię, z pełną determinacją postanawiając nie spaść. Skutkowało to tym, że wczepiał w ramię Charliego trzy komplety pazurków – pierwszy z trzech wczepiał się ochraniacz na przedramieniu, a dwa kolejne raz po raz majtały w powietrzu w nieudolnych próbach podciągnięcia się. Rudzielec wyprostował rękę, ułatwiając maluchowi wdrapanie się na siebie. Gdy czerwona gadzina usadowiła się na jego ramieniu, wrócił do przerwanej rozmowy.
– Jak mówiłem, nim Ewa zdecydowała zrobić sobie ze mnie żerdź… chcemy ci pomóc, żebyś jak najszybciej mógł bawić się ze swoimi współlokatorami. I żebyś potem nie miał problemów, gdy już wypuścimy cię do reszty smoków. Więc postaraj się wytrzymać, dobrze? – mówiąc to, ostrożnie odwijał przesiąknięty krwią i ropą opatrunek. Swing łypał na niego co chwilę, ale wyraźnie starał się skupiać na swoim śniadaniu. Charlie najsprawniej jak potrafił, założył świeży opatrunek. Nie obyło się bez paru ostrzegawczych syknięć. – Dzielny chłopak. Zostawiam cię na razie w spokoju. Wrócę, jak nakarmię resztę naszej rodzinki i pójdziemy do Chrisa.
Chwycił pusty koszyk i wstał, zmierzając ku wyjściu z klatki. Nim całkiem ją opuścił, zbliżył się do ustawionego z boku pomieszczenia konaru, umożliwiając Ewie przejście na niego. Pogłaskał koniuszek jej zawiniętego ogona i skontrolowawszy, gdzie są dwaj pozostali lokatorzy, wyszedł z klatki, zamykając ją za sobą.
//*//
– Cześć, Martyna. – Uśmiechnął się przyjaźnie do dziewiętnastolatki, która nadeszła, gdy wyszedł z trzeciej już klatki. – O, zaplotłaś warkocz! Do twarzy ci. Choć też trochę szkoda, bo jak masz kitka, to tak uroczo kręcą ci się końcówki.
– Dzień dobry, panie Weasley – bąknęła, rumieniąc się. – Mam prośbę, mógłby pan dziś rozmawiać ze mną po rumuńsku? Zbliża się mi zaliczenie, dlatego potrzebuję nieco więcej praktyki.
Dałabyś w końcu spokój z tym panem. Prosiłem, żebyś mówiła mi na ty. Nie jestem tak stary, żeby bawić się w formalności.
Zagubiona mina dziewczyny sugerowała, że nieszczególnie zrozumiała, co do niej powiedział. Podszedł bliżej i wsparł ręce na biodrach, uśmiechając się z leciutkim pobłażaniem.
Powiedziałem, żebyś wyluzowała. Mów mi Charlie. Jak odezwiesz się do mnie inaczej, to się pogniewam. – Starał się mówić powoli i wyraźnie, ale nie potrafił się wyzbyć brytyjskiego akcentu. – Jeśli znów usłyszę od ciebie „panie Weasley”, wymyślę ci jakieś głupie przezwisko. Przezwisko – powtórzył po angielsku. – Jak „młoda” czy „pani stażystko”. Jeśli przystaniesz na moją prośbę, sama zdecydujesz, jak mam się do ciebie zwracać. Słyszałem, że nie przepadasz za swoim pełnym imieniem, więc co powiesz na taki układ?
Dziewczyna spuściła wzrok i skinęła lekko głową. – Uśmiechnął się zwycięsko, czego nie zauważyła. – Możesz mi więc mówić Tina? – spytała cicho, zerkając na rudzielca.
Widzę, że się dogadaliśmy. A więc, Tina, chodź ze mną po króliki, zostały nam jeszcze tylko cztery klatki do obskoczenia, a potem możemy zająć się resztą. Będę też musiał zanieść Swinga do magomedyka. Pójdziesz ze mną, a jak wrócimy, to weźmiemy się za sprzątanie…
– Jak to tylko cztery klatki?? Przecież według planu powinniśmy dopiero iść do królikarni.
– Wybacz, obudziłem się dziś wcześniej i nie chciało mi się czekać do szóstej. Obiecuję, że jutro pójdziemy tam razem.
– Ale mówił pan…
– Mówiłeś.
– Tak. Mówiłeś, że mamy teraz iść po króliki?
– Bo idziemy, ale nie do królikarni. Przecież podajemy im je świeżo po zabiciu. Dlatego robię to zawsze partiami i biorę tylko tyle, ile potrzebuję na jedną lub dwie klatki.
– Och, no tak, to dość logiczne.
– Mała, znów przechodzisz na angielski – upomniał ją.
No i uśmiercenie ich sporo zajmuje – kontynuowała, skinąwszy lekko głową.
– Na razie może ci to zajmować nawet z kilka minut, ale jak dojdziesz do wprawy, to wystarczy kilkanaście sekund na królika.
– To trochę przerażające, gdy mówisz to takim spokojnym tonem.
– Wiesz, Tina, pracuję tu już trochę. A karmię ze dwadzieścia-trzydzieści smoków dziennie.
– Czyli kiedyś cię to ruszało?
Zatrzymali się przed drzwiami, za którymi Charlie zostawił wciąż żyjące króliki.
– No wiesz co, teraz mi przykro. Naprawdę wyglądam na takiego bezdusznego?
– Och, to nie tak… Po prostu chłopacy ode mnie z grupy się śmiali, że z innymi dziewczynami tak się przejmujemy zabijaniem tych królików. Że to przecież jest konieczne, bo smoki muszą coś jeść. Myślałam, że wszyscy faceci tak myślą…
Cóż, mają rację, nie powiem że nie. Ale nie mają prawa się z was naśmiewać. To nic złego, że przejmujecie się życiem takich rozkosznych stworzonek. Sam prawie straciłem przytomność podczas lekcji pokazowej. – Dziewiętnastolatka spojrzała na niego zaskoczona. Przyłożył palec wskazujący do ust, sugerując milczenie. – Niech to zostanie między nami, dobrze? Jako facet lubię sprawiać wrażenie twardziela, bo wtedy takie niewinne istotki jak ty chętniej na mnie polegają. – Mrugnął do niej.
Nie musisz grać twardziela, żeby na tobie polegały. Zresztą tacy samczy faceci wcale nie są fajni. Dużo lepsi i bardziej godni zaufania są tacy, którzy mają też swoje słabsze strony.
Skoro uważasz mnie za takiego godnego zaufania, to rozumiem, że zaufasz mojej decyzji, że najlepiej będzie, jeśli sama przygotujesz śniadanie dla pozostałych smoczków?
Martyna zrobiła przestraszoną minę.
– Ale robiłam to dopiero trzy razy!
Najwyższy czas nabrać więcej wprawy. – Otworzył drzwi i gestem zaprosił ją do środka. – Nie martw się, będę tuż obok.
//*//
– Chris?!
Razem z Tiną weszli do przestronnego hallu. Z lewej znajdowały się schody na górę, z prawej zejście do piwnicy a przed nimi i po bokach kilka par drzwi. Nie musieli długo czekać, by z jednego z pomieszczeń wyszedł średniego wzrostu, szeroki w ramionach i umięśniony łysol. Twarz z kilkudniowym zarostem dookoła ust i odsłonięte przedramiona miał poznaczone licznymi bliznami. Jego prezencję zbira dopełniało twarde spojrzenie niebieskich oczu. Gdy Martyna za pierwszym razem go zobaczyła, aż się w sobie skuliła. Wciąż peszył ją jego widok i niezbyt go lubiła, ale przynajmniej wiedziała, że nie musi się bać. W końcu nikt, z kim przyjaźnił się Charlie, nie mógł być zły, prawda?
– Czego wy tu? Mam masę roboty.
– Nie wątpię, dlatego nie ściągałem cię do siebie. – Wskazał głową na trzymanego przez dziewiętnastolatkę smoka. – Mógłbyś rzucić okiem na Swinga? Zajmujemy się nim, jak nam kazałeś, ale ta rana wciąż nie chce się zagoić. Martwię się o niego.
– Mówiłem ci, że to może zająć dłużej. Osoba, która go tak załatwiła musiała użyć jakiegoś paskudnego zaklęcia. W dodatku łapy zawsze się ciężej goją.
– I tak chciałbym, żebyś na niego zerknął.
– Ech, jak zawsze upierdliwy… Daj, żółtodziobie. – Podszedł do nastolatki, wyciągając ręce po smoka.
– Mógłbyś być chociaż dla kobiet milszy – zganił go rudzielec.
– A co, nie jest żółtodziobem? Na którym jesteś roku?
– Drugim – mruknęła, spinając się lekko, gdy mężczyzna wyciągał z jej ramion gada.
– Żółtodziób jak nic. Za trzy lata pomyślę nad zapamiętaniem twojego nazwiska.
– Obędzie się.
Chris spojrzał przez ramię na jej obrażoną minę i zaśmiał się pod nosem. Wszedł do pomieszczenia na lewo od tego, z którego wyszedł.
– Nie przejmuj się jego słowami. Straszny z niego gbur i wygląda jak łajdak, ale nie jest wcale taki zły.
– Może i mam pięćdziesiątkę na karku, ale słyszę wciąż całkiem nieźle, Charlesie!
– Zamiast nas podsłuchiwać zająłbyś się Swingiem!
– Nie krzycz w lecznicy, gnojku!
Weasley pokręcił głową i podszedł do pomieszczenia, gdzie był magomedyk.
– Sam zacząłeś, więc się nie czepiaj – kontynuował sprzeczkę cichszym głosem.
– Ja mogę.
– Mam rozumieć, że twoje krzyki nie denerwują smoków? Wszyscy magomedycy tak mają? Przechodzicie jakiś specjalny kurs?
– Nie za pyskaty dziś jesteś? Popisujesz się przed swoją protegowaną?
– No wiesz? O co ty mnie posądzasz.
– Uznaję to za tak.
– Uznawaj sobie co tam chcesz… Co ze Swingiem? Strasznie się ślimaczysz.
– Jakbyś mnie nie zagadywał, to by mi szybciej poszło.
Charlie rozchylił wargi, ale zaraz zamknął je, powstrzymując się od riposty. Spojrzał za siebie na Tinę i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
– Wygląda na to, że wdało się zakażenie.
– Co?! – Charlie podszedł do przyjaciela w kilku długich krokach. – Przecież robiłem, jak mi kazałeś… Wyjdzie z tego, prawda? Powiedz, że wyjdzie…
– Nie wygląda to groźnie, bo na szczęście szybko to wykryłem. Dobrze, że go tu przynieśliście.
– Lepiej by było, gdyby nie wdało się zakażenie… – Westchnął i potarł dłonią ramię. – Nie wiem, co poszło nie tak. Przepraszam…
– Nie musisz przepraszać.
– Nie mówię do ciebie, tylko do Swinga. Obiecałem mu pomóc, a tylko przysporzyłem więcej bólu…
– Nie ty jeden się nim zajmujesz. Mógł nawalić ktoś z innej zmiany, nie bierz na siebie cudzych błędów. I nie rób takiej smutnej miny, nie umrze od tego. Jesteś zdecydowanie zbyt wrażliwy i nadopiekuńczy na tę robotę… Ale z drugiej strony, ta nadopiekuńczość oszczędziła temu maluchowi sporo powikłań, więc może nie jesteś aż tak beznadziejnym przypadkiem.
Charlie uśmiechnął się do niego krzywo, wymuszenie.
– Zatrzymam go tu na parę dni i podkuruję. A potem weźmiecie go z powrotem. Tylko tym razem umieśćcie go w osobnej klatce. Możliwe, że to zakażenie wdało się przez smoki, z którymi był do tej pory trzymany.
– A nie będzie to dla niego zbyt stresujące? Ten gatunek raczej nie lubi samotności, prawda? – zagadnęła od progu Martyna.
– Na pewno będzie zestresowany, ale lepsze to, niż żeby miało mu się ponownie wdać zakażenie. Chyba że to naprawdę wina partactwa któregoś z pracowników. Na wszelki wypadek zwróć pozostałym uwagę, żeby byli ostrożniejsi. – Spojrzał na rudzielca.
– Nie będzie takiej potrzeby. I tak muszę napisać o tym w raporcie, więc pewnie wszystkich nas czeka pogadanka z przełożoną. A teraz wybacz, nie będziemy ci już zawracać głowy. Wrócę po Swinga za parę dni.
– Charlie! – Rudzielec odwrócił się ku magomedykowi. – Wyleczę go.
//*//
Ubrany jedynie w lekko zawiązany szlafrok, wziął się za przeszukiwanie kieszeni, by móc oddać ubrania do prania. Z lekkim zaskoczeniem odnotował, że dostał smsa. Odkąd rozwiązał wszystkie przyjaźnie z benefitami, jego telefon przez większość czasu milczał.
“Hah! Wymieniliśmy się numer(k)ami, by mieć ze sobą lepszy kontakt na tak wielką odległość. Po czym i tak wysyłasz mi list (niepoprawny romantyk z Ciebie, co?). To kochane <3 Spodziewaj się odpowiedzi na dniach, wariacie :P”
Uśmiechnął się szeroko. Wyleciało mu z głowy, że telefon Iga działa w Hogwarcie. Był przyzwyczajony, że z rodzeństwem kontaktował się listownie, więc odruchowo i do niego posłał sowę. Ale może podświadomie chciał właśnie tak to załatwić?
“Wypatrywanie Cloe z listem ode mnie będzie bardziej emocjonujące niż czekanie na jedno zdanie na telefonie, nie uważasz? No i jest coś ujmującego w odręcznym piśmie”
Odłożył telefon i dokończył przerwane zajęcie, na koniec wrzucając ubrania do kosza w przedpokoju, z którego później zabiorą je skrzaty.
Stanął przed dużym lustrem i ściągnął szlafrok, odrzucając go na oparcie krzesła. Przyglądał się uważnie swojemu odbiciu. Obracał się to w jedną, to w drugą stronę, aż w końcu stanął lekko bokiem do szklanej tafli, wpatrując się w swoją największą zmorę.
– Upewniasz się, czy wciąż tam jest?
– Mógłbyś pukać? – Poprzez lustro posłał współlokatorowi niezadowolone spojrzenie.
– A co, myślisz, że natrafię na coś, czego jeszcze nie widziałem? I nie odpowiedziałeś.
– Przypominam, że nie sypiamy już ze sobą...
– Znowu – wciął mu się w słowo. – Za jakiś czas pewnie i tak do mnie przyjdziesz.
– Nie, dopóki Ig mnie nie odtrąci.
– Jak zawsze szybko się przywiązujesz. Niczego się nie nauczyłeś?
– Tym razem będzie inaczej. Teraz muszę się postarać, żeby go zdobyć.
– Pieprzenie. Z tego co mi mówiłeś, dzieciak od samego początku na ciebie leci, więc teraz po prostu zgrywa niedostępnego.
– To nie tak.
– Wiem, wiem, mówiłeś, że straciłeś jego zaufanie. Ale mimo to dzieciak poddaje ci się, jak tylko go dotkniesz. To nie żadne zdobywanie. Fakt, pewnie go zabolało, że puknąłeś jego przyjaciółkę. Każdego by zabolało, ale na pewno doskonale wie, że nie może cię za to winić. Z tego co mówiłeś, to z tej dziewczyny też jest mała zdzira i on doskonale o tym wie. Oboje mieliście ochotę i się sobie podobaliście, ot cała sprawa.
– To nie zmienia faktu, że...
– Zmienia. Może mówić, co mu się podoba, ale prawda jest taka, że trzymasz go w garści. Możecie bawić się w adorację, jak tak wam się podoba, ale i bez tego byłby twój. Więc nie wmawiaj mi, że czymkolwiek różni się od twoich wcześniejszych prób.
– Jest inny! – oznajmił twardo, odwracając się przodem ku przyjacielowi. Nie przejmował się brakiem ubrań. – Tak, leci na mnie, tak, pewnie dałby mi zrobić wszystko, na co mam ochotę, ale potrafi też mi się postawić.
– I popłakał się, na widok tych blizn, tak, tak. Już to słyszałem. To oczywiste, że cię to ujęło. Zawsze miałeś słabość do płaczących, uroczych istotek.
– Jest empatyczny. I wyrozumiały. Zabawny i całkiem dojrzały jak na swój wiek.
– Brzmi cudownie. Tylko wiesz co? Ten opis przypomina mi Lijanę. Empatyczna, wyrozumiała, dojrzała. Zdarzało się jej też być nawet zabawną. Szczerze, wydawała się idealna dla ciebie. Może nawet za idealna, wiesz, do czego zmierzam?
Charlie skinął głową z ponurą miną.
– Nie traktowałem jej, jak na to zasługiwała.
– Nie, Cherry, nazwijmy to po imieniu. Olewałeś ją dla pracy. Nawet wyrozumiałość ma swoje granice. To samo będzie z Ignissem. Nieważne jaki on jest cudowny, jak zapatrzony w ciebie, jeśli TY spieprzysz sprawę, to będzie koniec. Jedyne czym ta sytuacja różni się od poprzednich to fakt, że wciąż masz szansę by się starać i walczyć. Ale nie walcz o jego zaufanie. Skoro pragniesz stałego związku, musisz walczyć z samym sobą.
~*~

2 komentarze:

  1. Witam,
    ocho kochane jak ja się cieszę z tego, że wróciłyście... bo wróciłyście, prawda? Zwolniłam sobie tempo czytania aby tak płynnie czytać...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    nic dodać nic ująć po za tym że cudownie, Charlie jest taki opiekuńczy wobec tych smoków... niech się uda tutaj między Charliem i Igiem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń