Saneko: Niespodzianka! Historia poboczna xD I bez
czytania tej części jakoś ogarniecie historię główną, ale przez kilka
pierwszych rozdziałów czas akcji będzie się pokrywał z główną fabułą,
dopełniając ją. Nie wiem czy taki wstęp może być, Yunoha ratuj xD
Yunoha: Już ratuję! Skarbie, dobrze sobie radzisz!
Jesteś najlepsza! Wiedziałam, że sobie poradzisz! A teraz parę słów ode mnie :) Ten spin-off wyszedł całkiem przypadkiem już dawno
temu (w sensie plany do niego). Jak obmyślałyśmy wspólne święta Harry'ego i
Draco, stwierdziłam, że spoko byłoby się skupić na jego bracie. Wtedy powstał
wstępny plan Historii Smoka, chociaż przebiegać miał całkowicie inaczej. Nie mniej obecna wersja jest najlepszą, którą
wymyśliłyśmy dla naszych bohaterów i mam nadzieję, że Wam też robaczki moje,
przypadnie do gusty! Enjoy!
~*~*~*~
Dwudziestoczterolatek zatrzasnął nogą drzwi. Zaraz
po przekroczeniu progu grymasem bólu zrzucił z siebie kurtkę z zabarwionym na
czerwono rękawem. Z radością i ulgą przyjął widok swojego współlokatora, który
właśnie wyszedł ze znajdującej się naprzeciw wejścia łazienki. Fakt, że
mężczyzna miał na sobie jedynie zarzucony niedbale szlafrok, nieszczególnie
ruszył któregokolwiek z nich.
– Cudowne wyczucie, Leo! Na krześle w moim pokoju
wisi skórzana saszeta, podałbyś mi z niej maść? Tę w czerwonym pojemniku. Nie
chciałbym zakapać sobie podłogi krwią.
– Podam, podam, więc sio do łazienki. Chyba że
kałuża w salonie ci już nie przeszkadza... Co tym razem cię ugryzło?
– „Co tym razem cię ugryzło” – przedrzeźnił go. –
Mówisz, jakbym co chwilę podstawiał się smokom do pokąsania. – Przeszedł szybko
te parę kroków dzielących go od umywalki i odkręcił zimną wodę, opłukując
przedramię.
– Zdarza ci się to zdecydowanie częściej niż
komukolwiek innemu z moich znajomych.
– W przeciwieństwie do twoich innych znajomych wciąż
mam wszystkie palce…
– Mówiłeś, że co cię ugryzło? – spytał zadziornie
starszy o rok mężczyzna, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia z czerwonym
słoiczkiem w dłoni.
– …Pijawgryz leśny.
Jasnowłosy posłał mu przeciągłe spojrzenie.
– Czemu więc, mój drogi Cherry, przytaszczyłeś swój
jędrny tyłek do naszej wesołej chatki na drugim końcu rezerwatu, zamiast po
ludzku pójść do magomedyka, którego miałeś pod nosem?! – fuknął na niego na
koniec i nabrał na palce sinofioletowego mazidła. Z głośnym stukotem odstawił
słoiczek na wolną półkę i szybko zaczął wcierać lekarstwo w podstawione
przedramię. – Może i masz jeszcze wszystkie palce i kończyny, ale za to
podejrzanie często dajesz się podejść jadowitym gatunkom. A może aż tak kręci
cię balansowanie na krawędzi śmierci? No i to – poklepał opuszkami gęsty szereg
drobnych, broczących ranek, na co rudzielec skrzywił się z bólu – odkryłeś w
sobie fetysz krwi? Podnieca cię obserwowanie, jak przesiąkają kolejne bandaże?
A może chcesz udawać stygmatyka?!
– Leo, nie gadaj bzdur. Magomedycy mają pełne ręce
roboty, a ja mam spory zapas tej maści odkąd przygarnęliśmy Ramoscello*.
Zazwyczaj noszę ją przy sobie, ale jak się już pewnie zorientowałeś,
zapomniałem ją zabrać. A że wiedziałem, że zdążę, nim jad całkiem uniemożliwi
zagojenie rany, to przyszedłem tu. Chrisi tak nie zrobiłby nic więcej niż ty teraz…
– Może i nie, ale szybciej dostałbyś antidotum i
praktycznie nie odczułbyś działania trucizny. A sądząc po tym strumyku, który
jeszcze niedawno przeciekał ci między palcami, minęło dobre pół godziny od
twoich amorów z pijawgryzem. Więc będziesz się najprawdopodobniej męczył ze
zmienianiem opatrunku przez parę dni, zamiast mieć wszystko z głowy w ciągu
paru godzin. Znów będę półetatową pielęgniarką... Masz szczęście, że mam jutro
na późniejszą zmianę, to zdążę ci zmienić bandaż nad ranem.
– Nie ma takiej potrzeby. Jeszcze dziś planuję
znaleźć się w Anglii – oznajmił, niezdarnie próbując rozebrać się jedną ręką.
– Co? Przecież przesunąłeś wyjazd na jutro. – Amerykanin
odtrącił jego dłoń i sam zabrał się za ściąganie z niego ubrań.
– Wiem. Ale skoro najprawdopodobniej już dziś
zakończymy łapanie uciekinierów, to szefowa kazała mi spadać. Zamierzam więc
przesunąć świstoklik na dzisiaj.
– Cherry, nie spałeś od dwóch dni. Ich te parę
godzin nie zbawi, a ty przynajmniej nie pokażesz im swojej paskudnej, zmęczonej
twarzy. Wspomniałeś, że mają tam być jacyś dwaj przystojniacy. Serio chcesz im
się tak pokazać?
– Daj spokój, to tylko dzieciaki. Nie upadłem tak
nisko, by uwodzić nieletnich. – Podniósł po kolei nogi, ułatwiając
przyjacielowi ściągnięcie spodni i bielizny. – Dzięki. A teraz możesz spadać,
dam sobie radę pod prysznicem.
Jasnowłosy jakby kompletnie nie usłyszał jego słów.
Odwiesił swój szlafrok i pociągnął Charliego pod prysznic.
– Trzymaj ją w górze i z dala od wody, nie chcę
żebyś zmarnował moją pracę.
– Och, bo tak się wysiliłeś smarując mi ją i
owijając kawałkiem bandaża…
– Zawsze mogłem cię olać. Zasłużyłeś sobie za swoją
bezmyślność. I za odwoływanie naszych planów. Obiecałeś mi rano, że jeśli
skończycie dziś łapanie smarkaczy, to spędzisz ze mną noc. Jestem naprawdę
nakręcony, więc zamierzam sobie to teraz odbić. Pomagam ci jedynie przy okazji
i dla własnej korzyści, bo potwornie śmierdzisz – oznajmił bezlitośnie,
odkręcając wodę.
– Wiem – westchnął zniesmaczony, z ulgą witając na
sobie strumienie ciepła – dlatego właśnie chciałem wziąć prysznic przed
podróżą. I rób co chcesz, tylko nie licz z mojej strony na większą inicjatywę,
bo ledwo trzymam się na nogach.
– Nie ma sprawy. – Zakręcił wodę i wylał sobie na
dłonie żel do mycia o świątecznym, korzennym zapachu. Od razu zabrał się za
mycie znajomego ciała. – Jak już doprowadzimy cię do porządku i załatwisz sobie
świstoklik, to wróć tu jeszcze. Zrobię ci kawy, żebyś zdołał chociaż dotrzeć od
miejsca aportacji do waszej rodzinnej posiadłości.
Rudzielec przymknął oczy i zamruczał z przyjemności,
gdy dotyk przyjaciela usuwał z niego brud i napięcie.
– Jesteś kochany, Leo.
– Nie mów takich obrzydliwie słodkich rzeczy, bo cię
obrzygam.
Rudzielec zaśmiał się głośno.
– Lepiej się powstrzymaj albo możesz zapomnieć o
całowaniu.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś sadystą z
upodobaniami do zastawiania okrutnych pułapek.
– Tak, tak… Mniej gadania, więcej ruchów dłońmi –
poinstruował i chwyciwszy go zdrową ręką za szczękę, wpił się niedelikatnie w
chętne wargi Leonarda.
//*//
Charlie z głośnym trzaskiem aportował się na skraju
polanki niedaleko Nory. Odetchnął z ulgą, stwierdzając, że udało mu się
teleportować w jednym kawałku. Mimo że z pracy miał załatwiony świstoklik, to
przecież nikt nie będzie na tyle dogadzał swoim pracownikom, żeby odstawiać ich
prosto pod dom. Szefostwo uważało, że to i tak duży ukłon w stronę pracowników,
że załatwiają im dwa darmowe świstokliki w obie strony na rok. To jak taka
osoba dostanie się ze stolicy swojego kraju do domu rodzinnego, już ich nie
obchodziło. Na szczęście mimo małych przygód w czasie egzaminu ostatecznie
zdobył licencję na teleportację.
Zasłonił usta, ziewając szeroko i ruszył żwawo
dobrze znaną trasą. Było dużo cieplej niż w rumuńskich górach, ale wciąż
widział swój oddech wśród rzadko sypiącego się z nieba śniegu. Zarówno ten
widok, jak i zapach okolicy wywołały silne uczucie nostalgii. Co prawda był tu
we wrześniu, ale raptem na parę godzin i miał wtedy na głowie ważniejsze
sprawy, niż roztkliwianie się nad rodzinnymi stronami.
Gdy przeszedł przez barierę jeszcze mocniej
przyspieszył i drogę do drzwi kuchennych przetruchtał. Wszedł do środka i
ściągnął naprędce ubrania wierzchnie, rzucając plecak w kąt. Zapach domu i
świątecznych potraw, jak i głosy rodziny sprawiły, że przyjemne ciepło
ulokowało się w okolicy jego serca, a zmęczenie momentalnie uleciało z ciała.
Jak on za tym tęsknił! Nie pamiętał, kiedy ostatni raz spędził święta w Norze.
Cztery lata temu? Pięć? Sześć? Od kiedy wyjechał na studia, praktycznie nie
widywał się z rodziną.
Z takimi myślami wszedł do salonu, gdzie Weasleyowie
i ich goście w pidżamach grali w jakąś planszówkę. Dopiero teraz poczuł ukłucie
żalu, że jednak nie zostawił przyjazdu na jutrzejszy poranek. Był pewny, że
miał koszmarne wory pod przekrwionymi oczami i był niezdrowo blady, a to
wszystko przez fakt, że w ciągu ostatnich trzech dni spał z jakieś cztery
godziny. Jak teraz o tym myślał, to był skończonym idiotą, że porwał się na
powrót już dziś. Wszystko przemawiało na niekorzyść jego decyzji – od
niepotrzebnego martwienia rodziny, przez ryzyko rozszczepienia podczas
teleportacji, po prezentowanie się jak kupa smoczego łajna przed trójką
naprawdę przystojnych gości, co niezwykle ubodło jego ego.
Ale jakoś szybko te myśli uleciały mu z głowy, gdy
zaskoczona gromada rudzielców z szerokim uśmiechem rzuciła się w jego kierunku.
//*//
Jak tylko go ujrzał, wiedział, że wpadł po uszy w
bagno. Drugi pod względem wieku brat Gin był kwintesencją jego upodobań.
Starszy, wysoki, umięśniony, z nutką zadziorności… która chociaż była
przysłonięta toną zmęczenia i tak przebijała się na światło dzienne.
I chociaż obiecał sobie… Dokładnie tego samego dnia,
kiedy jego pierwsza miłość zdradziła go w tak okrutny sposób. Obiecał sobie, że
już nigdy nikogo nie pokocha.
Ten mężczyzna po prostu pojawił się i nieświadomie
porwał jego serce ze złotej tacy, która nie wiadomo kiedy znalazła się między
nimi. Miał go w garści, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jakie to może
przynieść konsekwencje.
A miał się nie zakochiwać, głupi!
Obserwował jak mężczyzna wita się z rodziną. Uśmiech
nie opuszczał jego przeoranej zmęczeniem twarzy. Nawet jak witał się z Harrym
(co w sumie chyba nie powinno go dziwić) i z jego młodszym bratem (to już tak)
wesołość nie opuszczała go chociaż na chwilę. No… nie licząc sytuacji, kiedy
udawał zamyślenie albo powagę.
Z pewnością byłby dobrym towarzyszem do rozmów. Nie
sposób byłoby się z nim nudzić.
I chociaż postanowił nie robić żadnego kroku w
stronę mężczyzny, dotarło do niego, że chciałby bliżej go poznać. Czysto
przyjacielsko, oczywiście.
Ech, zaczął nawet oszukiwać samego siebie.
~*~*~*~
*[czyt. Ramoszello]
Hej,
OdpowiedzUsuńo cudownie, Igniss zauroczył się w Charlim to będzie wspaniałe...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia