I kolejny rozdział dzisiaj :) Miłego czytania
~*~
Draco wszedł do sklepu, od razu kierując się w
stronę najbliższej alejki i rozglądając uważnie. Gdzie w sklepie trzymają
jakieś gumy, cukierki miętowe albo coś w tym stylu?!
Po raz kolejny przemierzył cały sklep, ciesząc się w
duchu, że nie trafił do żadnego sieciowego marketu typu… Nesco? Pesco?
Nieważne. Ig wspominał, że tego typu “sklepy” były przynajmniej dwa, trzy razy
większe.
Minął parę dziewczyn, które od chwili przyglądały mu
się z uwagą i gadały między sobą:
– Ej, on serio jest jak…
– ...panicz? – dokończyła druga i obie zachichotały.
Draco prawie zgrzytnął zębami, słysząc ich rozmowę. Był zaraz obok, do cholery!
Zero dyskrecji!
Zerknął na nie krótko przez ramię, z zaskoczeniem
dostrzegając na sobie ich spojrzenia. Nawet się z tym nie kryły! A do tego
widząc jego zmieszanie (znaczy, zgorszenie! Był zgorszony!) tylko się szerzej
uśmiechnęły.
– Zamiast się tak zacieszać, może byście się na coś
przydały! – warknął mało przyjemnie.
– A co, pierwszy raz w sklepie? – odsarknęła bez
jadu niższa z dziewczyn.
– Żebyś wiedziała… – powiedział i odwrócił
nieznacznie wzrok, zastanawiając się szybko. Aż tak było to po nim widać? –
Gdzie leżą gumy?
Obie zaśmiały się głośno, uświadamiając Ślizgona,
jak to musiało zabrzmieć.
– No ładnie!
– Nie to.. Nie o to mi chodziło! – powiedział zaraz,
czując zdradzieckie ciepło na policzkach. – Szukam gum do żucia. Albo jakichś
miętówek. Nie mogę ich zlokalizować…
– Twoje gumy – z satysfakcją zaakcentowała to słowo
brunetka – jak i te drugie są przy kasach.
– Możemy ci je wskazać – zaproponowała druga, z
udawaną niewinną miną.
– Obejdzie się – mruknął, odwracając się na pięcie i
idąc w stronę kas. Już wystarczająco się ośmieszył.
Nigdy więcej nie pójdzie (sam) do mugolskiego
sklepu!
//*//
Kiedy wrócił do salonu, kończył ssać miętusa.
Okazało się, że cukierki również były przy kasach.
Harry właśnie podnosił się z fotela. Widząc w
lustrze swojego chłopaka, uśmiechnął się lekko.
– I jak tam podbój sklepu? Długo cię nie było –
zagaił, odwracając się w jego stronę. Draco bez słowa skrócił dziejące ich
metry. Łapiąc za poły ubrań Gryfona, wpił się w jego wargi, natychmiast
pogłębiając pocałunek.
Nie obchodzili go inni klienci lokalu, którzy mogli
czuć się zgorszeni. Najważniejsze było, że w końcu mógł bez przeszkód pocałować
Harry’ego i nie martwić się tym, że chłopak zaraz odsunie się, skrzywiony.
A już całkowicie stracił chociażby cząstkowe
zainteresowanie otoczeniem, kiedy poczuł dłonie bruneta na swoich plecach.
Gryfon z typowym dla niego zaangażowaniem odpowiedział na pieszczotę. A nawet
próbował ją jeszcze nieznacznie pogłębić, kiedy przyciągał go do siebie jeszcze
bardziej.
– Chłopcy, nie zjadajcie mi się na środku salonu! –
upomniała ich ze śmiechem Suz, zamiatając podłogę. Dźwięk dzwonka przy drzwiach
poinformował o nowych klientach.
– Aj, An! Patrz!
– Widzę! To dlatego poszedł kupować GUMY!
– Ostro, siostro!
Draco zamarł, zaskoczony. Doskonale rozpoznał oba
głosy.
Harry popatrzył w stronę wejścia, skonsternowany, po
czym spojrzał na wciąż obejmowanego chłopaka. Draco odsunął się od niego
nieznacznie i spojrzał spod byka na dwa szkodniki.
– Nie macie co robić, harpie?
– Draco! – upomniał go cicho.
– A nie mówiłam, że panicz?! – zachwyciła się
brunetka, łapiąc dłonie swojej towarzyszki. – Stare imię, musi być paniczem!
– Stare? – powtórzył za nią blondyn z
niedowierzaniem, z kolei Harry parsknął rozbawiony.
– Aj tam. Nie złość się. Jesteś już wystarczająco
uroczy – odparła z uśmiechem szatynka.
– Uroczy?! – sapnął po raz kolejny.
– My już się będziemy zbierać – wypalił Harry
wyraźnie chłodniejszym tonem. Ręka, która wciąż spoczywała na boku blondyna,
napięła się lekko, jakby próbował go do siebie przyciągnąć.
– Już idziecie? – Brunetka, An, wydęła niezadowolona
wargę.
– A możemy wam chociaż zrobić zdjęcie?
– Możecie spadać i szukać siebie z dala od nas –
rzucił blondyn, dając się przyciągnąć bez oporu.
– Dzięki, Suz. – Brunet posłał kobiecie ciepły
uśmiech i wręczył pieniądze.
– Jeszcze do was wpadniemy – zapewnił Ślizgon,
kierując się do wyjścia z Harrym.
– Słyszałaś, An? Wpadną!
– Lepiej by było, gdybyś zachowała takie teksty dla
siebie. – Amber spojrzała na dziewczynę z niesmakiem. – Ja wiem, że widok tych
dwóch robi wrażenie, ale to nie znaczy, że masz ich traktować jak atrakcję w
zoo...
Draco wyciągnął bruneta przed zakład, nie czekając
na rozstrzygnięcie rozmowy.
– Już w sklepie miałem ochotę je zabić…
– To przez nie tak długo tam byłeś? – Brunet nie
brzmiał na zadowolonego.
– Właściwie to nie… – mruknął zakłopotany. – One
pokazały mi, gdzie znajdę gumy do żucia...
– I jak przypuszczam, przy okazji trochę sobie na
tobie poużywały?
– Od samego początku się na mnie gapiły, to
stwierdziłem, żeby się na coś przydały… I spytałem je.. zresztą… nie chcę tego
wspominać.
– Następnym razem lepiej wybierz taki, gdzie
wszystko podaje ekspedientka… Albo lepiej po prostu pójdę tam z tobą.
– No ja myślę, sam tam już nigdy nie pójdę.
Harry przystanął na moment i pochylił ku Draco,
całując go w kącik ust.
– Wiesz, choć wkurzyły mnie tą uwagę, to tak w sumie
się z nimi zgadzam – naprawdę jesteś uroczy.
– Nieprawda…! – zaprotestował słabo, chyba sam nie
do końca wierząc w swoje słowa. Skoro nawet Harry tak mówił, może coś w tym
było? – To uwłaczające...
Brunet zaśmiał się cicho i cmoknął go po raz drugi.
//*//
Poszli na spotkanie z Igiem. Bracia czuli się jak w
swoim żywiole, chodząc od sklepu do sklepu i kupując coraz to nowsze prezenty.
Harry’emu głównie dawali tylko kolejne siatki. Draco korzystając z okazji,
kupił sobie trzy nowe komplety ubrań (nie wspominając o tym, że z cztery
wcisnął Harry’emu „bo będą na nim dobrze leżeć”). Igniss z kolei dorwał się do
kolczyków. Harry’emu mimo roli tragarza też udało się wypatrzyć prezenty, jak i
parę niezbędnych rzeczy dla siebie – jak zapas soczewek.
W dobrych humorach wrócili na Pokątną, gdzie Draco
zmniejszył wszystkie zakupy i wpakował Ignissowi do plecaka.
– Jak ja kocham magię – mruknął Harry, rozmasowując
obolałe ramiona.
– Nie dziwię się, w tym przypadku jest bardzo
pomocna – odpowiedział Igniss z uśmiechem. – Gdzie w ogóle mamy się spotkać z
resztą?
– Przypadkiem nie w sklepie bliźniaków? – spytał
Draco, patrząc na Harry’ego pytająco.
– Tak, Charlie mówił, że chce zobaczyć, jak sobie
radzą. Myślę, że reszta też już powinna tam być. – W końcu te zakupy zajęły nam
ładnych parę godzin, pomyślał.
Igniss jako pierwszy wszedł do sklepu. Od razu
ruszył między regały, rozglądając się ciekawsko po artykułach bliźniaków. Draco
z Harrym byli tuż po nim, jednak ci od razu skierowali się do grupki
rudzielców.
– O, już jesteście – zawołał cicho Bill, widząc, jak
przeciskają się w ich stronę wśród klientów. – Skoro jesteśmy już wszyscy, to
chyba możemy wracać. Chyba że są jakieś sprzeciwy?
Odpowiedziało mu grupowe kręcenie głową.
– No, skoro tak, to idziemy na zaplecze. Skorzystamy
z kominka w mieszkaniu Freda i Georga.
– A gdzie Ignissa zgubiliście?
– Tu jestem, George – odezwał się wesoło Ig,
przystając tuż za rudzielcem.
– I jak ci się podoba nasze królestwo? – spytał,
obracając się ku niemu. – Jeśli coś sobie upatrzyłeś, to daj znać, znajdzie się
dla ciebie specjalny rabacik. A, właśnie. Fred co prawda nie chciał, żeby ci
póki co mówić, ale… Pracowaliśmy ostatnio nad pomysłem, który nam kiedyś
podsunąłeś. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to jeszcze przed nowym
rokiem uda nam się go ukończyć. No a przynajmniej prototyp.
– Co już kombinujecie? – spytał ciekawsko.
– Powiem tylko – nachylił się do jego ucha i ściszył
głos – że to będzie prawdziwy hit. Jednocześnie zabawny i funkcjonalny. Trzymaj
kciuki, żebyśmy zdążyli, to za parę dni w Norze będziemy mieć kupę zabawy.
Młodszy chłopak uśmiechnął się lekko.
– Już nie mogę się doczekać.
Zostawiając sklep pod opieką Freda, George
zaprowadził wszystkich na górę. Weszli do dość ciasnego mieszkanka, na które
składały się salon, jedna sypialnia, kuchnia, łazienka i maleńki korytarzyk.
– Już się nie dziwię, że trzymacie wszystkie te
wszystkie pudła w waszym starym pokoju.
– Nie jest tak źle, zdążyliśmy się przyzwyczaić.
Zresztą i tak większość czasu spędzamy w sklepie albo przyległej do niego
pracowni. Tu właściwie tylko jemy i śpimy.
– Musieliście być naprawdę zajęci przez ostatnie
miesiące, skoro wciąż nie znaleźliście chwili żeby rozdzielić to łóżko – zagaił
Bill, gdy czekając na swoją kolej przepchania się do salonu, zerknął przez
otwarte drzwi do sypialni.
George poczuł jak krew odpływa mu z twarzy, na
szczęście w półmroku korytarza nikt nie miał szansy tego zauważyć. Na śmierć
zapomniał! A jeszcze rano Fred mu przypominał, żeby zamknął do niej drzwi nim
zejdzie na dół!
– Ale po co? – spytał ciekawsko brunet. – Moim
zdaniem tak jest rodzinniej. Często z Draco tak robiliśmy…
– Bo z ciebie jest irytująca przylepa – mruknął w
swojej obronie Malfoy.
–
To pomieszczenie jest tak małe, że nawet po rozdzieleniu i tak musiałyby stać
prawie tuż obok siebie – wymyślił na poczekaniu najbardziej wiarygodną wymówkę.
– Więc to w sumie bez różnicy. – Wzruszył ramionami, dziękując w duchu Igowi.
– Oszczędność miejsca. To genialne. – Igniss posłał
rudzielcowi wesoły uśmiech. – Draco, powi...
–
Nawet nie próbuj dokończyć. Nie będziecie spać razem – zaprotestował Potter.
– Nie o to mi chodziło – prychnął szarooki. – Draco
mógłby się od nich nauczyć oszczędności miejsca. Jakbyś zobaczył jego pokój, to
wiedziałbyś, co mam na myśli.
– Mój pokój, moja sprawa. – Blondyn posłał bratu
krzywe spojrzenie. – Jak coś ci się nie podoba, to się wyprowadź do swojego
mieszkania.
– Już od razu wyprowadź… Kto by cię wtedy budził w
czasie wolnego?
– Daję sobie doskonale radę bez ciebie.
– Bo teraz za budzik służy ci Harry?
– Życie ci zbrzydło?
– Hmm… Chyba nie, chociaż kiedy patrzę na twój p…
– Och, zamknij się! – podniósł nieznacznie głos,
czerwony na twarzy. – Czy ty zawsze musisz taki być? – syknął po japońsku, nie
chcąc, by reszta się przysłuchiwała. – Co jest złego w tym, że mam dwa albo
trzy komplety wywieszone na manekinach krawieckich?
– Dwa albo trzy?! Hahaha! Chciałeś chyba powiedzieć
cztery albo pięć. Dwa stoją między twoim biurkiem a oknem. Trzeci jest w
łazience, bo tam narzucasz na niego kaszmirowy szlafrok. Czwarty…
– Dobra, skończ! Rozumiem… – burknął niezadowolony.
– I nawet nie próbuj potem komukolwiek tego powtarzać.
– Postaram się. Ale wiesz, jaki jestem – odparł
rozbawiony, przechodząc zgrabnie na angielski.
– Jak już skończyliście, to macie tu proszek Fiuu. –
Gospodarz, już jako jedyny Weasley w pomieszczeniu, podsunął im trzymaną w
dłoni szkatułkę.
– To idę pierwszy – powiedział Ig, podchodząc do
George’a. Nabrał odrobinę proszku – Draco, jak wrócimy, wyciągam cię na dwór
natrzeć śniegiem. Nora! – krzyknął cicho i tyle go było.
//*//
Po powrocie, Igniss poszedł do pokoju brata i
Harry’ego, zostawiając ich rzeczy na łóżku. Z kolei swoje zabrał do pokoju
dzielonego z Ronem. Składniki zdobyte z Nokturna schował głęboko w swoim
kufrze, by rudzielec przypadkiem ich nie odkrył, a resztę rozłożył odrobinę
mniej ostrożnie. Powiększył gry zabrane z domu, zniósł do salonu i podszedł do
pana Weasleya.
– Pozwoliłem sobie wziąć kilka mugolskich gier z
mojego mieszkania.
Oczy mężczyzny zabłyszczały radośnie. Podziękował
chłopakowi, zapowiadając, że wypróbują je jeszcze dzisiejszego wieczoru.
Igniss uśmiechnął się w odpowiedzi i zajął kanapę,
siadając między Ginny a Charliem.
– Wolność ci zbrzydła, Ig? Podsuwać tacie kolejne
gry… – Ginny wzdychając cichutko. – Choć przyznaję, że część była całkiem
fajna.
– To te będą jeszcze lepsze. Chociażby taka Jenga,
niby same klocki, a śmiechu jest przy tym mnóstwo.
– Takie totalnie zwykłe klocki? Czy to jest coś w
stylu bierek? – zagadnął smokolog.
– Zobaczysz, jak zaczniemy w to grać. Ale ogólnie
chodzi o to, że układa się z nich wieżę, a potem kolejno zabiera jakiś klocek
ze środka i układa na górze. Robisz to tak długo, aż ktoś przypadkiem nie
rozwali wieży. A im dłużej grasz, tym bardziej wieża staje się chybotliwa.
– Hmm… czyli wciąż to gra wymagająca finezji. No
cóż, wygląda na to, że dziś będę konkurował z Ronem o ostatnie miejsce – rzucił
luźno, wzruszając ramionami.
– Oj, nie będzie tak źle. Och, właśnie! Gin! –
zwrócił się do dziewczyny. – Kupiłem sobie parę kolczyków.
– To na co jeszcze czekasz? Zakładaj!
Chłopak wyciągnął z kieszeni bluzy opakowanie,
otwierając je i wyciągając pierwszy z czterech nowych kolczyków – biało-czarny
industrial, który zaraz sobie założył, pokazując dziewczynie ucho.
– Cudny! Dawaj kolejne – zachęciła.
Igniss zaśmiał się, zakładając nad industrialem
czarną gwiazdkę i dwie srebrne kulki.
– Kupiłem wszystko z myślą o tym, że musi być razem
w komplecie. Niestety, nie znalazłem niczego fajnego w miejsce reszty.
– To ile ty ich masz?
– Razem z tymi co mam teraz? – Mężczyzna przytaknął.
– Trzynaście. – Charlie zamrugał kilka razy, patrząc na chłopaka z
nieodgadnioną miną. – Industrial niby jest podwójny, ale liczę go jako jeden.
– Znowu się chwalisz kolczykami? – spytał Draco,
zatrzymując się na chwilę w salonie.
– W końcu uwielbia być w centrum uwagi – odparła
Ginny.
– Jak małe dziecko – westchnął blondyn i poszedł na
górę.
– Nie wiem jak wy, ale ja idę na dwór – oznajmił
Charlie, wstając z kanapy.
– Idziesz może polatać? – spytała z nadzieją.
– Planowałem po prostu pokręcić się po ogrodzie.
– Proszę! Urządźmy mecz quidditcha! Może nie
dzisiaj, bo już jest za ciemno, ale jutro z rana. Jest nas wystarczająco dużo.
No, Charlie…! Proszę? Chciałabym się z tobą zmierzyć. Dużo się nauczyłam w
ostatnich latach. Proszę, proszę, proszę…
– Dobrze już, dobrze! – Poczochrał ją lekko po włosach
i zaraz wygładził roztrzepane kosmyki. – Od początku planowałem się zgodzić.
Pościgać możemy się nawet teraz, ale jeśli chcesz się ze mną zmierzyć w meczu,
to trzeba zobaczyć, co na to reszta… Ig? Piszesz się?
– Nie jestem w tym zbyt dobry, ale mogę spróbować...
– I to jest właściwa postawa! – Podniósł się z
kanapy z zamiarem opuszczenia salonu. – Nie rób takiej miny, Ig. Gwarantuję, że
będziesz się dobrze bawił. – Położył dłoń na czarnej czuprynie i zmierzwił ją
lekko, wymijając chłopaka. – Idę zwerbować resztę.
Harry z Ronem ochoczo przystali na propozycję meczu,
podobnie jak Bill. Percy’ego musiał chwilę namawiać, ale ostatecznie i on się
zgodził.
Draco, któremu pomysł jak najbardziej podpasował,
nie trzeba było w ogóle prosić. Następnego dnia jako pierwszy wyszedł na dwór,
z uwagą spoglądając na dostępne miejsce. Gdyby wiedział, że będą mieli okazję
do gry, to zabrałby ze sobą swoją miotłę. Ewentualnie skorzystałby z okazji i
na Pokątnej kupiłby sobie najnowszy model, który wyszedł kilka dni temu. Ech,
że też uległ Harry’emu i zgodził się ją zamówić dopiero po świętach… Czemu był
taki głupi?
– Ktoś tu się nie może doczekać gry.
Spojrzał z ukosa na uśmiechniętego bliźniaka.
– Ktoś tu jest aż nazbyt wesoły. Przecież ty –
wskazał w niego palcem – grać nie będziesz.
– No wiesz? Myślałem, że wybaczyłeś mi tamtą akcję.
Ostatnio radziłem sobie całkiem nieźle. Nawet na treningu zdobyłem kilka
punktów.
– Proszę cię, nawet moi rezerwowi zrobili z ciebie
miazgę. Zdobyłeś kilka punktów, bo było im cię żal.
– Ach, tak? – Igniss posłał bratu wyzywające
spojrzenie. – To może chcesz się przekonać?
– Przekonać się, że daleko ci do poziomu dobrego
gracza? Przecież już na pierwszy rzut oka to widać.
– Co? Nieprawda!
Blondyn zaśmiał się krótko, klepiąc Gryfona w ramię.
– Pogódź się z tym… Jesteś leszczem. Może kiedyś
będziesz tak dobry jak ci najnowsi zawodnicy Gryffindoru. Za kilka lat. Może...
– Draco, odczep się od naszej drużyny. I daj Igowi spokój,
w końcu gramy tylko dla zabawy. Zresztą jak stanie na bramce, to nawet nie
będzie musiał za dużo latać.
– Ale przecież ja mu tylko prawdę powiedziałem,
Harry – zawołał z udawanym zaskoczeniem Malfoy. – To totalne beztalencie i ja
bym mu nawet miotły do ręki nie dał.
– Dzięki, Draco. To jest bardzo pocieszające
wiedzieć, że mam w tobie oparcie.
– Oj, przestań. Przecież dzisiaj pod moim okiem
będziesz mógł spróbować swoich – marnych – sił...
– A jeszcze przed chwilą mówiłeś, że nie zagra. Coś
szybko zmieniasz zdanie – zauważył Percy.
– No to nie zagra, jeju. Wielkie mi halo. Chciałem
mu zrobić dzień dobroci dla porażek sportowych, ale skoro… – umilkł na chwilę,
widząc minę Harry’ego. – Po prostu niech spróbuje.
– Jeśli skończysz z tymi scenami, to szybciej
zaczniemy grać i szybciej skończymy – wyszeptał do ucha swojemu chłopakowi. – A
wtedy będziemy mieć więcej czasu dla siebie. Pomyślałem sobie rano, że
chciałbym spędzić dziś dzień tylko z tobą. – Zawiesił na moment głos, jakby się
nad czymś zastanawiał. – Jak będziesz teraz współpracował, to gdy będziemy już
sami, zrobię cokolwiek będziesz chciał. Co ty na to?
Blondyn odwrócił się gwałtownie i złapał go za kark,
przyciągając do odrobinę brutalnego pocałunku, na samym końcu gryząc go niezbyt
delikatnie w wargę.
– Trzymam cię za słowo – mruknął cicho w jego usta.
Następnie westchnął głośno, teatralnie. – Jeżeli Ig i Gin będą po mojej
stronie, to się zgodzę!
Nikt nie zgłosił sprzeciwu.
– Brakuje wam jeszcze jednej osoby.
– No to niech dołączy do nas Bill albo Charlie –
powiedział od razu. – Ig jest totalnym beztalenciem, więc musimy mieć wyrównane
szanse.
– Ja pójdę – oznajmił Charlie. – Dwóch szukających w
jednej drużynie, to słaby pomysł.
– Byłeś szukającym? – Draco posłał mu uważne
spojrzenie.
– Był piekielnie dobrym szukającym. Namawialiśmy go
razem z ówczesną drużyną, żeby zrekrutował się do kadry narodowej, ale nie
chciał nas słuchać.
– To wy mnie nie chcieliście słuchać. Spójrz na
mnie, Bill. Czy ja ci wyglądam na szukającego?
– Wtedy jeszcze nie byłeś taki… obszerny.
Charlie sapnął, patrząc na brata z mieszaniną szoku
i rozbawienia. Pozostali zanieśli się śmiechem.
– O nie, Bill. Nie, nie, nie… – Dosiadł swojej
miotły, by z lekkością wzbić się w powietrze. Podleciał do Williama i położył
mu dłoń na barku. – Lepiej trzymaj się mocno trzonka, bo twój obszerny brat
może przypadkiem o ciebie zahaczyć, jak będzie przelatywał obok. – Popchnął go
i wzniósł się wyżej, obracając przy tym o sto osiemdziesiąt stopni, by wciąż
być twarzą do pozostałych.
– Planowałem pilnować obręczy, ale w takim razie –
wziął do ręki jedną z pałek i zważył ją w dłoni – zajmę jakąś dogodniejszą
pozycję na boisku. – Również wzbił się w powietrze.
– Czy wy nie potraficie zagrać bez wcześniejszego
wszczynania kłótni? Zawsze odstawiacie jakieś cyrki przed grą.
– Tak jest ciekawiej, Perce.
– I wcale się nie kłócimy. Przecież jego to nie
obeszło, po prostu wykorzystał pretekst, który mu dałem.
– Twoje słowa są solą na moje krwawiące serduszko.
– Szkoda, że nie uda mi się zmierzyć z Charliem, ale
i tak zapowiada się ciekawy mecz – stwierdziła Ginny, wzbijając się w
powietrze.
– Oby tylko Ig w trakcie meczu nie wysadził tłuczka,
to będę zadowolony. – Igniss zaczerwienił się wściekle na słowa brata. – Poza
tym, wiadomo, że zwycięstwo będzie nasze.
– Możesz sobie pomarzyć, Draco – prychnął Harry,
chwytając za miotłę.
– Nie popłacz się, jak z nami przegrasz…
//*
//
Draco z tryumfem zsiadł z miotły.
– A nie mówiłem? Zwycięstwo było po mojej stronie. –
Objął ramionami Ginny i Iga, całując oboje w policzki. – Byliście świetni. A ty
Ig wyjątkowo się nie zabiłeś.
– Dzięki.
– Tobie też, Charlie, należą się gratulacje –
zwrócił się do mężczyzny, zostawiając dwójkę w spokoju. Klepnął go po
przyjacielsku w ramię. – Byłeś niesamowity – powiedział szczerze, uśmiechając
się do niego pogodnie.
– Gdyby nie twoje wsparcie, nie mógłbym tak
swobodnie grać. – Odwzajemnił uśmiech, po czym zwrócił się do nachmurzonego
Pottera. – Harry, tamten zwód był niesamowity. Byłem pewien, że zwiniesz mi
znicz sprzed nosa.
– Nie musisz być miły. Przejrzałeś mnie, prawda? –
spytał przygaszony. Gdy był na pierwszym roku, trochę się nasłuchał o
umiejętnościach Charliego od ludzi, którzy z nim grali. Po tylu latach
wygrywania większości meczy dla swojej drużyny, był pewien, że osiągnął jego
poziom, a może i nawet – miał taką cichą nadzieję – może nawet udało mu się go
przewyższyć. – Gdyby było inaczej, poleciałbyś za mną.
– Przecież poleciałem. Dopiero później dostrzegłem
go krążącego przy podstawie bramek.
– Chcesz mi wmówić, że rozglądałeś się na boki,
pikując przy pełnej prędkości ku ziemi??
– Ciągła obserwacja otoczenia to przecież podstawa
dla szukającego – odparł Charlie zdziwiony pytaniem Harry’ego. – Miałbym gnać
za kimś na oślep? A co z tłuczkami?
– Przecież to robota pałkarzy.
– Robota pałkarzy? – powtórzył za nim Draco z
niedowierzaniem. – A jak któryś nie zauważy piłki, to będzie może zaraz jego
wina, bo ty dostałeś w łeb?
– Bliźniacy zawsze mi powtarzali, bym tłuczki
zostawił im – bronił się.
– Dlatego właśnie jestem pod wrażeniem twojego
szczęścia. Zagadką jest, jakim cudem przeżyłeś pięć lat gry w głównym składzie
– skomentował Ron.
– To dlatego że miał do pomocy najlepszych pałkarzy.
Nie zauważyłeś u niego żadnych siniaków? Przynajmniej raz w ciągu treningu
obrywa tłuczkiem.
– Nieprawda – burknął Potter, rumieniąc się z
zażenowania. – Oberwałem jedynie kilka razy i to przez Ritchiego i Jimmy’ego.
– Przy czym połowy spokojnie powinieneś uniknąć.
– Ginny, daj mu już spokój. Jego specjalnością jest
spektakularne łapanie znicza, a nie uważanie na bezpieczeństwo. – Harry nie był
pewny, czy słowa Percy’ego miały być miłe, czy wredne.
– W końcu robi z siebie zawsze gwiazdę wieczoru –
dodał od siebie blondyn.
– Mówisz tak, bo jesteś zazdrosny – zauważył jego
brat.
Draco wzruszył jedynie ramionami.
– Czy mi się wydawało, czy wspominałeś, że zajmiesz
się wszystkimi miotłami? – wcisnął mu swoją w ręce.
Black westchnął, wyciągając przed siebie dłoń, a
trzymany przez resztę sprzęt pognał ku niemu.
– Gin, gdzie je trzymacie?
– W szopie.
– Pójdę z tobą – zaoferował Charlie. – Chcę jeszcze
trochę posiedzieć na dworze.
~*~
Lubie Iga i te jego wszystkie teksty. Ogólnie wciągnęłam się w wasze opowiadania i ciekawi mnie, jak dalej potoczy się ta historia.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńo matko Draco zgubił się w sklepie... i ten mecz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia