//*//
W
poniedziałek rano Charlie wszedł do salonu, zgodnie z oczekiwaniami zastając w
nim bruneta. Choć w nieco innym stanie, niż się spodziewał… Nastolatek
pół-leżał w fotelu przy kominku co prawda z otwartą książką na kolanach, ale
głową przechyloną w sennej pozie. Mężczyzna pokręcił lekko głową. Cieszył się z
perspektywy towarzystwa w pogrążonym we śnie domu, ale nie chciał, by Ig
specjalnie dla niego zrywał się skoro świt z łóżka. Głuptas.
Podszedł
do niego i ostrożnie zabrał książkę, kładąc ją obok wciąż ciepłego kubka
pełnego czekolady. Wziął leżący na kanapie koc i przykrył go nim lekko. Siedział koło kominka, jednak płomień nie był zbyt duży, a i w samym
pomieszczeniu wciąż było chłodno. Sam zajął miejsce jak najdalej paleniska.
Mimo zakupionego wczoraj zapasu cienkich swetrów, wciąż było mu nieco za
ciepło, ale jakoś wytrzyma.
Spojrzał
na pogrążoną we śnie twarz i stłumił westchnienie. Czemu ten dzieciak musiał
się w nim zadurzyć? Wydawał się naprawdę miły, więc nie chciał łamać mu serca.
Nie żeby kiedykolwiek podobało mu się bycie łamaczem czyichkolwiek serc. Nie
bardzo wiedział, co zrobić. Niby powinien go do siebie zniechęcić, ale przez
najbliższe dwa tygodnie mieli mieszkać pod jednym dachem… Z drugiej strony,
aktualna sytuacja też będzie dla nich ciężka i niezręczna przez tak długi czas.
Naprawdę nie widział dobrego wyjścia z tej sytuacji.
Igniss
nagle odetchnął głośniej i mruknął, nie otwierając oczu:
– Zmień
opatrunki... I nie gap się tak otwarcie.
– Mając
do dyspozycji tylko lewą rękę zawsze zawiążę bandaż za mocno albo za słabo i
potem muszę poprawiać. A najwyraźniej rany wciąż się nie zasklepiły, więc tylko
bym go ubabrał… No dobra, to tylko wymówka. Tak naprawdę jestem wygodnicki.
Wolałbym, żeby ktoś go dla mnie zmienił. I liczyłem na pomoc małego samarytanina.
Nastolatek
otworzył oczy, patrząc na niego z uwagą.
–
Dlatego zamiast mnie budzić, przykryłeś mnie kocem – stwierdził z rozbawieniem.
– Ciekawy sposób, nie ma co.
– Nie
spieszy mi się z tym, więc czemu miałbym cię budzić? Nie jestem aż takim
wygodnickim egoistą. A skoro już o tym mowa… Jeśli się nie wyspałeś, to
powinieneś po prostu zostać w łóżku, a nie na siłę tu schodzić. Nie złożyłeś mi
przysięgi wieczystej. Ferie są po to by się lenić, a nie zrywać z łóżka.
– Oj
tam. Maruda z ciebie. – Wzruszył ramionami, wstając z fotela i idąc w jego
stronę. Koc w tym samym czasie sam się złożył w kosteczkę.
–
Wypraszam sobie. Ja się martwię, czy się wysypiasz, a ty twierdzisz, że
marudzę… Nieczułyś.
–
Wysypiam, po prostu akurat trafiłem na nużący fragment. – Sięgnął do ramienia
mężczyzny, powoli ściągając stary opatrunek. – I wiesz… Nikt nie mówił, że nie
jestem nieczuły, więc skarg nie przyjmuję.
– Okej,
punkt dla ciebie. I wybacz, że cię tak wykorzystuję. Wieczorem to Bill robi za
moją pielęgniarkę, ale z rana marny jest z niego pożytek. Przypuszczam jednak
że dziś to już ostatni raz – oznajmił, przyglądając się rankom częściowo
pokrytym strupem.
–
Rzeczywiście, wygląda lepiej. Aczkolwiek dalej nurtuje mnie, jak to się stało,
że dałeś się dziabnąć – mruknął, powolnymi ruchami rozprowadzając maść na
skórze.
– Gdy
wynosiłem Ramoscello spomiędzy skał, pojawił się przed nami jeden z dorosłych
smoków, które mieszkały w tamtym sektorze. Biedaczek się wystraszył, a gdy
próbowałem zabrać rękę, by sięgnąć po różdżkę, już całkiem spanikował.
Wszystkie łapki zablokowałem mu drugą ręką, więc w akcie desperacji chwycił
mnie zębami… Normalnie nie powinien się przegryźć przez kurtkę, ale gdy
spróbowałem mu ją wyrwać, najwidoczniej całkiem spietrał.
–
Zdolniacha z ciebie – skwitował, kończąc zakładać nowy opatrunek. – No, gotowe
– dodał, odsuwając się nieznacznie.
– Miałem
do wyboru to albo bezbronne czekanie aż zaatakuje nas dorosły smok. Wolałem
mieć różdżkę w dłoni – odparł lekko naburmuszony. – Pewnie mogłem to zrobić
nieco inaczej i uniknąć pokąsania, ale wtedy liczyło się dla mnie tylko to, by
Ramoscello nic się nie stało. Gdyby tamten smok zaatakował nas wśród skał, nie
byłbym w stanie uciec. Na szczęście łatwo udało mi się odwrócić jego uwagę.
–
Zdolniacha i szczęściarz. Ładna kombinacja – prychnął rozbawiony, podnosząc się
z klęczek i przywołując do siebie książkę. – Czytałeś?
– Nie
przypominam sobie. Nigdy się jakoś szczególnie nie interesowałem magiczną
architekturą. Skłaniam się bardziej ku jej biologicznej formie. Już prędzej
Bill mógł mieć ją w rękach.
– Nie
chodziło mi ogólnie… Miałem na myśli… Zresztą nieważne – wzruszył lekko
ramionami.
– Nie
porzucaj tematu. Co konkretnie cię interesuje?
– Jak
wejść za Zasłonę Śmierci – odparł lekkim tonem. – Ta książka akurat jest
zapisana w staroangielskim, ale wnosi sporo światła na ten temat.
Rudzielec
spoważniał.
–
Słyszałem, że wejście za nią jest banalne, wystarczy dosłownie przez nią
przejść, ale...
– Ale
wyjście jest prawie niemożliwe… Wiem.
– Więc
czemu chcesz wiedzieć, jak się za nią dostać?
– Bo
istnieje to “prawie”. A to oznacza, że jest szansa, by tam wejść i wyjść.
– …
Trzymano ją w podziemiach ministerstwa, właśnie dlatego że stanowi zbyt duże
zagrożenie. Podobno naprawdę wiele osób zabrała. Jeśli do tej pory nikt nie
znalazł sposobu, by ich zza niej wyciągnąć…
– Jakie
nikt…? Przecież Adelbert oraz jego brat Ramsley dali radę. – Posłał mu
zaskoczone spojrzenie.
– Co?
– No tak
jest w książce. “I wkroczył pierwszy w ramiona śmierci, kiedy Ramsley był po
naszej stronie. Mijały chwile i powrócił bohater, pierwszy uciekinier Całunu
Śmierci” tak w wolnym tłumaczeniu – powiedział, kiedy odnalazł odpowiednią
stronę. – Dlatego jest szansa, że i mi się uda. Potem rozwodzą się nad tym, jak
wnosili tam różne przedmioty, a po kilku dniach je wyciągali. Nawet wrzucili
tam psa… A raczej kilka i odkryli w miarę spoko sposób, jak wyciągnąć stamtąd
żywego czworonoga… Więc jeśli uda mi się tam wejść i odnaleźć…
– Może i
jest to możliwe, ale najwyraźniej albo wiąże się z ogromnym ryzykiem, że też
się tam utknie albo przygotowania do tego są niesamowicie skomplikowane i
trzeba zachować jakąś pokręconą procedurę. Inaczej wyciągniętoby stamtąd tych
wszystkich ludzi.
– W
sumie oba spostrzeżenia są trafne. No i w sumie to troszkę, odrobinkę
nielegalne.
– Nie
może być legalne, skoro sama zasłona jest nielegalna, czemu się wcale nie
dziwię. Gdyby była ogólnodostępna, to jeszcze więcej ludzi by za nią zniknęło…
–
Voldemorta i Śmierciożerców wrzuciłbym tam bez wahania.
– Żeby
kiedyś pojawił się ktoś, kto ich stamtąd wyciągnie? Słaba opcja, choć z
pewnością nie tylko ty tak myślisz i nie tylko o nich. Na szczęście niewiele
osób o niej wie. Gdyby Syriusz przez nią nie zniknął, wiedzieliby o niej tylko
ci, co byli w podziemiu ministerstwa… Założę się, że po jej wynalezieniu, sporo
niewygodnych osób zniknęło “w tajemniczych okolicznościach” – dodał,
wykrzywiając usta w kwaśnym uśmiechu. – Pewnie takie właśnie było jej
przeznaczenie.
Ig
zamyślił się przez chwilę.
– W
sumie, masz rację. Chociaż nie została wynaleziona w tym celu, po odkryciu jej
właściwości, magowie zmienili jej przeznaczenie. Chociażby Ragun i jego
synowie, parający się czarną magią tam trafili.
– Wiesz
po co ją w takim razie stworzono? I kim był Ragun?
– Miała
być schronem dla słabszych magów i ich rodzin w czasie wojen. Ragun z kolei
jako pierwszy chciał zniszczyć Zasłonę. Był kimś w stylu obecnego Voldemorta,
chociaż nie był nawet w jednej czwartej tak potężny.
– Ach,
faktycznie. Teraz kojarzę. Nigdy nie przykładałem się do historii. W każdym
razie zasłonę ukryto i zatarto większość informacji o jej działaniu, by nie
wyciągnięto zza niej niewygodnych ludzi. Rząd musiał się nieźle natrudzić,
skoro przez tyle stuleci udało im się utrzymać ją w tajemnicy. – Spojrzał na
książkę, którą czytał Igniss. – Skąd ją wytrzasnąłeś?
– Ze
Śmiertelnego Nokturnu. Na Pokątnej nie znajdziesz takich książek.
–
Domyślam się. Zastanawia mnie tylko, co ona robiła na Nokturnie, przecież to
przed ludźmi tego pokroju ją ukryto… Tylko mi nie mów, że kupiłeś ją od
jakiegoś podejrzanego gościa w pubie – spojrzał na niego prosząco. Ilo to już
razy widział, jak Hagrid przynosił do swojej chaty dziwaczne, niebezpieczne
zdobycze z takich transakcji...
–W
Borgin&Burkes.
– Jesteś
pewny, że to nie jest jakaś podróba?
–
Praktycznie na sto procent.
– Mam
nadzieję, że się nie mylisz. W innym wypadku to może kosztować cię życie.
Naprawdę jesteś zdecydowany tak zaryzykować dla kogoś, kogo nawet nigdy nie spotkałeś?
– To
moja rodzina. Normalna rodzina.
Dłoń
Charliego wylądowała na głowie Ignissa, czochrając go lekko.
– Dobry
z ciebie dzieciak.
– Zaraz
tam dzieciak! I nie tykaj moich włosów! – warknął bez prawdziwej wrogości,
uciekając kawałek od mężczyzny. – Podejdź o krok, a pozbawię włosów – zagroził,
widząc jak ten się zbliża. – Znam karate, aikido, judo, taekwondo, kendo,
jiu-jitsu…
Charlie
spojrzał na niego zaskoczony.Robi go w konia, nie? Jakby mógł znać tyle sztuk
walki… Zresztą nawet gdyby, to i tak za mało by go zniechęcić!
– ...i
wiele innych niebezpiecznych słów!
–
Niebezpiecznych słów? – powtórzył zbliżając się do niego jeszcze bardziej, z
uśmieszkiem który wyraźnie mówił, że się droczy. I wyśmienicie przy tym bawi.
– A
żebyś wiedział. Wysadzę cię jak tłuczka – zagroził, szybszym krokiem idąc za
kanapę. – Przypominam, że jestem nieletni, a jak mnie tkniesz, pozwę cię o
molestowanie. A wierz mi, mam doświadczenie w tych sprawach i nie będziesz
pierwszym, który dostanie zakaz zbliżania się…
– Nie
pozwałbyś mnie.
–
Cholera, racja. Z twojego dotyku bym się zbyt cieszył…
Te słowa
otrzeźwiły rudzielca. Zdecydowanie się zapomniał.
– Ale!
Prawnicy by o tym nie wiedzieli, więc wyszłoby na to samo, co powiedziałem
wcześniej – dodał nastolatek, z wyzwaniem w oczach.
– Dobra,
dobra, nie dotknę cię. – Podniósł ręce w obronnym geście.
Mina
nastolatka z automatu zrzedła.
– Nie ma
z tobą żadnej zabawy, wiesz? – Wyprostował się nieznacznie. – Stchórzyłeś, nie?
– Nie
wziąłem twoich słów na poważnie. Po prostu nie powinniśmy tego kontynuować.
– Czyli
stchórzyłeś – skwitował nastolatek, wzruszając ramionami. – Spoko, rozumiem –
mruknął, kierując się do kuchni.
Rudzielec
nie odpowiedział, choć miał ogromną ochotę zaprzeczyć. Może jeśli Ig weźmie go
za tchórza, to szybciej da sobie z nim spokój?
//*//
Hej,
OdpowiedzUsuńa może jednak Charlie i Ignis jednak będą razem... no i ciekawi mnie kwestia czy kiedyś uda się wyciągnąć Syriusza za tej zasłony...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia