~*~
Brodząc po kostki w śniegu, dotarł
do swojego domku. Jeszcze nim postawił stopę na pierwszym stopniu prowadzącym
na taras, wiedział, jaki widok zastanie w ich minisalonie. Leo nie należał do
cichych.
– Hej! – jęknął Leo, spoglądając na
niego sponad głowy ujeżdżanego mężczyzny. – Nie przywitasz się? – wysapał, ani
na chwilę nie przestając się zmysłowo poruszać.
– Nie chciałem wam przeszkadzać. –
Wzruszył ramionami, odwieszając kurtkę i ściągając buty. – Cześć, Leo, Paulo.
Posłał im lekki uśmiech, mimo woli rejestrując
porozrzucane dookoła puste butelki, karton od pizzy, torebki po jakichś
przekąskach i kilka zużytych prezerwatyw.
– Mieliście ciężką noc, co?
– Przydadzą się świeże pokłady
energii – przytaknął Paulo.
– Jak słyszysz a ja czuję, Paulo
jest u kresu sił. – Amerykanin bez skrępowania ujeżdżał powolnie
trzydziestoletniego blondyna. – Nawet nie wiem, czy uda mi się wycisnąć z niego
jeszcze jeden orgazm. A ja wciąż mam ochotę na więcej…
– Wiem, do czego dążysz i moja
odpowiedź brzmi: nie.
– Nie daj się prosić, w Londynie
pewnie nie miałeś zbyt wielu okazji do zaliczenia.
– Jestem zaradnym chłopcem.
– Przeleciałeś go? A podobno nie
lubisz młodszych.
– Nie tknąłem go.
Za to przespał się z jego niewiele
starszą przyjaciółką, ale do tego nie chciał się przyznawać.
– O czym wy mówicie?
– Taki jeden ładniutki chłopczyk
najwyraźniej zdołał naprawić Cherry'ego.
– Wyleczył cię z tego głupiego
kompleksu na punkcie blizny?
– On nie jest głupi! – prychnął
Charlie.
Trzydziestolatek zamachał
sugestywnie kikutem prawej ręki. Brakowało mu dłoni i połowy przedramienia.
– Według twojej logiki, powinienem
uciekać z podwiniętym ogonem za każdym razem, gdy ktoś spróbuje złapać mnie za
nieistniejącą dłoń lub dziwnie na mnie spojrzy.
– Większość ludzi po prostu nie wie,
jak się zachować, gdy spotykają kogoś bez ręki.
– Większość ludzi po prostu nie wie
jak się zachować, gdy widzą, jak ci przeorało plecy.
– Wygląda paskudnie.
– A pół ręki to już nie? Ty chociaż
możesz ją ukryć albo zrobić sobie operację plastyczną. Masz wyjścia. Niektórzy
nie mają takich perspektyw i jakoś sobie dają radę. Choć przyznaję że trochę
upierdliwe było uczenie się od nowa pisania, czarowania, masturbacji i
palcówki.
– Widzę, że wymieniłeś same
najważniejsze rzeczy. – Leo przestał się poruszać. – A ty Charlie skoro
odmawiasz seksu, wisisz mi przysługę. Przez ciebie mu opadł.
– Niewyżyta bestia z ciebie, Leo.
Doszedłeś jakieś cztery razy i wciąż ci mało?
– Jemu zawsze jest mało, nie znasz
go?
– No w sumie racja. – Dał
Amerykaninowi znać, żeby zszedł mu z kolan, po czym odwrócił się bardziej ku
Charliemu. – Wróćmy do tematu chłopca... ile on ma lat?
– Szesnaście.
– Czyli w sumie jest legalny.
– Wie… co? Serio? A nie musi być
pełnoletni?
Leo posłał mu niedowierzające
spojrzenie.
– Serio? Jak tyś się uchował? –
Paulo zaśmiał się w głos. – Tak, Charlie, możesz uprawiać seks z kimś, kto nie
ma osiemnastki i nie pójść za to do pierdla.
– To sporo ułatwia.
– Co masz na myśli?
– Planuję zaprosić go tu na któryś
weekend. Będziemy spać w jednym łóżku, więc ciężko byłoby mi się powstrzymać…
– A jeśli nie będzie chciał?
Tym razem to Charlie posłał Leo
niedowierzające spojrzenie.
– Serio pytasz? Ile my się już
znamy, co? Nie zmuszę, to oczywiste. Po prostu nie będę musiał się przejmować,
czy się zagalopujemy, czy nie.
//*//
Drogi
Iggy,
jak
minęły Ci pierwsze dni nowego semestru? Straszą was już śródsemestralnymi
testami? Draco z Harrym zdążyli już odstawić sceny przed całym zamkiem?
Stęskniłeś się za mną?
Osobiście
brakuje mi naszych poranków. Polubiłem je bardziej niż podejrzewałem. Dziś na
śniadaniu dosiadła się do mnie znajoma ze studiów. Nawet nie wiesz, jaki zawód
mnie ogarnął, kiedy czując zapach kakao podniosłem wzrok i ujrzałem ją zamiast
Ciebie. Swoją drogą, prawie się na mnie za to obraziła, na szczęście udało mi
się ją udobruchać. Prawdopodobnie już zawsze ten napój będzie mi się kojarzył z
Tobą. Uważam, że to całkiem słodkie. Na wiele sposobów.
Gdy
znów każdego dnia wstaję o świcie i lecę do pracy, mam wrażenie, że te święta
były jakimś pokręconym, ale – w ostatecznym rozrachunku – cudownym snem. Trochę
żałuję, że nie posiadam myślodsiewni. Mógłbym wtedy przelać te wszystkie
wspomnienia tam i oglądać je raz za razem. I wywalić z głowy pewne zdarzenia,
których wolałabym tak dobrze nie pamiętać. Z drugiej strony jedynie we własnej
głowie jestem w stanie przywołać wspomnienie Twojego dotyku, ust, zapachu.
Wiem,
że to trochę nagłe, ale dałbyś radę przyjechać do mnie w ostatni weekend Stycznia? Z
pewnością będę miał wtedy wolne, bo od kiedy wróciłem, zdążyłem już nałapać
jakieś dziesięć nadgodzin… Nie wiem, czemu oni mi się dziwią. Po tym jak
przegapiłem narodziny Dudusia (kaczynoga zielonoskrzydłego), to chyba
oczywiste, że chcę się nim nacieszyć. No i ktoś musi nadzorować jego rozwój. W
dodatku jak mnie nie było, nikt się nie bawił z maluchami, więc jak teraz do
nich chodzę, to nie chcą mnie wypuścić.
Kończę,
bo zaraz mi się kartka skończy. A ja się bałem, że wyjdzie mi z tego notka a
nie list…
Całusy,
Charlie
//*//
– Jak się dziś mają moje szkraby?
Tęskniłyście za mną przez te dwa dni? Ja się strasznie za wami stęskniłem!
Charlie wszedł do jednej z klatek
ze sporej wielkości koszem pod pachą. Trzy młode smoki ruszyły w jego kierunku.
Czwarty jedynie obrócił ku niemu głowę. Mężczyzna sięgnął do kosza i wyciągnął
stamtąd zwiotczałe wciąż ciepłe ciało niewielkiego królika i rzucił je ku
jednemu ze smocząt. Zaraz potem wyciągnął kolejne dwa truchła.
– Smacznego, kochani… Nie patrz tak
na mnie, Swing, nie zapomniałem o tobie. Też dostaniesz swoją porcję.
Podszedł do leżącego w głębi klatki
gada i położył mu przed pyskiem królika. Odstawił na bok kosz, by móc swobodnie
obejrzeć tylną łapę zwierzęcia, w której brakowało większości palców. Zwierz
kwiknął i odsunął się kawałeczek, gdy tylko Charlie jej dotknął.
– Przepraszam, Swing, nie chciałem
ci sprawić bólu – przeprosił z wyraźną skruchą. – Martwi mnie, że tak długo się
goi. Będę musiał poprosić Chrisa, żeby jeszcze raz rzucił na ciebie okiem. –
Gad łypnął na niego nieufnie. – Wiem, że to imię źle ci się kojarzy. Ale chcemy
ci tylko pomóc. Leczenie zazwyczaj jest mało przyjemne, ale jak to wytrzymasz,
to przestanie cię wreszcie boleć ta łap… AUĆ!
Odwrócił gwałtownie głowę, patrząc
z naganą na wiszącego mu na wysokości łokcia czerwonego smoka wyglądającego
trochę jak kameleon z sześcioma łapami. Maluch wdrapywał się na jego ramię, z
pełną determinacją postanawiając nie spaść. Skutkowało to tym, że wczepiał w
ramię Charliego trzy komplety pazurków – pierwszy z trzech wczepiał się
ochraniacz na przedramieniu, a dwa kolejne raz po raz majtały w powietrzu w
nieudolnych próbach podciągnięcia się. Rudzielec wyprostował rękę, ułatwiając
maluchowi wdrapanie się na siebie. Gdy czerwona gadzina usadowiła się na jego
ramieniu, wrócił do przerwanej rozmowy.
– Jak mówiłem, nim Ewa zdecydowała
zrobić sobie ze mnie żerdź… chcemy ci pomóc, żebyś jak najszybciej mógł bawić
się ze swoimi współlokatorami. I żebyś potem nie miał problemów, gdy już
wypuścimy cię do reszty smoków. Więc postaraj się wytrzymać, dobrze? – mówiąc
to, ostrożnie odwijał przesiąknięty krwią i ropą opatrunek. Swing łypał na
niego co chwilę, ale wyraźnie starał się skupiać na swoim śniadaniu. Charlie
najsprawniej jak potrafił, założył świeży opatrunek. Nie obyło się bez paru
ostrzegawczych syknięć. – Dzielny chłopak. Zostawiam cię na razie w spokoju.
Wrócę, jak nakarmię resztę naszej rodzinki i pójdziemy do Chrisa.
Chwycił pusty koszyk i wstał,
zmierzając ku wyjściu z klatki. Nim całkiem ją opuścił, zbliżył się do
ustawionego z boku pomieszczenia konaru, umożliwiając Ewie przejście na niego.
Pogłaskał koniuszek jej zawiniętego ogona i skontrolowawszy, gdzie są dwaj
pozostali lokatorzy, wyszedł z klatki, zamykając ją za sobą.
//*//
– Cześć, Martyna. – Uśmiechnął się
przyjaźnie do dziewiętnastolatki, która nadeszła, gdy wyszedł z trzeciej już
klatki. – O, zaplotłaś warkocz! Do twarzy ci. Choć też trochę szkoda, bo jak
masz kitka, to tak uroczo kręcą ci się końcówki.
– Dzień dobry, panie Weasley –
bąknęła, rumieniąc się. – Mam prośbę, mógłby pan dziś rozmawiać ze mną po
rumuńsku? Zbliża się mi zaliczenie, dlatego potrzebuję nieco więcej praktyki.
– Dałabyś w końcu spokój z tym panem. Prosiłem, żebyś mówiła mi na ty.
Nie jestem tak stary, żeby bawić się w formalności.
Zagubiona mina dziewczyny sugerowała,
że nieszczególnie zrozumiała, co do niej powiedział. Podszedł bliżej i wsparł
ręce na biodrach, uśmiechając się z leciutkim pobłażaniem.
– Powiedziałem, żebyś wyluzowała. Mów mi Charlie. Jak odezwiesz się do
mnie inaczej, to się pogniewam. – Starał się mówić powoli i wyraźnie, ale
nie potrafił się wyzbyć brytyjskiego akcentu. – Jeśli znów usłyszę od ciebie „panie Weasley”, wymyślę ci jakieś głupie
przezwisko. Przezwisko – powtórzył po angielsku. – Jak „młoda” czy „pani stażystko”. Jeśli przystaniesz na moją prośbę,
sama zdecydujesz, jak mam się do ciebie zwracać. Słyszałem, że nie przepadasz
za swoim pełnym imieniem, więc co powiesz na taki układ?
Dziewczyna spuściła wzrok i skinęła
lekko głową. – Uśmiechnął się zwycięsko, czego nie zauważyła. – Możesz mi więc mówić Tina? – spytała
cicho, zerkając na rudzielca.
– Widzę, że się dogadaliśmy. A więc, Tina, chodź ze mną po króliki,
zostały nam jeszcze tylko cztery klatki do obskoczenia, a potem możemy zająć
się resztą. Będę też musiał zanieść Swinga do magomedyka. Pójdziesz ze mną, a
jak wrócimy, to weźmiemy się za sprzątanie…
–
Jak to tylko cztery klatki?? Przecież według planu powinniśmy dopiero iść do
królikarni.
–
Wybacz, obudziłem się dziś wcześniej i nie chciało mi się czekać do szóstej.
Obiecuję, że jutro pójdziemy tam razem.
–
Ale mówił pan…
–
Mówiłeś.
–
Tak. Mówiłeś, że mamy teraz iść po króliki?
–
Bo idziemy, ale nie do królikarni. Przecież podajemy im je świeżo po zabiciu.
Dlatego robię to zawsze partiami i biorę tylko tyle, ile potrzebuję na jedną lub
dwie klatki.
– Och, no tak, to dość logiczne.
– Mała, znów przechodzisz na
angielski – upomniał ją.
– No i uśmiercenie ich sporo zajmuje – kontynuowała, skinąwszy lekko
głową.
–
Na razie może ci to zajmować nawet z kilka minut, ale jak dojdziesz do wprawy,
to wystarczy kilkanaście sekund na królika.
–
To trochę przerażające, gdy mówisz to takim spokojnym tonem.
–
Wiesz, Tina, pracuję tu już trochę. A karmię ze dwadzieścia-trzydzieści smoków
dziennie.
–
Czyli kiedyś cię to ruszało?
Zatrzymali się przed drzwiami, za
którymi Charlie zostawił wciąż żyjące króliki.
–
No wiesz co, teraz mi przykro. Naprawdę wyglądam na takiego bezdusznego?
–
Och, to nie tak… Po prostu chłopacy ode mnie z grupy się śmiali, że z innymi
dziewczynami tak się przejmujemy zabijaniem tych królików. Że to przecież jest
konieczne, bo smoki muszą coś jeść. Myślałam, że wszyscy faceci tak myślą…
– Cóż, mają rację, nie powiem że nie. Ale nie mają prawa się z was
naśmiewać. To nic złego, że przejmujecie się życiem takich rozkosznych
stworzonek. Sam prawie straciłem przytomność podczas lekcji pokazowej. –
Dziewiętnastolatka spojrzała na niego zaskoczona. Przyłożył palec wskazujący do
ust, sugerując milczenie. – Niech to
zostanie między nami, dobrze? Jako facet lubię sprawiać wrażenie twardziela, bo
wtedy takie niewinne istotki jak ty chętniej na mnie polegają. – Mrugnął do
niej.
– Nie musisz grać twardziela, żeby na tobie polegały. Zresztą tacy samczy
faceci wcale nie są fajni. Dużo lepsi i bardziej godni zaufania są tacy, którzy
mają też swoje słabsze strony.
– Skoro uważasz mnie za takiego godnego zaufania, to rozumiem, że zaufasz
mojej decyzji, że najlepiej będzie, jeśli sama przygotujesz śniadanie dla
pozostałych smoczków?
Martyna zrobiła przestraszoną minę.
–
Ale robiłam to dopiero trzy razy!
– Najwyższy czas nabrać więcej wprawy. – Otworzył drzwi i gestem
zaprosił ją do środka. – Nie martw się,
będę tuż obok.
//*//
– Chris?!
Razem z Tiną weszli do
przestronnego hallu. Z lewej znajdowały się schody na górę, z prawej zejście do
piwnicy a przed nimi i po bokach kilka par drzwi. Nie musieli długo czekać, by
z jednego z pomieszczeń wyszedł średniego wzrostu, szeroki w ramionach i
umięśniony łysol. Twarz z kilkudniowym zarostem dookoła ust i odsłonięte
przedramiona miał poznaczone licznymi bliznami. Jego prezencję zbira dopełniało
twarde spojrzenie niebieskich oczu. Gdy Martyna za pierwszym razem go
zobaczyła, aż się w sobie skuliła. Wciąż peszył ją jego widok i niezbyt go
lubiła, ale przynajmniej wiedziała, że nie musi się bać. W końcu nikt, z kim
przyjaźnił się Charlie, nie mógł być zły, prawda?
– Czego wy tu? Mam masę roboty.
– Nie wątpię, dlatego nie ściągałem
cię do siebie. – Wskazał głową na trzymanego przez dziewiętnastolatkę smoka. –
Mógłbyś rzucić okiem na Swinga? Zajmujemy się nim, jak nam kazałeś, ale ta rana
wciąż nie chce się zagoić. Martwię się o niego.
– Mówiłem ci, że to może zająć
dłużej. Osoba, która go tak załatwiła musiała użyć jakiegoś paskudnego
zaklęcia. W dodatku łapy zawsze się ciężej goją.
– I tak chciałbym, żebyś na niego
zerknął.
– Ech, jak zawsze upierdliwy… Daj,
żółtodziobie. – Podszedł do nastolatki, wyciągając ręce po smoka.
– Mógłbyś być chociaż dla kobiet
milszy – zganił go rudzielec.
– A co, nie jest żółtodziobem? Na
którym jesteś roku?
– Drugim – mruknęła, spinając się
lekko, gdy mężczyzna wyciągał z jej ramion gada.
– Żółtodziób jak nic. Za trzy lata
pomyślę nad zapamiętaniem twojego nazwiska.
– Obędzie się.
Chris spojrzał przez ramię na jej
obrażoną minę i zaśmiał się pod nosem. Wszedł do pomieszczenia na lewo od tego,
z którego wyszedł.
– Nie przejmuj się jego słowami.
Straszny z niego gbur i wygląda jak łajdak, ale nie jest wcale taki zły.
– Może i mam pięćdziesiątkę na
karku, ale słyszę wciąż całkiem nieźle, Charlesie!
– Zamiast nas podsłuchiwać zająłbyś
się Swingiem!
– Nie krzycz w lecznicy, gnojku!
Weasley pokręcił głową i podszedł
do pomieszczenia, gdzie był magomedyk.
– Sam zacząłeś, więc się nie
czepiaj – kontynuował sprzeczkę cichszym głosem.
– Ja mogę.
– Mam rozumieć, że twoje krzyki nie
denerwują smoków? Wszyscy magomedycy tak mają? Przechodzicie jakiś specjalny
kurs?
– Nie za pyskaty dziś jesteś?
Popisujesz się przed swoją protegowaną?
– No wiesz? O co ty mnie posądzasz.
– Uznaję to za tak.
– Uznawaj sobie co tam chcesz… Co
ze Swingiem? Strasznie się ślimaczysz.
– Jakbyś mnie nie zagadywał, to by
mi szybciej poszło.
Charlie rozchylił wargi, ale zaraz
zamknął je, powstrzymując się od riposty. Spojrzał za siebie na Tinę i
uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
– Wygląda na to, że wdało się
zakażenie.
– Co?! – Charlie podszedł do
przyjaciela w kilku długich krokach. – Przecież robiłem, jak mi kazałeś…
Wyjdzie z tego, prawda? Powiedz, że wyjdzie…
– Nie wygląda to groźnie, bo na
szczęście szybko to wykryłem. Dobrze, że go tu przynieśliście.
– Lepiej by było, gdyby nie wdało
się zakażenie… – Westchnął i potarł dłonią ramię. – Nie wiem, co poszło nie
tak. Przepraszam…
– Nie musisz przepraszać.
– Nie mówię do ciebie, tylko do
Swinga. Obiecałem mu pomóc, a tylko przysporzyłem więcej bólu…
– Nie ty jeden się nim zajmujesz.
Mógł nawalić ktoś z innej zmiany, nie bierz na siebie cudzych błędów. I nie rób
takiej smutnej miny, nie umrze od tego. Jesteś zdecydowanie zbyt wrażliwy i
nadopiekuńczy na tę robotę… Ale z drugiej strony, ta nadopiekuńczość
oszczędziła temu maluchowi sporo powikłań, więc może nie jesteś aż tak
beznadziejnym przypadkiem.
Charlie uśmiechnął się do niego
krzywo, wymuszenie.
– Zatrzymam go tu na parę dni i
podkuruję. A potem weźmiecie go z powrotem. Tylko tym razem umieśćcie go w
osobnej klatce. Możliwe, że to zakażenie wdało się przez smoki, z którymi był
do tej pory trzymany.
– A nie będzie to dla niego zbyt
stresujące? Ten gatunek raczej nie lubi samotności, prawda? – zagadnęła od
progu Martyna.
– Na pewno będzie zestresowany, ale
lepsze to, niż żeby miało mu się ponownie wdać zakażenie. Chyba że to naprawdę
wina partactwa któregoś z pracowników. Na wszelki wypadek zwróć pozostałym
uwagę, żeby byli ostrożniejsi. – Spojrzał na rudzielca.
– Nie będzie takiej potrzeby. I tak
muszę napisać o tym w raporcie, więc pewnie wszystkich nas czeka pogadanka z
przełożoną. A teraz wybacz, nie będziemy ci już zawracać głowy. Wrócę po Swinga
za parę dni.
– Charlie! – Rudzielec odwrócił się
ku magomedykowi. – Wyleczę go.
//*//
Ubrany jedynie w lekko zawiązany
szlafrok, wziął się za przeszukiwanie kieszeni, by móc oddać ubrania do prania.
Z lekkim zaskoczeniem odnotował, że dostał smsa. Odkąd rozwiązał wszystkie
przyjaźnie z benefitami, jego telefon przez większość czasu milczał.
“Hah! Wymieniliśmy się numer(k)ami,
by mieć ze sobą lepszy kontakt na tak wielką odległość. Po czym i tak wysyłasz
mi list (niepoprawny romantyk z Ciebie, co?). To kochane <3 Spodziewaj się
odpowiedzi na dniach, wariacie :P”
Uśmiechnął się szeroko. Wyleciało
mu z głowy, że telefon Iga działa w Hogwarcie. Był przyzwyczajony, że z
rodzeństwem kontaktował się listownie, więc odruchowo i do niego posłał sowę.
Ale może podświadomie chciał właśnie tak to załatwić?
“Wypatrywanie Cloe z listem ode
mnie będzie bardziej emocjonujące niż czekanie na jedno zdanie na telefonie,
nie uważasz? No i jest coś ujmującego w odręcznym piśmie”
Odłożył telefon i dokończył
przerwane zajęcie, na koniec wrzucając ubrania do kosza w przedpokoju, z
którego później zabiorą je skrzaty.
Stanął przed dużym lustrem i
ściągnął szlafrok, odrzucając go na oparcie krzesła. Przyglądał się uważnie
swojemu odbiciu. Obracał się to w jedną, to w drugą stronę, aż w końcu stanął
lekko bokiem do szklanej tafli, wpatrując się w swoją największą zmorę.
– Upewniasz się, czy wciąż tam
jest?
– Mógłbyś pukać? – Poprzez lustro
posłał współlokatorowi niezadowolone spojrzenie.
– A co, myślisz, że natrafię na
coś, czego jeszcze nie widziałem? I nie odpowiedziałeś.
– Przypominam, że nie sypiamy już
ze sobą...
– Znowu – wciął mu się w słowo. –
Za jakiś czas pewnie i tak do mnie przyjdziesz.
– Nie, dopóki Ig mnie nie odtrąci.
– Jak zawsze szybko się
przywiązujesz. Niczego się nie nauczyłeś?
– Tym razem będzie inaczej. Teraz
muszę się postarać, żeby go zdobyć.
– Pieprzenie. Z tego co mi mówiłeś,
dzieciak od samego początku na ciebie leci, więc teraz po prostu zgrywa
niedostępnego.
– To nie tak.
– Wiem, wiem, mówiłeś, że straciłeś
jego zaufanie. Ale mimo to dzieciak poddaje ci się, jak tylko go dotkniesz. To
nie żadne zdobywanie. Fakt, pewnie go zabolało, że puknąłeś jego przyjaciółkę.
Każdego by zabolało, ale na pewno doskonale wie, że nie może cię za to winić. Z
tego co mówiłeś, to z tej dziewczyny też jest mała zdzira i on doskonale o tym
wie. Oboje mieliście ochotę i się sobie podobaliście, ot cała sprawa.
– To nie zmienia faktu, że...
– Zmienia. Może mówić, co mu się
podoba, ale prawda jest taka, że trzymasz go w garści. Możecie bawić się w
adorację, jak tak wam się podoba, ale i bez tego byłby twój. Więc nie wmawiaj
mi, że czymkolwiek różni się od twoich wcześniejszych prób.
– Jest inny! – oznajmił twardo,
odwracając się przodem ku przyjacielowi. Nie przejmował się brakiem ubrań. –
Tak, leci na mnie, tak, pewnie dałby mi zrobić wszystko, na co mam ochotę, ale
potrafi też mi się postawić.
– I popłakał się, na widok tych
blizn, tak, tak. Już to słyszałem. To oczywiste, że cię to ujęło. Zawsze miałeś
słabość do płaczących, uroczych istotek.
– Jest empatyczny. I wyrozumiały.
Zabawny i całkiem dojrzały jak na swój wiek.
– Brzmi cudownie. Tylko wiesz co?
Ten opis przypomina mi Lijanę. Empatyczna, wyrozumiała, dojrzała. Zdarzało się
jej też być nawet zabawną. Szczerze, wydawała się idealna dla ciebie. Może
nawet za idealna, wiesz, do czego zmierzam?
Charlie skinął głową z ponurą miną.
– Nie traktowałem jej, jak na to
zasługiwała.
– Nie, Cherry, nazwijmy to po
imieniu. Olewałeś ją dla pracy. Nawet wyrozumiałość ma swoje granice. To samo
będzie z Ignissem. Nieważne jaki on jest cudowny, jak zapatrzony w ciebie,
jeśli TY spieprzysz sprawę, to będzie koniec. Jedyne czym ta sytuacja różni się
od poprzednich to fakt, że wciąż masz szansę by się starać i walczyć. Ale nie
walcz o jego zaufanie. Skoro pragniesz stałego związku, musisz walczyć z samym
sobą.
~*~
Witam,
OdpowiedzUsuńocho kochane jak ja się cieszę z tego, że wróciłyście... bo wróciłyście, prawda? Zwolniłam sobie tempo czytania aby tak płynnie czytać...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńnic dodać nic ująć po za tym że cudownie, Charlie jest taki opiekuńczy wobec tych smoków... niech się uda tutaj między Charliem i Igiem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia